Выбрать главу

– Czy on zajmował się jakimś biznesem?

– O ile wiem, to nie.

Louie Moon mieszkał na obrzeżach Hamilton Township. Kiedy skręciłyśmy wreszcie w Orchideową, dochodziła już czwarta. Odczytywałam numery domów, szukając 216. Nie mogłam się nadziwić, że przy ulicy o tak egzotycznej nazwie, mogą stać tak obrzydliwie przeciętne domy. Tę dzielnicę zasiedlano w latach sześćdziesiątych, kiedy ziemi nie brakowało, więc działki były spore. Trzypokojowe niewielkie domki zupełnie na nich ginęły. Z czasem właściciele jednakowych, jak spod sztancy, chatek poprzydawali im nieco indywidualizmu – tu dobudowano garaż, ówdzie ganek. Ściany pokryto winylowymi płytami w najróżniejszych kolorach. Dostawiano przeszklone werandy. Posesje obsadzano krzewami azalii. A mimo to wszystkie domki były nadal do siebie podobne.

Domek Louiego Moona wyróżniał się kolorem – utrzymanym w jasnoturkusowej tonacji – oraz bożonarodzeniową iluminacją i półtorametrową postacią Mikołaja z plastiku przymocowaną do anteny.

– Facet wcześnie się wprowadza w przedświąteczny nastrój – zauważyła Lula.

Światełka zwisały smętnie i nierówno, a Mikołaj mocno już wypłowiał, z czego wnosiłam, że Moon trwał w świątecznym nastroju od zeszłego roku.

Przy domu nie było garażu, a na podjeździe ani na ulicy nie widać było żadnego samochodu. W domu panowały ciemności i wyglądało na to, że nikogo tam nie ma. Zostawiłam Lulę w samochodzie i podeszłam do drzwi. Zapukałam dwa razy. Nikt nie odpowiedział. Dom był parterowy. Wszystkie zasłony były rozsunięte. Widocznie Louie nie miał nic do ukrycia. Okrążyłam budynek zaglądając po kolei do wszystkich okien. We wnętrzu panował porządek, ale stojące tam meble stanowiły przypadkową zbieraninę nikomu niepotrzebnych gratów. Nie zauważyłam niczego nowego. Nie spostrzegłam też amunicji na kuchennym stole ani nawet pojedynczego karabinu. Odniosłam wrażenie, że Louie mieszka samotnie. W zlewozmywaku stał jeden kubek i jeden talerz. Na podwójnym łóżku poruszona była tylko jedna strona.

Nietrudno mi było wyobrazić sobie, jak Louie Moon mieszka tu sobie, zadowolony z życia, bo ma swój mały niebieski domek. Zaczęłam zastanawiać się nad nielegalnym wtargnięciem do tego turkusowego gniazdka, ale nie mogłam wymyślić żadnego przekonującego uzasadnienia takieeo kroku.

W powietrzu unosiła się wilgoć, a twarda ziemia głucho dudniła pod stopami. Postawiłam kołnierz kurtki i wróciłam do samochodu.

– Nie zajęło ci to zbyt dużo czasu – powiedziała Lula.

– Bo też i nie było się czemu przyglądać.

– To co, teraz do grabarza?

– Ano tak.

– Całe szczęście, że nie mieszka tam, gdzie pracuje. Wcale nie miałabym ochoty przyglądać się temu, co oni wynoszą w wiadrach po zabalsamowaniu truposza.

Już zmierzchało, kiedy dojechałyśmy do Century Courts. Ujrzałyśmy piętrowe budynki z czerwonej cegły z białymi oknami. W każdym z nich mieściło się dwadzieścia mieszkań. Dziesięć na piętrze i dziesięć na parterze. Wszystkie budynki stały przy wąskich uliczkach odchodzących od Demby. Przy każdej z nich stały cztery domy.

Mieszkanie Spira mieściło się na parterze. W oknach było ciemno, a na parkingu nie zauważyłam jego samochodu. Z powodu choroby Cona Spiro musiał pracować dłużej niż zwykle. Buicka raczej trudno byłoby nie zauważyć, a ja nie chciałam zostać przyłapana na gorącym uczynku, gdyby Spiro zapragnął na przykład zmienić skarpetki. Przejechałam więc jedną uliczkę dalej i dopiero tam zaparkowałam.

– Założę się, że coś tutaj znajdziemy – powiedziała Lula wysiadając z samochodu. – Mam przeczucie.

– Przyjechałyśmy tylko rzucić okiem – przypomniałam. – Nie będziemy robić niczego, co byłoby niezgodne z prawem… Na przykład włamywać się.

– Pewnie – odparła Lula. – Do kogo ta mowa.

