Выбрать главу

Starzec, który dotychczas nie patrzył komisarzowi w twarz, teraz spojrzał mu prosto w oczy.

– Czy według pana wyglądam na mordercę?

– Nie – powiedział Montalbano. – I jeśli chodzi o tego człowieka, który stał w pańskiej sypialni z bronią w ręku, może pan być spokojny: działał pan w szczególnej sytuacji, w obronie własnej.

– Ktoś, kto zabija człowieka, jest zawsze kimś, kto zabija człowieka, a pan przytacza mi formuły prawne, które mają drugorzędne znaczenie. Tym, co się liczy, jest wola tej właśnie konkretnej chwili. A ja naprawdę chciałem zabić tego człowieka, bez względu na to, co zrobił Lisetcie i Mariowi. Uniosłem pręt i walnąłem go w kark z całych sił, z nadzieją, że rozwalę mu łeb. Upadając, mężczyzna odsłonił łóżko. Leżeli na nim Mario i Lisetta, nadzy, spleceni, w jeziorze krwi. Kiedy się kochali, musiało ich zaskoczyć bombardowanie tak blisko domu, więc wtulili się w siebie ze strachu. Dla nich już nic nie można było zrobić. Pewnie mogłem jeszcze pomóc mężczyźnie, który leżał na ziemi, za moimi plecami, i rzęził. Kopniakiem odwróciłem go twarzą do góry, był to przydupas wuja Stefano, bandzior. Metodycznie, prętem, rozwaliłem mu głowę. Odszedłem od zmysłów. Chodziłem z jednego pokoju do drugiego, śpiewałem. Czy zabił pan kiedyś kogoś?

– Niestety, tak.

– Mówi pan „niestety”, więc nie odczuwał pan przy tym satysfakcji. A ja czułem więcej niż satysfakcję, radość. Byłem szczęśliwy, daję słowo, śpiewałem ze szczęścia. Następnie opadłem na krzesło, ogarnięty przerażeniem, przerażeniem samym sobą. Nienawidziłem siebie. Udało im się zrobić ze mnie mordercę, a ja nie potrafiłem się oprzeć, wręcz byłem z tego zadowolony. Moja krew została zatruta i na próżno starałbym się ją oczyścić rozumem, dobrym wychowaniem, kulturą i wszystkim, co tylko może przyjść panu na myśl. Była to krew rodziny Rizzitano, mojego dziadka, mojego ojca, o których w okolicy porządni ludzie woleli nie rozmawiać. Zrozumiałem, że jestem taki jak oni, a nawet jeszcze gorszy. Następnie mój obłęd podpowiedział mi możliwe rozwiązanie. Gdyby Mario i Lisetta wciąż spali, wówczas cała ta potworność w ogóle by się nie wydarzyła. Mara, zły sen. A więc…

Starzec doszedł do kresu możliwości. Montalbano przestraszył się, że coś mu się stanie.

– Będę mówił dalej. Przewiózł pan zwłoki, wniósł do jaskini i tam je ułożył.

– Tak, ale łatwo to powiedzieć. Musiałem wnosić ich pojedynczo. Byłem wyczerpany, dosłownie lepiłem się od krwi.

– Czy również druga grota, ta, w której umieścił pan zwłoki, była wykorzystywana jako magazyn nielegalnego towaru?

– Nie. Mój ojciec zamknął wejście ścianą z kamieni. Wydłubałem je, a potem umieściłem na dawnym miejscu. Żeby widzieć w ciemności, włączyłem latarkę, mieliśmy ich dużo na wsi. Kiedy wniosłem ciała, pozostało mi już tylko znaleźć symbole snu, te z legendy. Co do stągwi i miski z pieniędzmi, było to łatwe, ale pies? W Vigacie podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia…

– Wiem wszystko – powiedział Montalbano. – Na aukcji kupił go ktoś z pańskiej rodziny.

