Выбрать главу

Red zawrócił i nie zwracając uwagi na światła, szczękając klaksonem na przechodniów, ścinając zakręty pojechał prosto do domu.

Zahamował przed garażem, a kiedy wysiadł z samochodu zobaczył administratora, który szedł mu na spotkanie od strony skweru. Jak zwykle administrator był w fatalnym humorze i jego wymięta twarzyczka z opuchniętymi oczkami wyrażała skrajne obrzydzenie, jakby stąpał nie po ziemi, a po kupie nawozu.

— Dzień dobry — powiedział grzecznie Red. Administrator zatrzymał się na dwa kroki przed Redem i pokazał palcem za siebie.

— To pańska robota? — zapytał niewyraźnie. Było widać, że to jego pierwsze słowa od wczoraj.

— O czym pan mówi?

— Ta huśtawka… To pan ją postawił?

— Ja.

— W jakim celu?

Red nie odpowiedział, poszedł do bramy garażu i zaczął ją otwierać. Administrator ruszył za nim i stanął za jego plecami.

— Pytam, w jakim celu postawił pan tę huśtawkę? Kto pana prosił?

— Moja córka prosiła — odpowiedział Red bardzo spokojnie. Właśnie odmykał bramę.

— Ja tu nie pytam o pańską córkę! — Administrator podniósł głos. — O pańskiej córce będziemy rozmawiać oddzielnie. Pytam, kto panu pozwolił? Jakim prawem pan się rządzi na skwerze?

Red odwrócił się i stał przez chwilę nieruchomo, uważnie wpatrując się w blady pożyłkowany nos. Administrator zrobił krok do tylu i odezwał się o ton niżej:

— Balkonu pan też nie odmalował. Ile razy już panu…

— Nadaremnie się pan stara — powiedział Red. — Ja się i tak nie wyprowadzę.

Wrócił do samochodu i zapalił silnik. Polożył dłonie na kierownicy i dopiero teraz zauważył, jak zbielały mu kostki palców. Wtedy wysiadł i już nie starając się opanować powiedział:

— Ale jeżeli, pomimo wszystko, będę musiał się wyprowadzić, to już dzisiaj zamów sobie miejsce na cmentarzu, gnido.

Wprowadził samochód do garażu, zapalił światlo i zamknął bramę. Potem wydobył z fałszywego zbiornika na benzynę worek z towarem, doprowadził samochód do porządku, worek włożył do starego koszyka, na worku położył wędki, jeszcze wilgotne, oblepione trawą i liśćmi a na wierzch wysypał śnięte ryby, które Barbridge kupił wczoraj w jakimś sklepiku na przedmieściu. Potem raz jeszcze obejrzał samochód ze wszystkich stron, po prostu z przyzwyczajenia. Do tylnego prawego światła przylepił się spłaszczony papieros. Red oderwał go — papieros był szwedzki. Red pomyślał chwilę i wsadził go do pudełka od zapałek. W pudełku już były trzy niedopałki.

Na schodach nie spotkał nikogo. Stanął przed swoimi drzwiami i drzwi otwarły się, zanim zdążył sięgnąć po klucz. Wszedł bokiem, trzymając pod pachą ciężki kosz, i otuliło go znajome ciepło i znajome zapachy własnego mieszkania, a Guta objęła go za szyję i zamarła bez ruchu, kryjąc twarz na jego piersi, nawet przez kombinezon i grubą koszulę czuł, jak gwałtownie bije jej serce. Red nie przeszkadzał jej — cierpliwie stał i czekał, aż Guta się uspokoi, chociaż właśnie w tej chwili poczuł, jak strasznie jest zmęczony i wyprany z sił.

— Już w porządku… — powiedziała wreszcie niskim, nieco ochrypłym głosem, puściła go, zapaliła światło w przedpokoju, a sama nie odwracając głowy poszła do kuchni. — Zaraz zrobię ci kawę… — powiedziała już zza drzwi.

— Przyniosłem ryby — powiedział Red umyślnie, rześkim głosem. — Usmaż je, tylko wszystkie od razu głodny jestem, że nie masz pojęcia!

Guta wróciła kryjąc twarz w rozpuszczonych włosach. Red postawił kosz na podłodze, pomógł jej wyjąć siatkę z rybami i razem zanieśli siatkę z rybami do kuchni i wrzucili ryby do zlewozmywaka.

— Idź, wykąp się — powiedziala Guta — zanim skończysz, wszystko będzie gotowe.

