Выбрать главу

Jakub siedział nieruchomo, wpatrując się w twarz przyjaciela. Płynęły minuty, tykał zegar wiszący na ścianie i cicho skwierczała stojąca na komodzie świeca. W pokoju pachniało woskiem, octem i potem. W pewnej chwili Jakub poruszył się, strącając niechcący łyżeczkę. Adwokat obudził się i czujnie spojrzał.

– Miałem nadzieję, że wyszedłeś – wyszeptał, wyraźnie zdziwiony, że Jakub wciąż przy nimsiedzi. – Przed chwilą śniło mi się, że znów jestem chłopcem. Wyobraź sobie, że siedziałem w wózku inwalidzkim, a mój ojciec wiózł mnie przez dziesiątki sal po ogromnym muzeum. „Wytrzymaj, Samuelu, to już niedaleko – gadał. – Teraz nie możemy się wycofać”. Mój rodzic chciał mi koniecznie pokazać jakąś cudowną rzeźbę. Byłem głodny, chciało mi się do ubikacji, a on jak szaleniec wiózł mnie labiryntem korytarzy od sali do sali, aż pod koniec dnia znaleźliśmy wreszcie poszukiwane przez niego pomieszczenie. Ojciec otworzył przewodnik i uśmiechnął się do mnie. „Ona tam jest. Cudowna siostra Apollina czeka na nas za tymi drzwiami. Widzisz, chłopcze? – perorował. – Nigdy nie wolno ci się poddać”. Schwycił za klamkę i pchnął drzwi. Zobaczyłem marmurową podstawę postumentu i połyskujący parkiet, lecz nic więcej, bo wtedy właśnie, niestety, się obudziłem. Czy to coś znaczy? – zapytał. – Musi coś znaczyć. Marié z pewnością by wiedziała, intuicja nigdy jej nie zawiodła.

– A więc to Marié natchnęła cię do powrotu do Polski? – rzucił Jakub ze złością.

– Jej tam też nie jest lekko. Angielskie wojska nie potrafią utrzymać porządku. Niedaleko od nas,w Akko, Arabowie wyrżnęli w nocy całą wioskę żydowskich osiedleńców i nieznośny Izaak odgrażał się, że pójdzie w moje ślady, jak sznur za wiadrem.

– O co wam wszystkim chodzi? Jesteście jacyś...

– Właśnie, jacy jesteśmy? – chrząknął ze złością Samuel, skubiąc kościstymi palcami brodę. –Może ty mi to powiesz, bo ci dranie z pałami jakoś nie chcieli?

– Nie, nic! – odpowiedział Stern zrezygnowany, wstając. – Jeśli mógłbym ci w czymś pomóc...

Może przynieść lekarstwa? Powiem Annie i jutro wpadnę wieczorem, by sprawdzić...

– Już mi pomogłeś. – Bas uniósł zabandażowaną dłoń w takim geście, jakby chciał go pożegnać.

Vale, Gwiazdorze! Najlepiej wpadnij do mnie, gdy będzie po wszystkim.

Wracał do domu na podwójnym kacu – bolała go głowa i doskwierało sumienie. Niepokoiły go też słowa Samuela. Co oznaczało to jego „po wszystkim”? Jak zwykle chciał umyć ręce?

Ledwie przekroczył próg, Anna dała mu szkołę.

– Trzymaj się ode mnie z daleka, słyszysz?! Na kilometr śmierdzi od ciebie harą.

Jakub przyjął pozę zbitego psa.

– To nie jest tak, jak myślisz, Aniu. Musiałem nagle wyjść, bo jutro, Aniu...

– Aniu! Teraz to Aniu! Kasia zdała mi relację. Wpierw inspektor Zięba, niezły ochlaptus, potempewnie twój Hillelek, bo ten handełes zawsze był ważniejszy od żony! Mam rację? – zapytała, gdy błagał ją, by była ciszej. – Czyś ty oszalał? Znikasz bez słowa na pięć godzin? I to dziś!

Upokorzyłeś mnie, nawet nie wiesz, co ja czuję!

– Możesz mnie nazwać świnią. Postąpiłem brzydko, nie da się ukryć, i dlatego ...

– Błagam cię, nie kończ! Mieliśmy świętować moje urodziny. To miał być nasz i tylko naszwieczór. Zamówiłam tort urodzinowy, wstawiłam szampana do lodu. Mów, co znowu ten twój starozakonny narozrabiał?

Jakub zaczął opowieść, lecz zaplątał się w kłamstwach: piwo z „Engelkreisa” zamienił w cudowny sposób w gruziński koniak u „Mikolascha”, z trudem dobrnął do leżącego w pościeli Samuela, a kiedy skupił się na ranach, jakie zadali mu nieznani napastnicy, Anna spojrzała na niego z wyrzutem.

