Выбрать главу

To go wzięło. Zawsze interesował się statystyką. W jego badaniach, jak w interesach, liczby oznaczały sukces lub porażkę. Zaczynał myśleć, że ta „przygoda” (swoją drogą dziwne, że przyszło mu do głowy to właśnie słowo) właściwie jest sukcesem. Powtarzalność to cecha udanego eksperymentu, a już jeśli o to chodzi…

I tak dalej — nieskończone nocne rozmyślania, nieco mniej pożyteczne niż głęboki sen bez snów.

Candice zdumiewała go. Kobiety zawsze zdumiewały Vergila, który tak mało miał szans, by je poznać, ale podejrzewał, że Candice jest jednak bardziej zdumiewająca od innych. Po prostu nie potrafił zrozumieć jej stosunku do świata. Ostatnio raczej nie inicjowała miłości, ale oddawała się jej z wystarczającym entuzjazmem. Przypominała kota, który szuka sobie domu, a gdy go znajdzie, zwija się w kłębek i mruczy nie martwiąc się o jutro.

Poganiająca Vergila namiętność i jego życiowe plany nie zostawiały po prostu miejsca na taką obojętność.

Wahał się nie chcąc uznać, że jest od niego głupsza. Bywała całkiem dowcipna, spostrzegawcza i w ogóle fajnie było mieć ją obok siebie. Po prostu nie obchodziło jej akurat to, co obchodziło jego. Wierzyła w pozory: wygląd, rytuały i to, co myślą i co robią ludzie. On zaś nie przejmował się zdaniem innych ludzi przynajmniej dopóty, dopóki nie weszli mu w drogę.

Candice doświadczała i akceptowała. Vergil zapalał się i obserwował.

I był bardzo zazdrosny. Jakże radowałby go odpoczynek od ciągłego naporu myśli, planów i lęków, od bezustannego analizowania danych w nadziei na odrobinę natchnienia. Zamienić się miejscami z Candice — toż to przecież byłyby wakacje!

Z drugiej strony dziewczyna z pewnością miała go za człowieka, który próbuje zmienić świat. Sama żyła prawie nie planując, niemal nie myśląc i nie mając najdrobniejszych nawet skrupułów… żadnych wyrzutów sumienia, żadnego zastanawiania się po fakcie. Kiedy okazało się, że jej rewolucjonista jest bezrobotny i ma małe szansę, by szybko znaleźć sobie pracę, w ogóle się tym nie przejęła. Zdumiewające! Może, jak kot, nie rozumiała się po prostu na tych sprawach?

A więc spała — a on nie mógł przestać myśleć o tym, co się zdarzyło w Genetronie, przeżywał skutki swego z pewnością dziwacznego zachowania. Tego, że wstrzyknął sobie limfocyty i tego, że nie pomyślał, co zrobić później.

Patrzył w ciemny sufit, a później zacisnął mocno powieki, pragnąc obserwować wzory fosfenowe. Podniósł obie ręce, trącając jedną z nich pupę Candice i — by zwiększyć efekt — nacisnął od góry gałki oczne palcami wskazującymi. Dzisiaj jednak nie było mu jakoś dane nacieszyć się psychodelicznymi produkcjami własnych oczu. Widział tylko ciepłą ciemność, przerywaną błyskami świateł tak dalekimi i słabymi, jak wiadomości przesyłane z odległego kontynentu.

Myśląc lecz poza myślami, daleki od dziecinnych zabaw i ciągle przytomny, Vergil czekał cierpliwie, na nic nie patrząc i na niczym się nie koncentrując — próbując uniknąć, naprawdę — czekając do świtu.

próbując uniknąć myśli o tym, co stracił i tym, co zyskał ostatnio, a co może

stracić

nie jest gotowy rusza się ciągle i drży

tracąc

Niedzielny poranek trzeciego tygodnia.

Candice podała mu gorącą kawę. Przez chwilę uważnie się jej przyglądał. Coś tu było nie tak: i z kubkiem, i z jej dłonią. Szukał okularów, lecz gdy je założył, oczy rozbolały go jeszcze bardziej. „Dziękuję,” mruknął odbierając kubek i opierając się gwałtownie o poduszkę. Odrobina brązowego, gorącego płynu prysnęła na prześcieradło.

