Выбрать главу

Kiedy wysiadłam z windy, na korytarzu spotkałam panią Bestler z drugiego piętra. Miała już swoje osiemdziesiąt trzy lata i kiepsko sypiała w nocy, więc w ramach treningu chodziła po klatce schodowej.

– Dzień dobry, pani Bestler. Jak leci?

– Nawet już nie mam siły narzekać. Czyżbyś pracowała w nocy? Złapałaś jakiegoś przestępcę?

– Nie, dzisiaj nie.

– Szkoda.

– Jutro też będzie dzień – odparłam filozoficznie, otworzyłam drzwi i weszłam do mieszkania.

Chomik Rex biegał w swoim kółeczku tak szybko, że jego różowe łapki tylko migały. Zastukałam w szybę jego klatki na powitanie. Rex natychmiast się zatrzymał, zastrzygł wąsami i zastygł, obracając w moim kierunku ślepka jak koraliki.

– Sie masz, Rex – powiedziałam.

Nic nie odpowiedział. Jak zawsze milczał.

Rzuciłam torebkę na blat stołu w kuchni i z szuflady wyjęłam łyżeczkę. Otworzyłam pudełko z lodami i jedząc, zaczęłam odsłuchiwać wiadomości nagrane na automatycznej sekretarce.

Wszystkie pochodziły od matki. Na jutro przygotowała pieczonego kurczaka i nalegała, bym wpadła do nich na obiad. Nie mogłam się spóźnić, bo właśnie zmarł szwagier Betty Szajack, a babcia Mazurowa chciała o siódmej wieczorem pojechać na wystawienie zwłok w domu pogrzebowym.

Babcia miała zwyczaj przeglądać kolumny z nekrologami tak, jakby czytała repertuar kin i teatrów. W innych środowiskach ludzie spotykają się w najrozmaitszych klubach. W Miasteczku natomiast tę funkcję pełnią domy pogrzebowe. Gdyby nagle śmierć przestała zbierać swoje żniwo, życie towarzyskie mieszkańców osiedla zupełnie by pewnie zamarło.

Skończyłam lody i włożyłam łyżeczkę do zmywarki. Dałam Rexowi parę winogron oraz garść karmy dla chomików, po czym położyłam się do łóżka.

Obudził mnie deszcz zacinający w okno sypialni. Bębnił w starą drabinkę pożarową, której podest służył mi za balkon. Lubiłam zasypiać, wsłuchując się w szum deszczu. Nie potrafiłam się jednak cieszyć, kiedy słyszałam go po obudzeniu.

Musiałam przyprzeć do muru Julię Cenettę. Należało też sprawdzić, co to za samochód przyjechał po nią wczoraj wieczorem. Zadzwonił telefon, a ja machinalnie sięgnęłam po słuchawkę leżącą na stoliku przy łóżku, zachodząc w głowę, kto może dzwonić o tak wczesnej porze. Budzik wskazywał piętnaście po siódmej.

Był to mój znajomy z policji, Eddie Gazarra.

– Dzień dobry – rzekł uprzejmie. – Czas wstawać.

– Dzwonisz w celach towarzyskich?

Znaliśmy się z Gazarrą jak łyse konie. Dorastaliśmy razem, później Eddie ożenił się z moją kuzynką Shirley.

– Nie, mam dla ciebie pewne informacje. Ale pamiętaj, że to nie ja ci je przekazałem. Nadal szukasz Kenny’ego Mancuso?

– Tak.

– Nad ranem zginął od kul sprzedawca ze stacji benzynowej, ten sam, którego Kenny wcześniej postrzelił w kolano.

Zerwałam się na równe nogi.

– Jak to się stało?

– Była druga strzelanina. O wszystkim opowiadał mi Schmidty. Miał akurat dyżur, kiedy ktoś telefonicznie przekazał wiadomość, że znalazł na stacji benzynowej Mooggeya Buesa z wielką dziurą w głowie.

– Jezu.

– Pomyślałem, że ciebie to zainteresuje. Nie wiem, czy Kenny miał z tym coś wspólnego. Może doszedł do wniosku, że strzaskane kolano to za mało, i wrócił, żeby rozwalić tamtemu głowę.

– Mam wobec ciebie dług wdzięczności.

– Wiesz, przydałby nam się ktoś do opieki nad dzieckiem na przyszły piątek.

– No nie, aż tyle nie jestem ci winna.

Eddie mruknął coś pod nosem i odłożył słuchawkę.

Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy suszarką i upchnęłam je pod czapką z emblematem nowojorskich „Rangersów” założoną daszkiem do tyłu. Oprócz tego włożyłam dżinsy, czarną koszulkę, na wierzch ciemnoczerwoną flanelową koszulę, a na nogi martensy, jako że padało.

Po nocnej bieganinie w kółeczku Rex spał słodko w swojej puszce po zupie, więc przemknęłam obok niego na palcach. Włączyłam automatyczną sekretarkę, chwyciłam torebkę i czarno-fioletową kurtkę z goreteksu, wyszłam i wreszcie zamknęłam drzwi mieszkania.

Stacja benzynowa Delia, firmowana przez Exxona, mieściła się przy alei Hamiltona, niedaleko mojego domu. Po drodze wpadłam do sklepu spożywczego, gdzie kupiłam kubek kawy i pudełko pączków w polewie czekoladowej. Aby uspokoić sumienie, wytłumaczyłam sobie, że jak ktoś oddycha powietrzem w New Jersey, to nie musi się już przejmować niezdrowym jedzeniem.

