Выбрать главу

– Niezbadane są wyroki boskie.

– Święta racja.

– Spróbuję poszukać zastępcy Spira.

Zaczęłam naciskać po kolei klawisze interkomu i krzyczałam na Louiego, aby się zjawił w holu. Wszedł, kiedy wciskałam ostatni guzik.

– Byłem w przygotowalni – wyjaśnił.

– Macie tam kogoś jeszcze?

– Pana Looseya.

– Chodziło mi o innych pracowników. Na przykład o Clarę z salonu piękności.

– Nie, jestem sam.

Powiedziałam mu o termostacie i wysłałam go, żeby to sprawdził.

Louie wrócił po pięciu minutach.

– Taka mała blaszka się zagięła – oznajmił. – To się często zdarza. Ludzie się opierają i ta blaszka się zagina.

– Lubisz tę pracę?

– Przedtem pracowałem w domu opieki. Tu jest łatwiej, myję ich po prostu szlauchem, a jak już położy się takiego na stole, to mi się nie wierci.

– Znałeś Moogeya Buesa?

– Poznałem go dopiero tutaj. Pół kilo wypełniacza poszło na tę jego głowę.

– A Kenny’ego Mancuso?

– Spiro mówi, że to Kenny Mancuso zastrzelił Moogeya Buesa.

– Wiesz, jak Kenny wygląda? Przychodził tu kiedykolwiek?

– Wiem, jak wygląda, ale nie widziałem go już od dawna. Słyszałem, że jesteś łowcą nagród i polujesz na Kenny’ego.

– Nie stawił się w sądzie.

– Jeśli go spotkam, to dam ci znać.

Dałam mu swoją wizytówkę.

– Złapiesz mnie na pewno pod którymś z tych numerów.

Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Do holu wpadł Spiro i z równym hukiem zamknął podwoje. Czarne lakierki i rękawy marynarki miał przyprószone popiołem. Policzki pałały mu rumieńcem, a małe szczurze oczka błyszczały.

– No i co? – zapytałam.

Wbił wzrok gdzieś ponad moim ramieniem. Obejrzałam się i spostrzegłam, że przez hol idzie Morelli.

– Szukasz kogoś? – zapytał go Spiro. – Radiewski leży w nowej sali.

Morelli machnął mu przed nosem odznaką.

– Wiem, gdzie pracujesz – żachnął się Spiro. – Coś nie gra? No proszę, wystarczy wyjść na pól godziny, a tu już same problemy.

– Nie ma żadnego problemu – zapewnił go Morelli. – Szukamy tylko właściciela trumien, które właśnie spłonęły.

– No to już go znaleźliście. Ale ja ich nie podpaliłem. Te trumny mi ukradziono.

– Czy zgłaszał pan to na policji?

– Nie chciałem nadawać temu rozgłosu. Wynająłem panią detektyw, żeby mi je szybko odnalazła.

– Ta trumna, która ocalała z pożaru, wydaje się zbyt prosta, jak na gusty w Miasteczku – zauważył Morelli.

– Kupiłem je na wyprzedaży w bazie wojskowej. Mieli nadwyżkę. Myślałem o otwarciu filii zakładu w innych dzielnicach. Może nawet w Filadelfii. Tam mieszka sporo biedoty.

– Zainteresowała mnie sprawa tej wojskowej nadwyżki – powiedział Morelli. – Jak się odbywa taka wyprzedaż?

– Trzeba złożyć w kwatermistrzostwie ofertę. Jeśli się na nią zgodzą, należy w ciągu tygodnia zabrać towar z bazy.

– A w której bazie kupowałeś?

– W Braddock.

Morelli zachowywał kamienny spokój.

– Czy Kenny Mancuso nie służył przypadkiem właśnie w Braddock?

– A tak. Jak zresztą wielu innych naszych chłopaków.

– No dobrze. A więc przyjęli twoją ofertę – dociekał Morelli. – W jaki sposób przywiozłeś tu trumny?

– Pojechaliśmy po nie z Moogeyem ciężarówką.

– Jeszcze jedno pytanie – powiedział Morelli. – Nie wiesz przypadkiem, dlaczego ktoś kradnie trumny, a potem je podpala?

– Pewnie, że wiem. Bo ukradł je jakiś czub. Mam jeszcze sporo roboty – uciął Spiro. – Czy to już koniec?

– Na razie tak.

Popatrzyli sobie w oczy tak intensywnie, że na twarzy Spira zaczął drgać mięsień. Wreszcie młody Stiva odwrócił się na pięcie i poszedł do gabinetu.

– Do zobaczenia później – pożegnał mnie Morelli i również wyszedł.

Drzwi do gabinetu Spira były zamknięte. Zapukałam i czekałam. Cisza. Zapukałam głośniej.

