Выбрать главу

– I dobrze wybrałaś.

– Założę się, że to wszystko ma związek ze skradzioną bronią. Idę o zakład, że Spiro ma coś wspólnego z tą aferą. Może właśnie dlatego zginął Moogey. Moogey mógł dowiedzieć się o tym, że Spiro i Kenny ukradli broń z wojska. A może zrobili to wspólnie, a potem Moogey został ze spółki wyłączony?

– Powinnaś trochę się pokręcić wokół Spira – powiedział Morelli. – No wiesz, wybrać się z nim do kina, potrzymać go za rękę.

– Daj spokój! Tfu! Obrzydliwość!

– Aleja na twoim miejscu nie pokazywałbym mu tych bucików. Mógłby stracić panowanie nad sobą. Powinnaś zostawić je tylko dla mnie. Załóż do nich coś kuszącego. Na przykład pas do pończoch. Tak, pas do pończoch zdecydowanie by do nich pasował.

Przyrzekłam sobie, że jeśli jeszcze kiedykolwiek znajdę w kieszeni palec, to spuszczę go po prostu w klozecie.

– Szlag mnie trafia, że nie możemy znaleźć Kenny’ego, gdy tymczasem on śledzi mnie bez problemu.

– Jak wyglądał? Zapuścił może brodę? Przefarbował włosy?

– W ogóle się nie zmienił. Wcale nie wygląda na kogoś, kto się ukrywa po zaułkach. Był świeżo ogolony. Nie sprawiał wrażenia głodnego. Miał na sobie czyste ubranie. Zdaje się, że był sam. No i wydawał się trochę, hmmm, zdenerwowany. Powiedział mi bez ogródek, że jestem jak ten wrzód na dupie.

– No nie! Wrzód na dupie? To wprost nie do wiary, żeby ktokolwiek mógł się o tobie tak wyrazić.

– Nieważne. W każdym razie Kenny nie głoduje. Jeśli handluje bronią, to pewnie ma pieniądze. Może mieszka w jakichś motelach, gdzieś poza miastem. Może w Nowym Brunswiku, w Burlington albo i w Atlantic City.

– Jego zdjęcia rozesłano już w Atlantic City. Nikt go tam nie widział. Prawdę mówiąc przepadł jak kamień w wodę. Ale to, że się na ciebie wkurzył, to najlepsza wiadomość, jaką słyszałem w tym tygodniu. Teraz wystarczy cię śledzić i czekać na kolejny ruch Kenny’ego.

– Świetnie. Staję się przynętą dla mordercy i oprawcy zwłok.

– Nie martw się. Zaopiekuję się tobą.

Nawet nie próbowałam powstrzymać ironicznego uśmiechu.

– Masz rację – powiedział Morelli robiąc służbową minę. – Czas skończyć z flirtowaniem i tym podobnymi bzdurami. Musimy porozmawiać poważnie. Wiem, co mówią ludzie o facetach od Morellich i Mancusów: że jesteśmy bumelantami, pijakami i łajdakami względem kobiet. Absolutnie się z tym zgadzam. Kłopot w tym, że takie uogólnianie szkodzi przyzwoitym członkom tych rodzin, na przykład mnie…

Przewróciłam oczami.

– A z kolei facet taki jak Kenny uważany jest w związku z tym za cwaniaczka, podczas gdy gdziekolwiek indziej uznano by go po prostu za psychopatę. Kiedy miał osiem lat, podpalił swojego psa i nie miał z tego powodu nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. To także krętacz i absolutny egoista. Niczego się nie boi, bo nie odczuwa bólu. No i trzeba przyznać, że jest bardzo sprytny.

– Czy to prawda, że odrąbał sobie koniuszek palca?

– Niestety, tak. Gdybym wiedział, że ci groził, załatwilibyśmy wszystko inaczej.

– To znaczy jak?

Morelli patrzył na mnie przez chwilę, nim odpowiedział:

– Przede wszystkim wcześniej opowiedziałbym ci o jego psychopatycznych skłonnościach. No i nie zostawiłbym cię samej w nie zamkniętym mieszkaniu, którego strzegła jedynie piramidka szklanek.

– Wciąż nie jestem pewna, czy był to rzeczywiście Kenny.

– Od dzisiaj noś spray z pieprzem wetknięty za pasek, a nie w torebce.

– Ale przynajmniej wiemy, że Kenny kręci się po okolicy. Moim zdaniem on siedzi tu z powodu tego, co zagarnął Spirowi. Nie ulotni się, dopóki tego nie odzyska.

– Czy Spiro przeraził się tą sprawą z palcem?