Przeszłyśmy przez trawnik, tak jakbyśmy spacerowały. W oknach od frontu pozaciągano zasłony. Udałyśmy się zatem na tył budynku, ale i tu zasłony były zaciągnięte. Lula sprawdziła rozsuwane drzwi na patio i oba okna, ale wszystko było pozamykane.

– Czy to nie chamstwo? – zapytała. – Jak tu mamy się teraz czegokolwiek dowiedzieć? I to właśnie wtedy, kiedy miałam przeczucie.

– Rozumiem cię – pocieszałam ją. – Sama chciałabym się dostać do tego mieszkania.

Ni stąd, ni zowąd Lula wzięła szeroki zamach i walnęła torebką w okno mieszkania Spira, rozbijając szybę.

– Dla chcącego nic trudnego – stwierdziła jakby mimochodem.

Zdębiałam, a kiedy wreszcie wróciła mi zdolność mówienia, z mojego gardła wydobył się zduszony szept:

– Nie do wiary, ty to naprawdę zrobiłaś! Wybiłaś mu okno!

– Tak to już bywa – odrzekła Lula.

– Mówiłam przecież, że nie będziemy tu łamać prawa. Nie można ot tak sobie wybijać ludziom szyb w oknach.

– Cagney by tak zrobił.

– Cagney by tak na pewno nie zrobił.

– A właśnie, że by zrobił!

– A ja ci mówię, że nie!

Uchyliła okno i wsadziła głowę do środka.

– Nikogo nie ma chyba w domu. Moim zdaniem powinnyśmy wejść do środka i sprawdzić, czy odłamki szkła czegoś nie zniszczyły. – Lula górną połową ciała była już w mieszkaniu Spiro. – Mogliby robić te okna większe trochę – utyskiwała. – Porządnie zbudowana kobieta, taka jak ja, z trudem się w nim mieści.

Przygryzłam wargę i wstrzymałam oddech. Nie byłam pewna, czy mam ją popchnąć, czy też wyciągnąć z tego okna. Wyglądała jak Kubuś Puchatek, który utknął w norce Królika.

Lula stęknęła i nagle cała zniknęła za zasłoną. Chwilę później drzwi na patio otworzyły się i Lula wystawiła głowę.

– Masz zamiar stać tak cały dzień czy co?

– Mogą nas za to aresztować!

– Mówisz tak, jakbyś się nigdy nigdzie nie włamała.

– Bo jeszcze nigdy się nie włamywałam.

– Tym razem zresztą też nie, bo to moja sprawka. Ty tylko weszłaś.

Pomyślałam, że jeśli spojrzeć na to w ten sposób, to wszystko jest w porządku.

Weszłam więc do środka i odczekałam chwilę, aż oczy przyzwyczają się do ciemności.

– Czy wiesz, jak wygląda Spiro? – zapytałam.

– To ten szczurowaty konus?

– Ten sam. Będziesz stała na czatach na werandzie. Jeśli się pojawi, zapukaj trzy razy.

Lula otworzyła frontowe drzwi i wyjrzała na zewnątrz.

– Na razie spokój – zameldowała. Wyszła na dwór i zamknęła za sobą drzwi.

Zamknęłam wszystkie drzwi na zamki i włączyłam światło w jadalni, ściemniając je maksymalnie. Zaczęłam od kuchni. Metodycznie przeglądałam wszystkie schowki. Zajrzałam nawet do lodówki i pobieżnie rzuciłam okiem na zawartość kosza na śmieci.

Podobnie zlustrowałam jadalnię i salon, ale nie odkryłam niczego, co by wzbudziło choć cień podejrzenia. W zlewie znajdowały się brudne naczynia, a na stole leżała rozłożona gazeta. Przed telewizorem walały się eleganckie czarne buty. Doprawdy w tym mieszkaniu nie było nic godnego uwagi. Żadnej broni, żadnych kluczy, żadnych liścików z pogróżkami. Nawet w notesie przy telefonie w kuchni można było podziwiać tylko puste kartki.

Włączyłam światło w łazience. Na podłodze leżała sterta brudnych ubrań. Za żadne skarby świata nie dotknęłabym brudów Spira. Jeśli nawet w którejś z jego kieszeni znajdowało się coś, co mogłoby być istotne dla sprawy, to nie zamierzałam tego sprawdzać. Zerknęłam jeszcze do apteczki i do kosza na śmieci. Nic.

Drzwi do sypialni były zamknięte. Wstrzymałam oddech i otworzyłam je, a przekonawszy się, że nikogo tam nie ma, odetchnęłam z prawdziwą ulgą. Sypialnię umeblowano nowoczesnymi duńskimi meblami. Na łóżku leżała czarna atłasowa pościel. Na suficie nad łóżkiem wmontowane były lustrzane tafle, a na krześle przy łóżku leżał stos czasopism porno. Do jednej z okładek przykleiła się zużyta prezerwatywa.