Выбрать главу

To oczywiście ogromnie uprościło Barrentowi pracę. Proponowana przez niego kuracja — wywoływanie wymiotów, płukanie żołądka i podanie środka neutralizującego — była wystarczająco łatwa w stosowaniu, by się jej nauczyć.

Najwięcej kłopotów przysparzali mu mężczyźni, którzy nie chcieli wierzyć, iż ktokolwiek mógłby im podać truciznę tak banalną, jak arszenik czy strychnina. W takich wypadkach Barrent przepisywał skomplikowaną mieszaninę korzeni, ziół, pędów, liści oraz niewielką homeopatyczną dawkę trucizny. Lecz i wówczas stosował niezmiennie opróżnienie żołądka, płukanie i środek neutralizujący.

Kiedy już urządził się w mieszkaniu i poczuł nieco pewniej w sklepie, odwiedzili go Danis Foeren i Joe. Foeren znalazł jakieś dorywcze zajęcie w porcie przy rozładowywaniu kutrów rybackich. Joe organizował nocne partyjki pokry dla pracowników tetrahydzkich agend rządowych. Żaden nie uzyskał poważniejszej zmiany statusu. Nie mając na koncie zabójstw, mogli jedynie awansować do rangi Rezydenta II Kategorii. Byli wyraźnie podenerwowani perspektywą spotkania na gruncie towarzyskim Wolnego Obywatela, ale Barrent rozwiał ich obawy. Byli jedynymi przyjaciółmi, jakich miał na Omedze i nie zamierzał ich tracić tylko ze względu na dzielące ich różnice w zajmowanej pozycji społecznej.

Rozmowa z nimi nie dostarczyła mu jednak żadnych interesujących informacji na temat praw i zwyczajów Tetrahydy. Nawet Joe nie był w stanie wyciągnąć niczego konkretnego od swych przyjaciół pracujących dla rządu. Na Omedze prawo trzymane było w ścisłej tajemnicy. Ci, którzy przebywali tam dłużej, mieli przewagę nad nowo przybyłymi dzięki znajomości przepisów. Zasada ta była sankcjonowana i umacniana doktryną nierówności wszystkich ludzi, która leżała u podstaw całego systemu prawnego Omegi. Dzięki planowej nierówności i wymuszonej ignorancji władza i wysoka pozycja społeczna pozostawały w rękach mieszkańców z najdłuższym stażem.

Oczywiście wykluczenie jakiegokolwiek awansu społecznego było niemożliwe. Ale awans ten można było opóźnić, utrudnić i uczynić nadzwyczaj niebezpiecznym. Stąd też sposób, w jaki poznawało się prawa i zwyczaje Omegi, opierał się na ryzykownej metodzie prób i błędów.

Pomimo to, iż sklep pochłaniał mu większość czasu, Barrent nie przestawał szukać dziewczyny. W dalszym ciągu jednak nie udało mu się natrafić na bodaj najmniejszy ślad, który świadczyłby o tym, iż kiedykolwiek istniała.

Zaprzyjaźnił się z właścicielami obu sąsiadujących sklepów. Pierwszy z nich, Demond Harrisbourg, był młodym człowiekiem o wesołym usposobieniu i sumiastych wąsach; prowadził sklep spożywczy. Było to zajęcie bardzo przyziemne i dość absurdalne, ale — jak tłumaczył Harrisbourg — jeść muszą nawet kryminaliści. Stąd zaś wynikało zapotrzebowanie na rolników, przetwórców, producentów opakowań i sklepy z żywnością. Harrisbourg utrzymywał, że jego specjalność w niczym nie ustępowała bardziej typowym dla Omegi zajęciom skupionym wokół gwałtownej śmierci. A poza tym wuj żony Harrisbourga był ministrem robót publicznych. Z jego pomocą Harrisbourg miał nadzieję uzyskać patent na morderstwo. Posiadając ten niezwykle pożyteczny dokument mógłby dokonać swego sześciomiesięcznego zabójstwa i awansować do rangi Uprzywilejowanego Obywatela.

Barrent skinął ze zrozumieniem głową. Zaczai się jednak zastanawiać, czy żona Harrisbourga, chuda, niecierpliwa kobieta, nie zdecyduje się go wcześniej otruć. Sprawiała wrażenie niezbyt zadowolonej z męża, a rozwody na Omedze były zabronione.

