Выбрать главу

Około wpół do pierwszej przysnęłam i obudziłam się kwadrans po pierwszej. W domku Kenny’ego wciąż było ciemno, a na parkingu jak dotąd, nie pojawił się żaden nowy samochód.

Miałam teraz do wyboru kilka możliwości. Mogłam pozostać na czatach, mogłam też poprosić „Leśnika”, by mnie zmienił, wreszcie mogłam po prostu zabrać się do domu i wrócić tu przed wschodem słońca. Gdybym poprosiła „Leśnika” o zmianę, musiałabym mu oddać większą część nagrody, niż zamierzałam. Z drugiej strony obawiałam się, że gdybym dalej tu czekała, mogłabym przysnąć i zamarznąć jak dziewczynka z zapałkami. Wybrałam zatem wyjście numer trzy. Jeśli Kenny tu się zjawi, na pewno położy się spać i o szóstej rano będzie jeszcze w domku.

Aby nie zasnąć, przez całą drogę do domu śpiewałam sobie Panie Janie, panie Janie. Wdrapałam się po schodach na górę i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Rzuciłam się na łóżko w ubraniu, butach i tak dalej. Spałam kamiennym snem aż do szóstej, kiedy to uruchomił się mój wewnętrzny budzik.

Zwlokłam się więc z łóżka i z ulgą stwierdziłam, że jestem już ubrana, w związku z czym odpada mi ta czynność. W łazience spędziłam dosłownie chwilę i zabrawszy kurtkę oraz torebkę wyszłam na parking. Ponad latarniami było ciemno choć oko wykol. Wciąż mżyło, a na szybach samochodów zaczął się tworzyć lód. Wspaniale. Uruchomiłam silnik buicka, włączyłam dmuchawę na pełny regulator, a z atlasu samochodowego wyjęłam skrobaczkę do szyb. Kiedy uporałam się z usuwaniem lodu, zupełnie odechciało mi się spać. Po drodze zatrzymałam się, by kupić kawę i pączki.

Kiedy dotarłam do motelu, wciąż jeszcze było ciemno. We wszystkich domkach panowały egipskie ciemności. Na parkingu nie zauważyłam żadnych nowych samochodów. Zaparkowałam z dala od latarni i zabrałam się do kawy. Zasób mego entuzjazmu dla sprawy znacznie zmalał. Zaczęłam się zastanawiać, czy recepcjonista przypadkiem sobie ze mnie nie zakpił. Postanowiłam, że jeśli Kenny nie pokaże się do południa, poproszę, żeby mnie wpuszczono do jego domku.

Gdybym była przezorniejsza, zmieniłabym przed wyjściem skarpetki i zabrała koc. Ale gdybym była sprytna, dałabym recepcjoniście dwadzieścia dolców i poprosiła, żeby do mnie zadzwonił, kiedy pojawi się Kenny.

Za dziesięć siódma przed recepcją zatrzymała się furgonetka. Wysiadła z niej jakaś kobieta. Popatrzyła na mnie podejrzliwie i weszła do środka. Po dziesięciu minutach recepcjonista wyszedł z budynku i wsiadł do sfatygowanego chevroleta. Pomachał do mnie z uśmiechem i odjechał.

Nie miałam pewności, czy recepcjonista poinformował zmienniczkę o mojej obecności. Ponieważ nie chciałam, żeby ta zadzwoniła na policję z meldunkiem o podejrzanej kobiecie wyczekującej przy motelu, wyszłam z samochodu i powiedziałam jej to samo, co poprzedniego dnia recepcjoniście.

Otrzymałam te same odpowiedzi. Owszem, rozpoznała mężczyznę ze zdjęcia. W księdze meldunkowej figurował pod nazwiskiem John Sherman.

– Bardzo przystojny mężczyzna – stwierdziła. – Tylko niezbyt miły.

– Czy zauważyła pani może, jakim samochodem jeździ?

– Ależ oczywiście. Jeździ niebieską furgonetką. Ale nie takim eleganckim minivanem. Ten jego samochód bardziej nadaje się do firmy budowlanej. Z tyłu nie ma w ogóle okien.

– A może zanotowała pani numery rejestracyjne?

– No nie, aż tak dokładnie się nie przyglądałam.

Podziękowałam i wróciłam do samochodu, żeby dopić zimną kawę. Co jakiś czas wysiadałam, by się przeciągnąć i trochę poskakać dla rozgrzewki. Wyskoczyłam na szybki obiad, a kiedy wróciłam, okazało się, że sytuacja nie uległa zmianie.

