– Nie bardzo ufam swojej wiedzy prawniczej, ale zdaje mi się, że masz obowiązek zgłosić tego typu wypadek.
– Zgłaszani go więc tobie.
– No nie, ja za to nie biorę odpowiedzialności.
– Sam zdecyduję, czy chcę o tym zameldować policji – orzekł Spiro. – Nie ma takiego prawa, które nakazywałoby paplać o wszystkim glinom.
Spiro wbił wzrok gdzieś ponad moim lewym ramieniem. Odwróciłam się, by zobaczyć co przykuło jego uwagę i aż podskoczyłam widząc o krok ode mnie Louiego Moona. Łatwo go było rozpoznać po nazwisku, wyszytym czerwoną nitką nad lewą kieszonką białego kombinezonu. Louie był średniego wzrostu i średniej wagi, wyglądał mniej więcej na trzydziestolatka. Miał bardzo bladą skórę i puste bladoniebieskie oczy. Jego blond włosy zaczęły powoli ustępować miejsca łysinie. Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem – na tyle tylko, by przyjąć do wiadomości moją obecność – i podał Spirowi balsam.
– Na sali leży zemdlona kobieta – powiedział doń Spiro. – Wyjdź i skieruj karetkę na tyły posesji, a potem wprowadź ich tutaj.
Moon wyszedł bez słowa. Bardzo potulny. Może dlatego, że miał do czynienia ze zmarłymi. Przypuszczam, że jeśli widziało się tyle co Louie, można było rzeczywiście nabrać wody w usta. Ogranicza to, rzecz jasna, kontakty towarzyskie, ale za to doskonale wpływa na ciśnienie krwi.
– A jak z Moonem? – zapytałam Spira. – Czy miał może dostęp do klucza od schowka? Wie coś o tych trumnach?
– Moon o niczym nie wie. Louie Moon ma iloraz inteligencji jaszczurki.
Nie bardzo wiedziałam, jak na to zareagować, bo sam Spiro był trochę jaszczurowaty.
– Zacznijmy może od początku – powiedziałam. – Kiedy dostałeś tę wiadomość od Kenny’ego?
– Wpadłem, żeby zatelefonować i znalazłem tę kartkę na biurku. Musiało być jakieś parę minut po dwunastej.
– A co z palcem? Kiedy się o tym dowiedziałeś?
– Przed wystawieniem zawsze dokonuję ostatecznych oględzin. Zauważyłem, że staremu George’owi brak jednego palca, więc mu dolepiłem sztuczny.
– Powinieneś był mi o tym powiedzieć.
– Nie bardzo miałem ochotę o tym trąbić. Myślałem, że nikt tego nie zauważy. Nie miałem pojęcia, że pojawi się Babcia-Niszczycielka.
– Powiedz, jak Kenny mógł się tu dostać?
– Musiał po prostu wejść niepostrzeżenie. Kiedy wieczorem opuszczam firmę, włączam alarm. Wyłączam go rano, kiedy otwieram. W ciągu dnia tylne drzwi są zawsze otwarte, bo często przyjeżdżają tu różni dostawcy. Drzwi od frontu też są zazwyczaj otwarte.
Przez większą część poranka obserwowałam główne wejście i nikt z niego nie korzystał. Na tyły budynku zajechała tylko furgonetka z kwiaciarni. I to wszystko. Oczywiście Kenny mógł wejść, zanim jeszcze objęłam posterunek.
– Nie słyszałeś czegoś?
– Rano pracujemy zwykle w przygotowalni. Jeśli ktoś ma jakiś interes, wzywa nas przez interkom.
– A ktoś może wchodził i wychodził?
– Clara czesze dla nas zmarłych. Przyszła dziś około dziewiątej trzydzieści, aby przygotować panią Grasso. Wyszła mniej więcej po godzinie. Myślę, że możesz ją wybadać. Tylko jej nie wtajemniczaj. Sal Munoz przywiózł kwiaty. Byłem na górze, kiedy przyjechał i kiedy odjeżdżał, więc on ci na pewno w niczym nie pomoże.
– Może powinieneś się rozejrzeć i sprawdzić, czy ci coś nie zginęło?
– Choćby mi nawet coś zginęło nie chcę o tym wiedzieć.
– Powiedz, co takiego masz, co chciałby też mieć Kenny?
Spiro chwycił się za krocze.
– On ma małego. Rozumiesz, o czym mówię?
Miałam ochotę go udusić.
– Oczywiście żartujesz?
– Nigdy nie wiadomo, co ludźmi powoduje.
– Dobra, dobra, jak ci przyjdzie coś konkretnego do głowy, to daj mi znać.