— Jak tam Mariszka? — zapytał Red siadając i zdejmując buty.

— Gadała przez cały wieczór — odparła Guta. — Z trudem zagoniłam ją do łóżka. Bez przerwy marudziła — gdzie tata i gdzie tata? nic, tylko dawaj jej tatę…

Zwinnie i bezszelestnie poruszała się w kuchni, krzepka, zgrabna. Już kipiała woda w rondelku i leciały łuski spod noża, skwierczał olej na ogromnej patelni i wspaniale pachniało świeżą kawą.

Red wstał, na bosaka poszedł do przedpokoju, zabrał koszyk i zaniósł go do komórki. Potem zajrzał do sypialni. Mariszka spała spokojnie, kołdra leżała na podłodze, koszulka zawinięta aż pod szyję i mała widoczna była jak na dłoni — maleńkie, senne zwierzątko. Red nie wytrzymał, pogłaskał ją po plecach zarośniętych ciepłym złocistym futerkiem l po raz tysięczny zdumiał się, jakie to futerko jest długie i jedwabiste. Miał ogromną ochotę wziąć Mariszkę na ręce, ale bał się ją obudzić, zresztą był brudny jak czort, przesiąknięty Strefą i śmiercią. Wrócił do kuchni, usiadł przy stole i powiedział:

— Nalej mi filiżankę kawy. Umyję się później.

Na stole leżała popołudniowa poczta, cały plik gazet:

„Harmont Hews”, tygodnik „Kulturysta”, „Playboy” — dużo tego przyszło — i gruby, w szarej oprawie „Biuletyn Międzynarodowego Instytutu Cywilizacji Pozaziemskich” nr 56. Red wziął z rąk Guty filiżankę parującej kawy i przysunął sobie „Biuletyn”. Jakieś hieroglify, znaczki, rysunki techniczne… Na zdjęciach znane przedmioty w dziwacznych ujęciach. Jeszcze jeden pośmiertny artykuł Kiryła Panowa „O pewnej niezwykłej własności pułapek magnetycznych typu 77-b”. nazwisko „Fanow” obwiedzione czarną ramką, a na dole drobnym drukiem wyjaśnienie: „Doktor Kirył Fanów, ZSSR, zmarł tragicznie w czasie przeprowadzania eksperymentu w kwietniu 19.. roku”. Red rzucił „Biuletyn”, wypił trochę kawy parząc sobie gardło i zapytał:

— Przyszedł ktoś wczoraj?

— Szuwaks przyszedł — powiedziała Guta po króciutkiej pauzie. Stała przy kuchence i patrzyła na Reda. — Był zalany w trupa, więc go spławiłam.

— A co na to Mariszka?

— Oczywiście nie chciała go wypuścić. Zaczęła nawet płakać. Ale powiedziałam jej, że wujek Szuwaks źle się czuje, na to ona z całkowitym zrozumieniem odpowiada: „Wujek Szuwaks znowu się urżnął”.

Red uśmiechnął się i łyknął kawy. Potem zapytał:

— A jak sąsiedzi?

I tym razem Guta odezwała się dopiero po króciutkiej przerwie.

— Jak zwykle — odparła wreszcie.

— Dobrze nie chcesz, to nie mów.

— A tam! — powiedziała i z obrzydzeniem machnęła ręką. — Dzisiaj znowu puka ten babsztyl z dołu. Ślepia wytrzeszczyła, z pyska toczy pianę. Dlaczego w nocy piłujemy coś w łazience?

— Zaraza — powiedział Red przez zęby. — Słuchaj, a może rzeczywiście się wyprowadzimy? Kupimy sobie domek gdzieś na przedmieściu, gdzie nie ma nikogo, jakąś opuszczoną willę, co ty na to?

— A Mariszka?

— O Boże — powiedział Red. — Czy doprawdy my we dwoje nie zdołamy sprawić, żeby czuła się szczęśliwa? Guta pokręciła głową.

— Ona lubi dzieci. I dzieci ją też lubią. Przecież one nie są winne, że…

— Tak — powiedział Red. — One rzeczywiście nie są winne…

— Zostawmy to! — powiedziała Guta. — Ktoś do ciebie dzwonił. Powiedziałam, że pojechałeś na ryby. Red odstawił filiżankę i wstał.

— No dobra — powiedział. — Jednak pójdę się umyć. Mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia.

Zamknął się w łazience, wrzucił ubranie do pojemnika na brudy, a kastet, resztę muterek, papierosy i inne drobiazgi położył na półkę.