– Wyglądał raczej na… wściekłego. Rozdrażnionego. Martwił się, że Con może się dowiedzieć, iż w firmie nie wszystko układa się tak jak trzeba. A Spiro ma plany. Ma zamiar przejąć firmę i udzielać innym koncesji.

Morelli szeroko się uśmiechnął.

– Chce, powiadasz, udzielać koncesji na prowadzenie filii domu pogrzebowego Stivy?

– No tak. Jak McDonald’s.

– Może powinniśmy pozwolić Kenny’emu i Spirowi wziąć się za łby, a potem posprzątać to, co po nich zostanie.

– A propos, co masz zamiar zrobić z tym palcem?

– Zobaczymy czy pasuje do kikuta George’a Mayera. Ale tymczasem powinienem chyba delikatnie podpytać Spira, co się, u diabła, dzieje.

– Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł. On nie chce, żeby w tę sprawę mieszała się policja. Musiałby zameldować o okaleczeniu Mayera i o liście od Kenny’ego. Jeśli naskoczysz na niego, to gotów mnie odsunąć od tej całej sprawy.

– W takim razie, co proponujesz?

– Oddaj mi ten palec. Zaniosę go jutro Spirowi i zobaczę, czy uda mi się zdobyć jakieś nowe informacje.

– Nie mogę ci na to pozwolić.

– Akurat! Do cholery, w końcu to mój palec, ja go znalazłam!

– Daj spokój. Przecież jestem gliniarzem. Znam swoje obowiązki.

– A ja jestem łowcą nagród. I też znam swoje obowiązki.

– No dobrze. Dam ci ten palec, ale musisz mi obiecać, że będziesz mnie na bieżąco o wszystkim informować. Jeśli tylko zacznę podejrzewać, że coś przede mną ukrywasz, koniec współpracy.

– Świetnie. A teraz daj mi ten palec i idź do domu, zanim zmienisz decyzję.

Wyjął z kieszeni foliowy woreczek i włożył go do lodówki.

– Tak na wszelki wypadek – wyjaśnił.

Kiedy Morelli wyszedł, zamknęłam drzwi na zamek i sprawdziłam okna. Zajrzałam też pod łóżko i do wszystkich szaf. Upewniwszy się, że w mieszkaniu nic mi nie grozi, położyłam się do łóżka i zasnęłam kamiennym snem, nie wyłączając nawet światła.

O siódmej zadzwonił telefon. Przez półprzymknięte oczy spojrzałam na budzik, a potem na telefon. Nie ma nic lepszego niż telefon o siódmej rano. Z doświadczenia wiem, że telefony między jedenastą wieczorem a dziewiątą rano zwiastują zwykle jakieś nieszczęście.

– Halo – odezwałam się do słuchawki. – Co się stało?

– Nic się nie stało. Jeszcze nie – dobiegł mnie głos Morellego.

– Jest siódma rano. Dlaczego do mnie wydzwaniasz o tej porze?

– Masz zaciągnięte zasłony. Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko jest w porządku.

– Mam okna zasłonięte, bo leżę jeszcze w łóżku. A ty skąd wiesz, że są zasłonięte?

– Bo siedzę właśnie na parkingu przed twoim domem.

Rozdział 9

Zwlokłam się z łóżka, rozsunęłam zasłony i spojrzałam na parking.

Rzeczywiście – obok buicka wujka Sandora stał brązowy fairlane Morellego. Na tylnym siedzeniu samochodu wciąż leżał zderzak, a na drzwiach ktoś wymalował sprayem napis „ŚWINIA”. Otworzyłam okno w sypialni i wystawiłam głowę.

– Idź sobie.

– Za kwadrans mam zebranie służbowe – odkrzyknął Morelli. – Nie powinno mi to zająć więcej niż godzinę. Potem przez resztę dnia będę wolny. Zaczekaj na mnie i nie idź sama do Stivy.

– Nie ma sprawy.

Kiedy Morelli wrócił z zebrania, było już wpół do dziewiątej i zaczynałam się niecierpliwić. Wypatrywałam go w oknie, a kiedy się wreszcie pojawił na parkingu, wypadłam z domu jak strzała, porywając po drodze torebkę ze stołu. Na wypadek, gdyby trzeba było kogoś kopnąć, założyłam na nogi martensy, a za pasek wsadziłam spray z pieprzem. Naładowałam też i włożyłam do kieszeni pistolet elektryczny.

– Spieszysz się dokądś? – zapytał Morelli.

– Denerwuję się trochę przez ten palec Mayera. Poczuję się o wiele lepiej, kiedy George go wreszcie odzyska.

– Gdybyś chciała ze mną pogadać, to po prostu zadzwoń – powiedział Morelli. – Masz mój numer samochodowy?