Wysiadłam z samochodu, aby jeszcze trudniej było mu mnie nie zauważyć.
– No i jak poszło? – zaszczebiotałam radośnie.
– Te graty pochodzą z Braddock. To wszystko. – Podszedł krok bliżej i pociągnął nosem. – Czuję czekoladę.
– Zjadłam pół KitKata.
– I pewnie nie masz drugiej połówki.
– Zjadłam ją wcześniej.
– To wielka szkoda. Gdybym dostał KitKata, mógłbym sobie przypomnieć jakieś ważne informacje.
– Czy sugerujesz, że powinnam cię nakarmić?
– Masz może coś jeszcze w torebce?
– Nie.
– A masz jeszcze w domu szarlotkę?
– Mam prażoną kukurydzę i słodycze. Miałam też zamiar oglądać film.
– Czy to kukurydza z masłem?
– Tak.
– W porządku – stwierdził Morelli. – Chyba się zgodzę na tę kukurydzę.
– Jeśli liczysz na połowę mojej kukurydzy, to musisz mi dać coś naprawdę niezłego.
Morelli uśmiechnął się szeroko.
– Mówiłam o informacjach!
– Jasne – powiedział Morelli.
Rozdział 7
Morelli jechał za mną od posterunku. Trzymał się z daleka, bojąc się pewnie zawirowań powietrza, jakie wywoływał buick sunąc przez noc.
Wjechaliśmy na parking na tyłach kamienicy i ustawiliśmy wozy jeden przy drugim. Przy tylnym wejściu Mickey Boyd palił papierosa. Żona Mickeya, Francine, zaczęła przed tygodniem stosować plastry nikotynowe i Mickey nie mógł teraz palić w mieszkaniu.
– No, no, no – rzekł Mickey mrużąc oczy od dymu. Papieros jak zaczarowany trzymał się jego dolnej wargi. – Ale bryka z tego buicka. Kawał wozu. Teraz już się takich nie robi.
Zerknęłam na Morellego.
– Podejrzewam, że wielki samochód z chromowanymi wykończeniami to jeszcze jedna typowo męska rzecz.
– Tu chodzi o rozmiar – wyjaśnił mi Morelli. – Facet musi mieć czym zaimponować.
Ruszyliśmy po schodach, lecz w połowie drogi poczułam mocne bicie serca. Może kiedyś opuści mnie uczucie strachu przed kolejnym włamaniem, a zastąpi go zwykła ostrożność. Kiedyś, ale nie dzisiaj. Dzisiaj ze wszystkich sił starałam się ukryć niepokój. Nie chciałam, żeby Morelli pomyślał, że jestem mięczakiem. Na szczęście drzwi zastaliśmy zamknięte i nienaruszone, a kiedy weszliśmy do mieszkania, usłyszałam w ciemności, że chomik biega w swoim kółku.
Włączyłam światło i rzuciłam kurtkę i torebkę na stolik w przedpokoju.
Morelli wszedł za mną do kuchni i patrzył, jak wstawiam kukurydzę do mikrofalówki.
– Założę się, że do tej kukurydzy wypożyczyłaś jakiś film.
Otworzyłam torbę z ciasteczkami i podałam ją Morellemu.
– Pogromców duchów.
Morelli wyjął ciasteczko z torby, i wrzucił go sobie do ust.
– Na filmach też się nie znasz.
– To mój ulubiony!
– To głupi film. I nie gra w nim De Niro.
– Opowiedz mi o tej dzisiejszej akcji.
– Złapaliśmy czterech gości z BMW – zaczął Morelli – Ale nikt nic nie wie. Całą transakcją uzgodniono telefonicznie.
– A co z furgonetką?
– Kradziona, tak jak ci mówiłem. Tutejsza.
Brzęknął dzwonek mikrofalówki. Wyjęłam prażoną kukurydzę.
– Aż trudno uwierzyć, że ktoś zdecydował się jechać na ulicę Jacksona w środku nocy, żeby tam kupić trefne wojskowe uzbrojenie od kogoś, z kim rozmawiał tylko przez telefon.
– Sprzedawca znał nazwiska. I to chyba wystarczyło tym facetom. To nie są grube ryby.
– Nic nie wskazuje na udział Kenny’ego?
– Jak dotąd, nic.
Wrzuciłam kukurydzę do miski i podałam ją Morellemu.
– A jakie nazwiska wymienił sprzedawca? Znam może kogoś?
Morelli otworzył lodówkę i wyjął piwo.
– Też chcesz?
Wzięłam puszkę i otworzyłam ją.
– To co z tymi nazwiskami…
– Zapomnij o nazwiskach. I tak nie pomogą ci w odnalezieniu Kenny’ego.