– Spiro! – krzyknęłam. – Wiem, że tam jesteś!

Spiro szarpnięciem otworzył drzwi.

– O co znowu chodzi?

– O moje pieniądze.

– Chryste, czy ty myślisz, że ja mam czas myśleć o twoich gównianych pieniądzach? Mam ważniejsze zmartwienia na głowie.

– Na przykład?

– Na przykład to, że Kenny Mancuso podpalił te cholerne trumny.

– A skąd wiesz, że to Kenny?

– A któżby inny? To świr i na dodatek mi groził.

– Powinieneś powiedzieć o tym Morellemu.

– No tak, tego mi jeszcze brakowało, żeby sobie ściągnąć na głowę gliniarzy. Tak jakbym nie miał już dość kłopotów.

– Zauważyłam, że nie darzysz policjantów szczególnym szacunkiem.

– Gliny to szuje.

Poczułam na karku czyjś oddech. Odwróciłam się i ujrzałam tuż za mną Louiego Moona.

– Przepraszam – powiedział. – Muszę pogadać ze Spirem.

– Mów – polecił Spiro.

– Chodzi o pana Looseya. Zdarzył się wypadek.

Spiro nie odezwał się, ale wzrokiem świdrował dziurę w czole Louiego.

– Pan Loosey leżał już na stole – zaczął opowiadać Louie. – Właśnie miałem go ubierać, kiedy zdarzyła się ta historia z termostatem. Musiałem wyjść i go naprawić, a kiedy wróciłem, zauważyłem, że pan Loosey nie ma… no… pewnej intymnej części ciała. Nie wiem, jak to się mogło stać. Jeszcze przed chwilą to miał, a teraz już nie ma…

Spiro odepchnął Louiego na bok i popędził przed siebie krzycząc:

– Kurwa mać, szlag mnie zaraz trafi!

Po kilku minutach wrócił do gabinetu ze ściągniętą twarzą i zaciśniętymi pięściami.

– Nie do wiary, kurwa, nie do wiary – wściekał się przez zaciśnięte zęby. – Nie było mnie zaledwie pół godziny, a tu ktoś sobie przyszedł i odciął Looseyowi kutasa. A wiesz kto to był? Nikt inny tylko Kenny. Zostawiam cię na posterunku, a ty wpuszczasz tu Kenny’ego i pozwalasz mu odciąć trupowi kutasa.

Na biurku zadzwonił telefon i Spiro rzucił się do słuchawki.

– Dom pogrzebowy Stivy.

Zacisnął usta. Wiedziałam już, że dzwonił Kenny.

– Jesteś czubkiem – powiedział Spiro. – Powinieneś się leczyć. Zawsze myślałem, że masz nie po kolei pod sufitem, ale teraz to już naprawdę przegiąłeś pałę.

Kenny zaczął coś mówić, ale Spiro mu przerwał.

– Zamknij się – powiedział. – Sam już nie wiesz, co mówisz. Nie zdajesz sobie, kurwa, sprawy, czym ci grozi zadzieranie ze mną. Jeszcze raz się tu pokażesz, a zabiję cię. A nawet jeśli nie zrobię tego sam, to każę małej cię wykończyć.

Małej? Czyżby mówił o mnie?

– Chwileczkę - powiedziałam do Spira. – Co chciałeś powiedzieć przez to ostatnie zdanie?

Spiro rzucił słuchawką.

– Pieprzony świr.

Położyłam dłonie płasko na biurku i pochyliłam się do przodu.

– Nie jestem żadną małą. I nie jestem wynajętym rewolwerowcem. Gdybym nawet pracowała jako ochroniarz, na pewno bym cię nie chroniła, ty gadzie. Jesteś nędzną kreaturą, wypierdkiem mamuta i obmierzłym szczurem. Jeśli jeszcze raz komukolwiek powiesz, że go zabiję na twoje polecenie, to ty zginiesz pierwszy!

To była cała Stephanie Plum, mistrzyni czczych pogróżek.

– Niech zgadnę, jesteś bez grosza przy duszy, prawda?

Całe szczęście, że nie miałam przy sobie broni, bo gotowa byłam go zastrzelić.

– Ktoś inny nic by ci nie zapłacił za odnalezienie samych popiołów. – powiedział Spiro. – Ale ja jestem dobrym wujkiem i mimo wszystko wypiszę ci czek. Potraktujmy to jako zaliczkę na poczet przyszłych usług. Czasami może mi się przydać taka cizia jak ty.

Wzięłam czek i wyszłam bez słowa. Dalsza rozmowa nie miała sensu, bo najwyraźniej miałam do czynienia z idiotą. Zatrzymałam się na stacji benzynowej, a tuż za mną stanął Morelli.