– Mój ojciec. Ale mamie się nie spodobał, więc został umieszczony w piwnicy. I przypomniałem sobie o nim. Kiedy skończyłem, zamknąłem dużą grotę płytą. Była głęboka noc, a ja poczułem się niemal spokojny. Lisetta i Mario spali teraz naprawdę, nic się nie wydarzyło. Dlatego też nieboszczyk, który leżał na piętrze, nie robił już na mnie wrażenia, nie istniał, był owocem mojej wyobraźni, pokiereszowanej przez wojnę. Potem nastąpił koniec świata. Dom drżał pod wybuchami, które rozlegały się w odległości kilku metrów, lecz nie było słychać warkotu samolotów. To okręty strzelały z morza. Wybiegłem, bałem się, że jeśli trafią w dom, zostanę zasypany. Wydawało się, że na horyzoncie wstaje dzień. Co to było za światło? Za moimi plecami willa wybuchła, dosłownie, zostałem uderzony odłamkiem w głowę i zemdlałem. Kiedy otworzyłem oczy, światło na horyzoncie stało się jeszcze bardziej intensywne, słychać było jednostajny i daleki warkot. Udało mi się podczołgać do szosy, dawałem znaki, machałem, lecz żaden pojazd nie chciał się zatrzymać. Wszyscy uciekali. Rzuciłem się pod koła ciężarówki. Zahamowała, jakiś włoski żołnierz wciągnął mnie na skrzynię. Z tego, co mówili, zrozumiałem, że lądują Amerykanie. Błagałem, żeby zabrali mnie ze sobą, dokądkolwiek jadą. Zgodzili się. To, co działo się ze mną potem, chyba już pana nie interesuje. Jestem wykończony.

– Czy chce się pan położyć?

Montalbano musiał go wnieść do środka, pomógł mu się rozebrać.

– Proszę mi wybaczyć – powiedział – że zbudziłem śpiących, że kazałem panu powrócić do rzeczywistości.

– To musiało nastąpić.

– Pański przyjaciel Burgio, który bardzo mi pomógł, byłby szczęśliwy, gdyby udało się panom spotkać.

– Ja nie. I jeśli to panu nie przeszkadza, prosiłbym, by pan udawał, że nigdy się nie pojawiłem.

– Oczywiście, w niczym mi to nie przeszkadza.

– Czy ma pan w stosunku do mnie jeszcze jakieś oczekiwania?

– Żadnych. Chcę tylko powiedzieć, że jestem panu szczerze zobowiązany, iż odpowiedział pan na moje wezwanie.

Już nic nie mieli sobie do powiedzenia. Starzec dosłownie przytknął zegarek do oczu.

– Zróbmy w ten sposób. Prześpię się godzinkę, potem mnie pan obudzi, wezwie taksówkę i pojadę na lotnisko Punta Raisi.

Montalbano przymknął okiennice i ruszył do drzwi.

– Jeszcze jedno, komisarzu.

Z portfela, który odłożył na szafkę nocną, starzec wyciągnął zdjęcie i podał je Montalbanowi.

– To moja najmłodsza wnuczka, ma siedemnaście lat, nazywa się Lisetta.

Montalbano podetknął fotografię pod strużkę światła. Gdyby nie dżinsy, które miała na sobie, i skuter, na którym siedziała, ta Lisetta byłaby dokładną, wierną kopią tamtej. Oddał zdjęcie Rizzitanowi.

– Czy może mi pan przynieść szklankę wody?

Siedząc na werandzie, Montalbano udzielał sobie odpowiedzi na pytania, które podsuwał mu umysł gliniarza. Nawet jeśli pod gruzami znaleziono ciało tamtego bandziora, na pewno nie udało się go rozpoznać. Rodzice Lilla myśleli, że były to szczątki syna, lub – zgodnie z wersją rolnika – łudzili się nadzieją, że umierający chłopak został zabrany przez żołnierzy. Skoro jednak nie dawał o sobie znać, doszli pewnie do wniosku, że gdzieś umarł. Z kolei Stefano Moscato prawdopodobnie przypuszczał, że zwłoki należały do płatnego mordercy, który po wykonaniu zlecenia, czyli po zamordowaniu Lisetty, Maria i Lilla, i po ukryciu ich ciał wrócił do willi, żeby coś ukraść, i stał się ofiarą bombardowania. Utrzymując w tajemnicy śmierć Lisetty, Stefano wymyślił historię o amerykańskim żołnierzu, lecz krewny z Serradifalco, który przyjechał do Vigaty, nie uwierzył w tę opowieść i zerwał z nim wszelkie kontakty. Myśląc o fotomontażu, komisarz przypomniał sobie fotografię, którą pokazał mu starzec. Uśmiechnął się. Powinowactwa z wyboru w nieodgadniony sposób nakładały się na więzy krwi i potrafiły nadać pamięci ciężar, kształt oraz oddech. Spojrzał na zegarek i otrząsnął się. Rizzitano spał już ponad godzinę. Komisarz wszedł do sypialni. Starzec wypoczywał spokojnie, oddychał lekko, odprężony i pogodny. Po krainie snu podróżował już bez bagażu. Mógł spać długo, przecież na komodzie leżał portfel z pieniędzmi i stała szklanka wody. Montalbano przypomniał sobie o pluszowym psie, którego kupił Livii w Pentellerii. Znalazł go na komodzie, w pudełku, wyjął i postawił na podłodze obok łóżka, od strony stóp. Potem powolutku zamknął za sobą drzwi.