– A może opis? Jak brzmiał głos sprzedawcy? Jakiego koloru miał oczy?
– Przeciętny biały facet o przeciętnym głosie, bez żadnych znaków szczególnych. Na kolor oczu nikt nie zwrócił uwagi. Ci Murzyni chcieli po prostu kupić broń, a nie umówić się na randkę.
– Nie zgubilibyśmy go, gdybyśmy pracowali razem. Powinieneś był do mnie zadzwonić – powiedziałam. – Jestem przedstawicielką firmy poręczycielskiej i mam prawo brać udział w takich operacjach.
– Mylisz się. Możemy cię zaprosić do udziału w takiej operacji tylko przez czystą uprzejmość, a nie z obowiązku.
– No dobrze, ale dlaczego mnie nie zaprosiliście?
Morelli wziął garść kukurydzy.
– Nie mieliśmy pewności, że to Kenny będzie kierowcą furgonetki.
– Ale była taka możliwość.
– Owszem, była.
– 1 postanowiliście mnie z tego wyłączyć. Wiedziałam to od samego początku. Wiedziałam, że będziecie chcieli się mnie pozbyć.
Morelli poszedł do pokoju.
– Wnoszę z tego, że dajesz mi do zrozumienia, iż między nami znowu wojna?
– Daję ci do zrozumienia, że jesteś łajdakiem. Powiem więcej, oddawaj kukurydzą i wynoś się z mojego mieszkania!
– Nie.
– Co to znaczy „nie”?
– Umówiliśmy się, o ile pamiętasz. Informacje za kukurydzę. Dostałaś informacje, a ja uzyskałem prawo do kukurydzy.
Natychmiast pomyślałam o torebce leżącej na stoliku w przedpokoju. Mogłabym przecież potraktować Morellego tak jak Eugene’a Petrasa.
– Nawet o tym nie myśl – ostrzegł mnie Morelli. – Wystarczy, że się zbliżysz do tego stolika, a wsadzę cię do paki za nielegalne noszenie broni.
– To już przekracza wszelkie granice. Nadużywasz swojej władzy policjanta.
Morelli wziął kasetę z filmem i wrzucił ją do magnetowidu.
– Oglądasz czy nie?
Obudziłam się w złym humorze i sama nie wiedziałam, dlaczego. Podejrzewałam, że ma to jakiś związek z Morellim i tym, że nie udało mi się go obezwładnić pistoletem elektrycznym ani sparaliżować gazem obronnym. Wyszedł, kiedy skończył się firm i kukurydza w misce. Na odchodnym powiedział tylko, że powinnam mu ufać.
– Jasne – odparłam. – Już się rozpędziłam.
Nastawiłam kawę, wykręciłam numer Eddiego Gazarry i zostawiłam dla niego wiadomość, żeby oddzwonil. Czekając na kawę pomalowałam sobie paznokcie. Wypiłam trochę kawy i przysmażyłam sobie na patelni ciasteczka ryżowe. Zjadłam dwa, kiedy zadzwonił telefon.
– O co chodzi? – zapytał Gazarra.
– Chcę poznać nazwiska czterech Murzynów, których aresztowano wczoraj na Jacksona. I powiedz mi, jakie nazwiska podał im kierowca furgonetki.
– Jasna cholera. Nie mam dostępu do akt tej sprawy.
– A potrzebna ci niańka do dziecka?
– Pytanie. Zobaczę, co da się zrobić.
Wzięłam szybki prysznic, przeczesałam palcami włosy, włożyłam dżinsy i flanelową koszulę. Wyjęłam pistolet z torebki i ostrożnie wrzuciłam go z powrotem do puszki. Włączyłam sekretarkę i zamknęłam drzwi.
Powietrze było rześkie, a niebo niemal idealnie błękitne. Na szybach buicka połyskiwały kryształki szronu. Wsiadłam za kierownicę, uruchomiłam silnik i włączyłam dmuchawę na pełną moc.
Wyznaję zasadę, że lepiej robić cokolwiek (choćby wydawało się to głupie i bezsensowne), niż nie robić nic. Zgodnie z tym założeniem ranek postanowiłam poświęcić na sprawdzanie znajomych i krewnych Kenny’ego. Jeżdżąc po ulicach rozglądałam się przy okazji za moim jeepem i białymi ciężarówkami opatrzonymi czarnymi napisami. Niczego takiego nie znalazłam, a lista rzeczy zaginionych wciąż się wydłużała. Może więc mimo wszystko czyniłam jakieś postępy? Jeśli ta lista wydłuży się jeszcze trochę, to w końcu coś się może zacznie wyjaśniać.