Drugim sąsiadem Barrenta był Tem Rend, wesoły, kościsty mężczyzna tuż po czterdziestce. Od lewego ucha do kącika ust miał bliznę pooparzeniową, pamiątkę po jakimś ufnym w swe siły, żądnym szybkiej zmiany statusu aspirancie. Aspirant źle jednak trafił. Tem Rend był właścicielem sklepu z bronią, nieustannie trenował i zawsze nosił przy sobie próbkę swego towaru. Według naocznych świadków obronił się pokazowe. Oczywiście zabił swego przeciwnika na miejscu. Marzeniem Tema było członkostwo Cechu Morderców. Jego podanie o przyjęcie do tej starej i jakże pożytecznej organizacji oczekiwało w kolejce na rozpatrzenie i istniała szansa, że Tem zostanie do niej przyjęty jeszcze w tym miesiącu.

Barrent kupił u niego pistolet. Za poradą Renda wybrał promiennik JamiasonaTyra. Był szybszy i celniejszy niż jakakolwiek standardowa broń palna, a emitowana przezeń wiązka promieni nie ustępowała siłą rażenia kuli sporego kalibru. Co prawda nie miał on rozrzutu termicznych pistoletów używanych przez Hadjich, których średnica pola śmiertelnego rażenia wynosiła piętnaście centymetrów, ale promienniki o dużym rozrzucie zachęcały do lekceważenia precyzji przy oddawaniu strzału. Stanowiły one toporną, niechlujną broń, prowokującą do niechlujstwa. Z pistoletu termicznego mógł strzelać dosłownie każdy, natomiast, by skutecznie posługiwać się promiennikiem Jamiasona-Tyra, trzeba było nieustannie trenować. Co zresztą opłacało się z nawiązką. Dobry strzelec uzbrojony w promiennik reprezentował sobą więcej niż dwóch właścicieli pistoletów termicznych.

Barrent wziął sobie te rady do serca, pamiętając, że pochodzą od kandydata na członka Cechu Morderców i właściciela sklepu z bronią. Spędzał długie godziny w zamienionej na strzelnicę piwnicy pod sklepem Renda, trenując refleks, celność i przyzwyczajając się do kabury typu „jeden ruch”.

Trzeba było wiele zrobić i mnóstwo rzeczy się nauczyć tylko po to, by zachować życie. Uważał jednak, że każda ciężka praca opłaci się, jeżeli prowadzi do osiągnięcia celu, który jest tego wart. Pozostawało mu mieć nadzieję, że w najbliższej przyszłości nie wydarzy się nic takiego, co przeszkodziłoby mu w nadrobieniu zaległości w stosunku do starych mieszkańców Omegi.

Jednak życie na Omedze nigdy nie szczędziło niespodzianek. Pewnego późnego popołudnia tuż przed zamknięciem sklepu zjawił się dość niezwykły klient. Był to krępy mężczyzna w wieku pięćdziesięciu kilku lat o śniadej, surowej twarzy. Miał na sobie szkarłatną szatę, sięgającą kostek, i skórzane sandały. Przepasany był sznurem z nie wyprawionej skóry, z którego zwisała mała czarna książeczka i sztylet z czerwoną rękojeścią. Z całej postaci biła niezwykła siła i władczość. Barrent nie potrafił w żaden sposób określić jego statusu.

— Właśnie zamykałem, proszę pana — powiedział do nieznajomego. — Ale jeżeli chciałby pan coś kupić…

— Nie przyszedłem tutaj kupować — odparł niezwykły gość, zezwalając sobie na cień uśmiechu. — Przyszedłem sprzedawać.

— Sprzedawać?

— Jestem kapłanem — odparł mężczyzna. — Pan jest nowy w mojej parafii. Nie widziałem pana w czasie moich mszy.

— Nie wiedziałem nic o… Kapłan przerwał mu ruchem ręki.

— Żadne z praw religijnych ani świeckich nie zezwala na tłumaczenie niewiedzą niedopełniania obowiązków. Co więcej, ignorancja może podlegać karze jako akt rozmyślnego zaniedbania, zgodnie z „Ustawą o całkowitej odpowiedzialności osobistej” z roku 23, nie mówiąc już o postanowieniach Mniejszego Kodycylu. Niemniej jednak — kapłan znów nieznacznie się uśmiechnął — na razie nie ma jeszcze mowy o wymierzaniu panu kary.

— Miło mi to słyszeć, proszę pana — powiedział Barrent.

— Należy się do mnie zwracać „Wuju” — pouczył go kapłan. — Jestem Wuj Ingemar. A przyszedłem do pana, by porozmawiać o prawowiernej religii Omegi, oddającej cześć boską temu transcendentnemu duchowi czystego Zła, który jest naszym natchnieniem i pociechą.