Выбрать главу

Dopiero teraz mógł poczynić ostatnie kroki przed dobrowolnym opuszczeniem Genetronu.

Vergil nie był jedynym, który przekroczył zakreślone przez Genetron granice ideologicznej swobody. Zarząd, również w osobie Geralda T. Harrisona, zaledwie przed miesiącem dopadł Hazel, która zboczyła z głównej drogi w swych badaniach nad kulturami E. coli i próbowała udowodnić, że dwupłciowość wywodzi się z inwazji autonomicznej sekwencji DNA, chemicznego pasożyta o nazwie „czynnik F”, na wczesne prokarionty. Twierdziła, że płeć nie jest ewolucyjnie użyteczna, a przynajmniej nie dla kobiet, które (w teorii) mogą się rozmnażać partenogenetycznie. Wniosek — mężczyźni są zbędni.

Hazel zebrała wystarczająco wiele dowodów, by skłonić Vergila, który ukradkiem szperał w jej notatkach, do przyznania jej racji. Ale jej badania naruszyły normy Genetronu. Były rewolucyjne, społecznie kontrowersyjne. Harrison wydał więc wyrok i Hazel wstrzymała się od dalszych prac. Genetron nie marzył o rozgłosie lub nawet odrobinie kontrowersji, jeszcze nie. Przed emisją akcji i ogłoszeniem o wyprodukowaniu działającego BM potrzebował nieskalanej opinii.

Notatki dziewczyny nie zainteresowały ich jednak. Pozwolili jej je zatrzymać. Vergila niepokoiło to, że Harrison zwrócił uwagę na zgromadzone przez niego dane.

Gdy już się upewnił, że garda opadła, zaczął działać. Złożył podanie z prośbą o dostęp do komputera firmy (odebrali mu prawo do korzystania ż niego na czas nieokreślony) z całkowicie właściwym uzasadnieniem stwierdzającym, że musi sprawdzić obliczenia dotyczące zdenaturowanych białek. Otrzymał pozwolenie i pewnego wieczora, po godzinie ósmej, we wspólnym laboratorium, włączył się do systemu.

Vergil dorastał odrobinę za wcześnie, by zdobyć sobie miano komputerowego dziecka-geniusza z lat osiemdziesiątych, lecz mimo to w ciągu ostatnich siedmiu lat potrafił zmienić świadectwa pracy w trzech wielkich firmach i wpisać się na listę absolwentów słynnego uniwersytetu, co praktycznie gwarantowało mu pracę w Genetronie. Nie cierpiał na poczucie winy, spowodowane tymi manipulacjami. I tak nigdy już nie miało być tak źle jak niegdyś, a ponoszenie kary za błędy młodości wydawało mu się czymś pozbawionym sensu. Wiedział przecież, że doskonale poradzi sobie z prowadzonymi w laboratoriach badaniami, a te fałszywe opinie i dyplomy potrzebne są wyłącznie dyrektorom personalnym, którzy tak lubią wszelkiego rodzaju efekty specjalne. A poza tym od dzieciństwa aż do wypadków sprzed kilku tygodni wierzył, że życie jest jego prywatną układanką, której złożenie sposobami, jakich używał, łącznie z włamaniami do systemów komputerowych — to część jego natury.

Odkrył, że przełamanie kodu Rinaldiego, ukrywającego poufne akta Genetronu, jest czymś zaskakująco łatwym. Nie były dla niego żadną tajemnicą liczby Godła i szeregi pozornie przypadkowych cyfr, które pojawiły się na ekranie. Zanurzył się w morzu liczb i danych jak foka w oceanie.

Znalazł wyniki swych badań i zmienił część kodu właściwego dla tej sekcji, ale po chwili zdecydował się grać na pewniaka. W końcu zawsze istniała jakaś, chociaż z pewnością bardzo mała, szansa na to, że znajdzie się ktoś równie sprytny jak on sam. Wymazał więc dane całkowicie.

Jako następne na jego liście figurowało odszukanie danych medycznych pracowników Genetronu. Zmienił kwalifikacje swej polisy ubezpieczeniowej i ukrył zmianę. Jakakolwiek prowadzona z zewnątrz kontrola doprowadziłaby wyłącznie do potwierdzenia, że jest w pełni ubezpieczony nawet po zwolnieniu. Wypłata premii nie mogła budzić zastrzeżeń. Te rzeczy zawsze go niepokoiły. Nie cieszył się żelaznym zdrowiem.

Przez chwilę pomyślał, że mógłby jeszcze nieźle narozrabiać, ale zdecydował, że nie ma to wielkiego sensu. Nie był mściwy. Wyłączył komputer.