– Chcesz mi powiedzieć, że skatowali go bez powodu? Wyszedł, jak ty lub ja na spacer... Nieuwierzę!

Nagle na korytarzu pojawił się mały obrońca w piżamce, a za nim zaspana Kasia w koszuli nocnej do kolan, z nieodłącznym rękawiczkowym kociorkiem.

– Dobry wieczór, tatusiu – powiedziała Kasia. – Czy coś się stało?

– Twój wspaniały tatuś był u pana Zięby, a potem zamiast do domu zaszedł na macędo pejsatego Hil-lela! – oznajmiła Anna.

– Dziadzia Hil-lel, maca! – zawołał zaspany Piotruś

– Dziadzia Sam, mniam mniam, maca!

– O czym on bredzi? – spytała z niedowierzaniem Anna. – Coś ty z nim, do cholery, zrobił?

Jakub wziął szkraba na ręce.

– Powiedz mamusi – zwrócił się do synka – że spotkaliśmy się dwa razy z dziadziem Samemna spacerze i poczęstował nas smakołykiem. Widzisz? – Popatrzył z tryumfem na kiwającego główką synka. – Dzieci, w przeciwieństwie do dorosłych, od razu poznają się na dobrych ludziach.

Anna wyrwała Piotrusia z rąk Jakuba i zagarniając Kasię jak kwoka, skryła się z nimi w ich pokoju. Jakub stał nieporuszony, oparty o ścianę. Nie interesował go już ani idiotyczny spór, ani

Zięba, ani nawet skatowany Samuel. Poraziło go coś zupełnie innego. Zaciśnięte miękkie usta

Anny i błysk w jej oczach, kiedy patrzyła na niego spod przymrużonych powiek.

Wtorek, 17 maja 

„Kurier”, strona 18: „Istnieje mit, jeszcze z czasów starożytnych Rzymian, że od początku świata krąży nad ziemią ta sama, złowróżbna chmura. Zatrzymuje się ona na dłużej tam, gdzie ma się coś ważnego wydarzyć”.

Jakub spał kamiennym snem. Śniło mu się, że tej wiosny do ogrodu nie przyleciały kwiczoły, bo zima była tak ostra, że wiszące na głogu owoce opadły na śnieg, tworząc na nim kostropaty, krwawy dywan. Ten niepojęty sen zamienił się nagle w inne przywidzenie o podróży służbowej do jakiejś zapadłej wioski, w której nieznany sprawca zamordował na pasterce uwielbianego przez wiernych księdza. Jakub dostał od naczelnego enigmatyczną wskazówkę – miał dojechać do B. za Lubaczów, gdzie czekała na niego na plebanii Wilga. Właśnie stał przy okienku dworcowej kasy, płacąc za bilet do Lubaczowa, gdy poczuł nieznośne swędzenie lewej powieki. Nerwowo potarł oko. Natychmiast zniknął hol dworca i pasażerowie, za to pokazał się zupełnie inny obraz: uśmiechnięta Kasia, chowająca za plecami wielkanocną palmę. Jakub szybko otworzył prawe oko i zobaczył pochlipującego Piotrusia, trzymającego się oburącz krzesła.

Wyskoczył z łóżka jak oparzony i nadepnął bosą stopą na leżące na podłodze, pozostawione przez siebie ubranie. Ze złości kopnął skarpetę, która wylądowała na żyrandolu, czym rozbawił synka.

– Gdzie mama? – zapytał, odkrywając z przerażeniem, że zegar ścienny wskazuje już kwadranspo dziesiątej.

– Mama wyszła i zostawiła ci ten list – odpowiedziała Kasia, nie odrywając wzroku od ojca,który w ekwilibrystycznych podskokach starał się sięgnąć do skarpety wiszącej na lampie.

Jakub wziął z jej rąk kopertę i wyjął zapisaną gorączkowym pismem kartkę: „W kuchni znajdziesz jedzenie. Magda ma do południa wychodne. Zajmij się dziećmi. Wracam (chyba) wieczorem. Anna”. Nic więcej, żadnego słowa wyjaśnienia. I jeszcze to „chyba”.

Chorobliwa ambicja kazała Annie natychmiast wyrównać rachunki, bez liczenia się z konsekwencjami. Ten postępek poruszył go. Był przecież lojalny, próbował jej wszystko wytłumaczyć. Przyszedł spokojnie i nie zrobił karczemnej awantury, jak wielu facetów z bokserskim zacięciem, którzy wracają do żon nad ranem. Był dla Anny za dobry i teraz odpłacała mu za to.