Выбрать главу

— Ci skrytobójcy to chytre sztuki — ostrzegł Dios. — Uważajcie na niego.

Coś uderzyło o ziemię obok kapłana. To Ptraci próbowała go trafić kijem na wielbłądy i chybiła.

Kiedy wszyscy znowu spojrzeli w jego stronę, Teppic zniknął. Strażnicy obok byli zajęci jękami i powolnym osuwaniem się na podłogę.

Dios uśmiechnął się złowieszczo.

— Weźcie kobietę — warknął.

Kapitan podskoczył i chwycił Ptraci, która nie próbowała nawet uciekać. Dios schylił się po kij.

— Na zewnątrz czeka więcej straży — poinformował. — Jestem przekonany, że zdajesz sobie z tego sprawę. Wyjdź. W swoim własnym interesie.

— Po co? — zapytał z cienia Teppic. Sięgnął do buta po dmuchawkę.

— By z rozkazu króla zostać rzucony świętym krokodylom.

— Jest się do czego spieszyć, co? — Teppic gorączkowo skręcał elementy.

— Z pewnością jest to rozwiązanie przyjemniejsze od niektórych innych — wyjaśnił Dios.

W ciemności Teppic przesunął palcami po maleńkich wypukłościach kodu na strzałkach. Większość doskonałych trucizn z pewnością już wyparowała albo rozłożyła się i stała nieszkodliwa, miał jednak kilka słabszych, mających klientom zapewnić co najwyżej mocny sen. Skrytobójca musi czasem w drodze do swego inhumowanego minąć kilku czujnych strażników. Inhumowanie ich także uważane jest za dowód złych manier.

— Mógłbyś nas wypuścić — zawołał. — Przypuszczam, że na tym właśnie ci zależy, prawda? Żebym odjechał i już nigdy nie wrócił. Mnie to odpowiada.

Dios wahał się.

— Powinieneś powiedzieć: I wypuśćcie dziewczynę — podpowiedział.

— A tak. To również.

— Nie. Nie dopełniłbym wtedy mojego obowiązku wobec króla.

— Na rany bogów, Dios, przecież wiesz, że to ja jestem królem!

— Nie. Mam bardzo dokładny wizerunek króla i ty nim nie jesteś.

Teppic wyjrzał nad brzegiem ścianki boksu. Wielbłąd spojrzał mu przez ramię.

I wtedy cały świat oszalał.

Dobrze: oszalał bardziej.

* * *

Wszystkie piramidy płonęły, przesłaniając niebo migotliwym blaskiem. Bracia Ptacluspowie wspięli się na główną platformę roboczą. IIa osunął się na deski, dysząc jak zepsute miechy. Kilka stóp od niego wznosiła się ukośnie gorąca ściana. Teraz nie miał już wątpliwości, że piramida naprawdę trzeszczy jak żaglowiec w szkwale. Nigdy nie zwracał uwagi na mechanikę, w przeciwieństwie do kosztów budowy, ale był całkiem pewien, że ten dźwięk jest nieprawidłowy, jak II i II dające V.

Jego brat wyciągnął rękę, by dotknąć kamienia, ale cofnął ją natychmiast, gdy iskry strzeliły mu z palców.

— Czujesz, jaka jest ciepła? — zapytał. — To zdumiewające.

— Dlaczego?

— Podgrzać taką masę? Wiesz, sam ciężar…

— Nie podoba mi się to, Dwa-be — zająknął się IIa. — Może zostawimy kamień tutaj? Na pewno nic się nie stanie, a rano poślemy tu robotników, oni lepiej się na tym…

Kolejna flara zagłuszyła jego słowa: zatoczyła łuk na niebie i uderzyła w kolumnę drżącego powietrza, pięćdziesiąt stóp nad nimi. IIa przytrzymał się rusztowania.

— Niech Sod to porwie — rzekł. — Ja schodzę.

— Zaczekaj chwilę — zawołał IIb. — Pomyśl, co tak trzeszczy? Przecież kamień nie może trzeszczeć.

— To całe przeklęte rusztowanie się rusza. Nie bądź durniem. — IIa wytrzeszczył oczy na brata. — Powiedz, że to rusztowanie — błagał.

— Nie. Jestem tego pewien. Dźwięk dochodzi z wnętrza.

Spojrzeli po sobie, potem na rozchwianą drabinę prowadzącą na wierzchołek, a raczej do miejsca, gdzie wierzchołek powinien się znaleźć.

— Idziemy! — zarządził IIb. — Ona nie może odpalić i szuka innych dróg rozładowania…

Zahuczał głos potężny jak sieknięcie kontynentów.

* * *

Teppic poczuł to. Miał wrażenie, że jego skóra stała się o kilka numerów za mała. Miał wrażenie, że ktoś trzyma go za uszy i odkręca głowę. Zobaczył, jak kapitan straży osuwa się na kolana i usiłuje zdjąć hełm. Wyskoczył z boksu.