Minęło zadziwiająco niewiele czasu nim odkryto, że wymazał dane. Pewnego poranka Rothwild zatrzymał go w drzwiach i rozkazał mu, by trzymał się z daleka od laboratorium. Vergil zaprotestował spokojnie, twierdząc, że ma u siebie pudełko z rzeczami osobistymi i musi je zabrać.

— Dobrze, ale nic więcej. Żadnych organizmów. Chcę wszystko sprawdzić.

Zgodził się bez kłótni.

— A o co chodzi tym razem? — zapytał.

— Szczerze mówiąc nie wiem — przyznał Rothwild. — I wcale nie chcę wiedzieć. Poręczyłem za ciebie. Thornton też. Jesteś dla nas wszystkich wielkim rozczarowaniem.

Vergil myślał błyskawicznie. Nie usunął jeszcze limfocytów — leżały sobie spokojnie w laboratoryjnej zamrażarce. Nie spodziewał się, że cios padnie tak błyskawicznie.

— Wylewacie mnie?

— Wylewamy. Obawiam się, że będziesz miał poważne kłopoty ze znalezieniem pracy w jakimkolwiek prywatnym laboratorium. Harrison jest wściekły.

Hazel zastali przy pracy. Vergil usunął pudło z ziemi niczyjej — spod zlewu, przykrywając nalepkę dłonią, zważył je w rękach i nieznacznym ruchem zerwał taśmę, którą zgniótł i wyrzucił do kosza na śmieci.

— Jeszcze jedno — dodał. — Przechowuję rezultaty kilku nieudanych eksperymentów. Znakowane izotopami. Trzeba by się ich pozbyć, we właściwy sposób.

— O cholera! — powiedziała Hazel. — A gdzie je trzymasz?

— W zamrażarce. Nie ma strachu, to tylko C14. Czy mogę…?

Spojrzał na Rothwilda, który pokazał mu gestem, że ma położyć pudełko na stole, do przejrzenia.

— Mogę? — powtórzył Vergil. — Nie chcę zostawić po sobie niczego, co mogłoby być niebezpieczne.

Rothwild niechętnie skinął głową. Vergil ruszył w stronę zamrażarki, rzucając po drodze fartuch na stół. Jego dłoń znikła w pudełku pełnym strzykawek, palce ujęły jedną z nich…

Tacka z limfocytami stała na najniższej półce. Ulam klęknął, wyjął probówkę, błyskawicznie wetknął w nią igłę i pobrał około dwudziestu cm3 płynu. Strzykawki jak dotąd nie używano, a więc igła powinna być mniej więcej sterylna. Nie mógł użyć spirytusu, musiał ryzykować.

Nim jeszcze wbił igłę w skórę, zastanowił się przelotnie nad tym, co właściwie robi i co niby może na tym zyskać. Szansę na to, by limfocyty przetrwały, były właściwie minimalne; być może w toku eksperymentu zmienił je wystarczająco, przez co albo zginęły w krwiobiegu, niezdolne do adaptacji, albo zrobiły coś wystarczająco niezwykłego, by zostać zniszczone przez system immunologiczny. W każdym razie czas życia aktywnego limfocytu w ludzkim ciele liczy się zaledwie w tygodniach. Gliniarze ciała mają trudne życie.

Igła przebiła skórę. Poczuł lekkie ukłucie, krótki ból i chłód, gdy płyn mieszał się z jego krwią. Wyciągnął igłę i odłożył strzykawkę na dolną półkę zamrażarki. Trzymając w ręku tacę z probówkami i butelkę z mieszadłem wstał i zamknął drzwi. Zdenerwowany Rothwild przyglądał się, jak Vergil wkłada gumowe rękawiczki i po kolei wylewa zawartość probówek do zlewki wypełnionej do połowy etanolem, dodając do niej także płyn z butelki. Uśmiechając się Ulam zatkał zlewkę, potrząsnął nią kilkakrotnie i odłożył do zabezpieczonego pudła na odpadki, które kopniakiem przesunął po podłodze. — To wszystko twoje — powiedział. Rothwild skończył przeglądać notatki. — Nie wiem, czy nie powinny zostać u nas — powiedział. — Zmarnowałeś na nie mnóstwo naszego czasu.

Idiotyczny uśmiech trwał jak przylepiony do twarzy Ulama.

— Podam Genetron do sądu i obsmaruję we wszystkich gazetach, jakie tylko przyjdą mi do głowy. Niezbyt się to przysłuży waszej pozycji na rynku, co? Rothwild przyjrzał mu się uważnie spod opuszczonych powiek. Szyja i policzki poczerwieniały mu lekko.