Wróciłam do pali i zabrałam babcię Mazurową. Pani Mackey wstała już z podłogi i wyglądała nie najgorzej. Marjorie Boyer miała wciąż jeszcze zzieleniałą twarz, ale był to może efekt świetlówek.
Kiedy wyszliśmy na parking zauważyłam, że buick stoi trochę przekrzywiony. Louie Moon stał przy moim samochodzie z błogim wyrazem twarzy i wpatrywał się w potężny śrubokręt sterczący z białego boku opony. Prawdopodobnie z taką samą miną obserwowałby, jak rośnie trawa.
Babcia przykucnęła, aby się lepiej przyjrzeć.
– Nie powinno się robić takich rzeczy buickowi – stwierdziła.
Nie ulegając zbiorowej paranoi, ani przez chwilę nie sądziłam jednak, że jest to przypadkowy akt wandalizmu.
– Widziałeś może, kto to zrobił? – zapytałam Louiego.
Pokręcił przecząco głową. Kiedy się odezwał, usłyszałam głos cichy i pusty jak jego oczy:
– Dopiero co wyszedłem wypatrywać karetki.
– I co, nikogo nie było na parkingu? Nie widziałeś jakiegoś odjeżdżającego samochodu?
– Nie.
Pozwoliłam sobie na luksus westchnienia i wróciłam do budynku, by zadzwonić po pomoc drogową. Skorzystałam z automatu w holu. Kiedy szukałam na dnie torby ćwierćdolarówki, zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. To tylko przebita opona, powtarzałam sobie. Nie ma się czym przejmować. To w końcu tylko samochód… stary samochód.
Poprosiłam ojca, żeby przyjechał i zabrał babcię, a sama zaczekałam, aż wymienią mi koło. W tym czasie próbowałam sobie wyobrazić, jak Kenny wkrada się do domu pogrzebowego i zostawia wiadomość dla Spira. Wejść niepostrzeżenie przez tylne drzwi nie musiało być wcale trudno. Gorzej już z odcięciem palca. Do tego potrzebował trochę czasu.
Rozdział 8
Przez tylne drzwi domu pogrzebowego wchodziło się do krótkiego korytarza, który łączył się z głównym holem. Z holu można też było wejść do piwnicy, kuchni i gabinetu Cona. Między gabinetem Cona a drzwiami do piwnicy znajdował się mały westybul i podwójne szklane drzwi, które wychodziły na żwirowy podjazd, wiodący aż do stojących na tyłach garaży. To właśnie przez te drzwi zmarli wyruszali w swą ostatnią drogę.
Dwa lata temu Con wynajął dekoratora, by nieco odświeżyć wnętrza. Dekorator zaprojektował wystrój w kolorze fiołkoworóżowym i białym, a ściany przyozdobił sielankowymi widoczkami. Podłogi wyściełano grubymi wykładzinami. Nic nie skrzypiało. Cały dom starano się urządzić tak, by akustyczność ograniczyć w nim do minimum i dlatego Kenny mógł wśliznąć się nie usłyszany przez nikogo.
W korytarzu wpadłam na Spira.
– Muszę się czegoś więcej dowiedzieć o Kennym – powiedziałam na wstępie. – Jak myślisz, gdzie mógł się zadekować? Kto mu pomaga? Do kogo mógłby się zwrócić?
– Morelli i Mancuso zawsze wracają na łono rodziny. U nich, jak ktoś umiera, to tak, jakby umarła cała rodzina. Przychodzą tutaj w tych swoich okropnych czarnych sukniach i płaszczach i wylewają potoki łez. Moim zdaniem Kenny ukrywa się na strychu u któregoś z Mancusów.
Nie byłam tego taka pewna. Wydawało mi się, że Joe już by coś o tym wiedział. Rodziny Mancusów i Morellich nie słynęły ze zbytniej dyskrecji.
– A jeśli go nie ma na strychu u Mancusa?
Spiro wzruszył ramionami.
– Często też jeździł do Atlantic City.
– Czy widuje się jeszcze z jakimiś innymi dziewczynami poza Julią Cenettą?
– A chciałoby ci się wertować książkę telefoniczną?
– O, to jest ich aż tyle?
Wyszłam przez boczne drzwi i czekałam niecierpliwie, aż właściciel z warsztatu „U Ala” opuści podnośnik, na którym stał mój buick. Al wyprostował się, wytarł ręce w spodnie kombinezonu i dopiero wtedy podał mi rachunek.
– Kiedy ostatnio zmieniałem ci koło, jeździłaś chyba jeepem?