Próbował wyskoczyć z boksu. Wszystko było nie tak, i wylądował ciężko na podłodze, która wyraźnie nie mogła się zdecydować, czy stać się ścianą. Zdołał się poderwać i coś szarpnęło go w bok. Tańczył niezgrabnie, starając się utrzymać równowagę.

Stajnia rozciągała się i kurczyła jak obraz w krzywym zwierciadle. Widział już takie w Ankh, gdzie we trójkę poświęcili po pół miedziaka, by zobaczyć cuda Zapierającego Oddech Wędrownego Lunaparku Dra Moonera. Ale wtedy wiedział, że to tylko nierówne szkło wyciąga mu głowę na kształt kiełbasy, a nogi zmienia w piłki. Teppic chciałby mieć pewność, że to, co dzieje się teraz, także ma jakieś niewinne wytłumaczenie. Trzeba by chyba bardzo krzywego lustra, żeby wszystko wyglądało normalnie.

Podbiegł na miękkich nogach do Ptraci i najwyższego kapłana, a świat wokół niego rozciągał się i zaciskał. Odczuł satysfakcję widząc, jak Ptraci wyrywa cię z uścisku Diosa i celnym ciosem trafia go za ucho.

Sunął jak we śnie, a odległości zmieniały się, jakby rzeczywistość nabrała elastyczności. Jeden krok i wpadł z rozpędu na walczącą parę. Chwycił Ptraci za ramię i zatoczył się do boksu wielbłąda. Zwierzę wciąż przeżuwało i obserwowało całą scenę z czymś, co u wielbłądów najbliższe jest lekkiego zaciekawienia. Teppic szarpnął uprząż.

Nikt nie próbował ich zatrzymywać, kiedy wybiegli za bramę, prosto w obłąkaną noc.

— Pomaga, jeśli zamkniesz oczy — powiedziała Ptraci.

Teppic spróbował. Udało się. Dziedziniec, widoczny jako rozdygotany prostokąt, którego boki wibrowały jak cięciwy łuku, pod stopami stał się, no, stał się zwykłym dziedzińcem.

— To było sprytne — stwierdził z uznaniem. — Jak na to wpadłaś?

— Zawsze zamykam oczy, kiedy się czegoś boję.

— Dobry plan.

— Ale co się dzieje?

— Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Myślę, że wyjazd stąd to pomysł zdumiewająco rozsądny. Mówiłaś, że jak zmusić wielbłąda do uklęknięcia? Mam przy sobie mnóstwo ostrych przedmiotów.

Wielbłąd, który w zakresie gróźb wystarczająco opanował ludzką mowę, uklęknął z godnością. Wspięli mu się na grzbiet i okolica zafalowała raz jeszcze, gdy zwierzę stanęło.

Wielbłąd doskonale wiedział, co się dzieje. Trzy żołądki i system trawienny niczym zakład przetwórstwa chemicznego gwarantują dość czasu na myślenie.

Nie bez powodu wyższa matematyka powstaje zwykle w krajach gorących. To dzięki rezonansowi morficznemu wszystkich wielbłądów, których pogardliwa mina i słynna wywinięta warga są naturalnym skutkiem umiejętności rozwiązywania równań kwadratowych.

Nie wszyscy zdają sobie sprawę z naturalnych zdolności matematycznych wielbłądów, zwłaszcza w dziedzinie balistyki. Zdolność ta powstała w drodze ewolucji jako ułatwiająca przetrwanie, podobnie jak u człowieka koordynacja ręki i oka, barwy maskujące kameleona, czy słynna skłonność delfinów do ratowania tonących, jeśli tylko istnieje ryzyko, że przegryzienie ich na połowy może być zauważone i nieprzychylnie skomentowane przez innych ludzi.

Faktem jest, że wielbłądy są o wiele inteligentniejsze od delfinów[19]. Są tak mądre, że szybko odkryły najrozsądniejszą rzecz, jaką może zrobić każde inteligentne zwierzę, jeśli nie chce, by jego potomkowie spędzali czas na stole operacyjnym z elektrodami podłączonymi do mózgu, albo mocując miny do statków, albo pod rozkazami tępych zoologów. Chodzi o to, żeby ludzie się nie dowiedzieli. Dlatego wielbłądy już dawno przyjęły taki styl życia, który w zamian za pewne usługi transportowe i za okładanie kijem gwarantuje im dostateczną ilość pożywienia, czesanie zgrzebłem, a czasem także możliwość bezkarnego splunięcia człowiekowi w oko.

вернуться

19

Nigdy nie ufaj gatunkowi, który ciągle się uśmiecha. Na pewno coś knuje.