Na stacji benzynowej roiło się od policjantów i radiowozów, a przed drzwiami kantorka stała karetka. Deszcz nieco osłabł i przeszedł w drobniutką mżawkę. Zaparkowałam kilkadziesiąt metrów dalej i z pączkami oraz kawą w ręku zaczęłam się przeciskać przez tłum gapiów, wypatrując jakiejś znajomej twarzy.

Jedynym znajomym mi człowiekiem, jakiego zauważyłam, był Joe Morelli.

Przepchnęłam się więc do niego i otworzyłam pudełko. Wyjął jednego pączka i wepchnął go sobie do ust.

– Nie jadłeś śniadania? – zagadnęłam.

– Wyciągnęli mnie z łóżka.

– Sądziłam, że pracujesz w służbie porządkowej.

– Owszem. Dochodzeniem kieruje Walt Becker, a on wiedział, że szukam Kenny’ego, pomyślał więc, że będę chciał się tu rozejrzeć.

Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.

– Co tu się stało? – zapytałam.

W kantorku uwijał się policyjny fotograf. Dwaj sanitariusze czekali przy drzwiach, aż będą mogli zapakować zwłoki do czarnego worka i odjechać. Joe ciekawie zaglądał przez okno do środka.

– Patolog ocenił, że śmierć nastąpiła o szóstej trzydzieści. Właśnie o tej porze zabity miał otworzyć stację. Najwyraźniej ktoś podszedł i spokojnie go sprzątnął. Trzy strzały w twarz, z bliska. Nie ma żadnych śladów sprawcy. Nie ruszono pieniędzy z kasy. Jak dotąd nie ma świadków.

– Zabójstwo na zlecenie?

– Na to wygląda.

– Czy przebijali tutaj numery? Albo handlowali koką?

– Nic na ten temat nie wiadomo.

– Może to jakieś osobiste porachunki? Może przyprawiał komuś rogi? A może miał jakieś długi?

– Może.

– A może to Kenny wrócił, żeby go uciszyć?

Na twarzy Joego nie drgnął nawet jeden mięsień.

– Może.

– Uważasz, że Kenny byłby do tego zdolny?

Wzruszył ramionami.

– Trudno powiedzieć, do czego Kenny jest zdolny.

– Sprawdziłeś rejestrację tego samochodu, który widzieliśmy wczoraj?

– Tak. Należy do mojego kuzyna, Leo.

Uniosłam brwi.

– Mam dużą rodzinę – wyjaśnił. – Nie ze wszystkimi utrzymuję bliskie stosunki.

– Porozmawiasz z nim?

– Jak tylko będę mógł się stąd wyrwać.

Pociągnęłam łyk kawy z piankowego kubka i pochwyciłam tęskne spojrzenie Morellego.

– Pewnie chciałbyś się napić gorącej kawy – rzekłam.

– Wiele bym za to dał.

– Poczęstuję cię, jeśli mnie weźmiesz na rozmowę z Leem.

– Zgoda.

Upiłam jeszcze jeden łyk i oddałam mu kubek.

– Byłeś dzisiaj u Julii?

– Przejechałem tylko przed jej domem. Światła były pogaszone. Samochodu nie widziałem. Możemy z nią pogadać po rozmowie z Leem.

Fotograf już skończył, więc do działania przystąpili sanitariusze. Wepchnęli ciało do worka i umieścili je na wózku. Z turkotem przepchnęli go przez próg kantorka i potoczyli do karetki, worek podskakiwał bezwładnie.

Poczułam skurcz w żołądku. Nie znałam zabitego, ale zrobiło mi się go żal.

Nieco dalej stało dwóch inspektorów z wydziału zabójstw, ubrani w długie płaszcze wyglądali jakby żywcem wyjęci z jakiegoś filmu kryminalnego. Pod spodem mieli garnitury i krawaty. Morelli miał na sobie marynarską koszulkę, dżinsy, tweedową marynarkę i sportowe buty. Na czole perliły mu się kropelki potu.

– W niczym nie przypominasz tamtych dwóch – powiedziałam. – Gdzie twój garnitur?

– A widziałaś mnie kiedykolwiek w garniturze? Wyglądam jak wykidajło z kasyna. Dostałem specjalne polecenie, żeby nigdy nie wkładać garnituru. – Wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu i gestem dał znak jednemu z inspektorów, że odchodzi. Tamten w odpowiedzi skinął głową.

Morelli przyjechał służbowym wozem. Był to stary fairlane sedan z długą anteną nad bagażnikiem i laleczką zawieszoną na tylnej szybie. Wyglądał jakby nie dał już rady podjechać pod większą górkę. Cały był pordzewiały, powgniatany i przeraźliwie brudny.

– Czy u was kiedykolwiek myje się samochody? – zapytałam.

– Nigdy. Aż strach pomyśleć, co kryje się pod tą warstwą zaskorupiałego błota.

– Widzę, że policja w Trenton stara się zapewnić funkcjonariuszom jak najwięcej wrażeń.

– A tak, nie można narzekać – odparł Joe. – Za łatwo by się nam pracowało, więc szefostwo robi wszystko, żeby urozmaicić nam życie.

Leo Morelli mieszkał z rodzicami w Miasteczku. Był w tym samym wieku co Kenny i razem ze swoim ojcem pracował w Turnpike Authority.