— Co będziesz dzisiaj robił? — spytała Candice. (Szukał pracy, to pewnie chciała usłyszeć, ale nigdy nie wspominała o odpowiedzialności i nie pytała, skąd ma pieniądze.) — Chyba szukał pracy — odpowiedział.

Znów spróbował zerknąć przez szkła, jednym palcem przyciskając oprawkę do nosa.

— A ja odniosę tę reklamę do gazety, zrobię zakupy w sklepiku z warzywami na naszej ulicy, sama ugotuję obiad i sama go zjem.

Vergil spojrzał na nią zaskoczony.

— Co się stało? — spytała.

— Dlaczego sama? — odpowiedział pytaniem Vergil.

— Bo myślę, że zacząłeś się już do mnie przyzwyczajać. I to mi się nie podoba. Traktujesz mnie jak coś oczywistego.

— A co w tym złego?

— Nic — odpowiedziała cierpliwie. Ubrała się i rozczesała włosy, które spłynęły jej na plecy błyszczącą falą. — Po prostu nie chcę stracić luzu.

— Luzu?

— Słuchaj, w każdym związku musi się od czasu do czasu zdarzyć coś nieprzewidzianego. Zaczynam cię traktować jak domowego pieska, a to z pewnością niedobrze.

— Nie — odpowiedział Vergil tak, jakby myślał o czymś innym.

— Nie wyspałeś się?

— Nie. Nie bardzo. — Vergil wyglądał na zakłopotanego.

— Więc o co ci chodzi?

— Właśnie się zorientowałem, że widzę cię…

— Właśnie! Zaczynasz mnie traktować jak konieczność…

— Nie! Chodzi o to, że bez okularów! Widzę cię doskonale bez okularów!

— To świetnie — stwierdziła Candice z kocią obojętnością. — Zadzwonię do ciebie jutro. Nie złość się.

— Ależ nie. — Vergil ścisnął skronie palcami. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi.

A on rozejrzał się po pokoju.

Wszystko było cudownie ostre. Nie widział niczego tak czysto od czasu, gdy miał siedem lat i wzrok popsuł mu się po odrze.

Po raz pierwszy zdarzyło się coś dobrego, czego z pewnością nie mógł przypisać Candice.

— Luz — powiedział i zamrugał patrząc na zakrywające okno zasłony.

6

Miał wrażenie, że tygodniami przesiadywał w biurach takich jak to: ściany pomalowane w jasne odcienie brązu, szare, stalowe biurko pokryte schludnie ułożonymi papierami i koszykami na korespondencję przychodzącą i wychodzącą, mężczyźni i kobiety grzecznie zadający podchwytliwe, psychologicznie znaczące pytania. Tym razem była to efektowna i dobrze ubrana kobieta o przyjacielskiej, cierpliwej twarzy. Przed nią, na biurku, leżały jego świadectwa pracy i wyniki testu na profil psychologiczny. Już dawno nauczył się robić takie testy: gdy każą ci rysować, unikaj oczu i figur o ostrych kątach, rysuj jedzenie i zgrabne dziewczyny, określaj cele, do których dążysz, w terminach praktycznych i zdecydowanych, sięgając zawsze odrobinę za daleko, okaż wyobraźnię, ale trzymaj ją w karbach. Kobieta pokiwała głową nad papierami, a później spojrzała wprost na niego.

— To wspaniałe świadectwa, panie Ulam.

— Vergil, proszę.

— Brakuje ci trochę wykształcenia, ale doświadczenie badawcze więcej niż wyrównuje te braki. Sądzę, że domyślasz się, o co teraz spytam?

Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Prawdziwy okaz niewinności.

— Niezbyt dokładnie określiłeś, co mógłbyś u nas robić, Vergil. Chciałabym usłyszeć, w czym możesz pomóc Codon Research.

Zerknął ukradkiem na zegarek, sprawdzając nie godzinę, lecz datę. Za tydzień możliwości odzyskania przynajmniej niektórych ze zmienionych limfocytów zmaleją niemal do zera. Miał doprawdy ostatnią szansę.