O trzeciej obok mnie zaparkował Morelli. Wysiadł ze swojego samochodu i zajął miejsce obok mnie.

– Chryste – powiedział. – Przecież tu można skostnieć.

– Czy to przypadkowe spotkanie?

– Kelly jeździ tędy do pracy. Zauważył twojego buicka i zaczął się zastanawiać, z kim masz tu schadzkę.

Zazgrzytałam zębami.

– W takim razie, co tu robisz?

– Dzięki niezwykle błyskotliwemu śledztwu odkryłam, że Kenny mieszka tu pod nazwiskiem John Sherman.

W oczach Morellego błysnęła iskierka zaciekawienia.

– Ktoś go tu zidentyfikował?

– Recepcjoniści rozpoznali Kenny’ego na zdjęciu. Jeździ niebieską furgonetką, a ostatnio widziano go tu wczoraj rano. Przyjechałam wczesnym wieczorem i siedziałam do pierwszej w nocy. Dziś wróciłam o wpół do siódmej.

– I ani śladu Kenny’ego?

– Jakbyś zgadł.

– Zaglądałaś już do jego pokoju?

– Jeszcze nie.

– Pokojówka już tam była?

– Nie.

Morelli otworzył drzwi.

– Rozejrzyjmy się.

Przedstawił się recepcjonistce i otrzymał klucz do domku numer 17. Dwa razy zastukał do drzwi. Nikt nie otwierał. Morelli otworzył drzwi i oboje weszliśmy do środka.

Łóżko było nie zaścielone. Na podłodze leżał otwarty marynarski worek. W środku widać było skarpetki, spodenki i dwie czarne koszulki z krótkim rękawem. Na oparcie krzesła niedbale rzucono flanelową koszulę i dżinsy. W łazience zauważyliśmy zestaw do golenia.

– Odnoszę wrażenie, że się czegoś wystraszył – powiedział Morelli. – Być może zauważył ciebie.

– Niemożliwe. Zaparkowałam w najciemniejszym kątku parkingu. Zresztą skąd mógł wiedzieć, że to ja?

– Maleńka, wszyscy wiedzą, że to ty.

– To przez ten okropny samochód! On mi rujnuje życie. Sabotuje moją karierę.

Morelli uśmiechnął się.

– Strasznie dużo, jak na jeden Bogu ducha winny samochód.

Starałam się przybrać wściekłą minę, ale trudno mi było to zrobić, bo cały czas szczękałam zębami z zimna.

– I co teraz? – zapytałam.

– Teraz porozmawiam z recepcjonistką i poproszę, żeby do mnie zadzwoniła, kiedy Kenny wróci do motelu. – Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem. – Wyglądasz, jakbyś spała w tych ciuchach.

– Jak ci wczoraj poszło ze Spirem i Louiem Moonem?

– Louie Moon nie ma z tym chyba nic wspólnego. Brakuje mu jednego…

– Inteligencji? – wtrąciłam.

– Raczej odpowiednich powiązań – wyjaśnił Morelli. – Ten, kto ma tę broń, stara się ją jak najszybciej sprzedać. Popytałem tu i ówdzie i okazuje się, że Moon nie obraca się w odpowiednich kręgach. Mało tego, nie wiedziałby nawet, jak w ogóle do nich trafić.

– A co ze Spirem?

– Nie był specjalnie rozmowny – uciął Morelli. – Powinnaś wrócić do domu, wziąć prysznic i ubrać się do kolacji.

– Jakiej kolacji?

– Zapomniałaś? Pieczeń u twoich rodziców o szóstej.

– Chyba nie mówisz poważnie.

Morelli znów się uśmiechnął.

– Przyjadę po ciebie za kwadrans szósta.

– Nie! Sama pojadę.

Morelli miał na sobie kurtkę lotniczą z brązowej skóry i czerwony wełniany szalik. Zdjął szalik i owinął mi go wokół szyi.

– Wyglądasz na przemarzniętą – wyjaśnił. – Idź teraz do domu i ogrzej się. – Powiedziawszy to wyszedł z samochodu i ruszył w stronę recepcji motelu.

Wciąż mżyło. Niebo przybrało kolor stali, będący odbiciem mojego nastroju. Miałam doskonały trop prowadzący do Kenny’ego Mancuso i wszystko schrzaniłam. Stuknęłam się otwartą dłonią w czoło. Ależ ze mnie idiotka. Przesiedziałam wizytę Kenny’ego w tym wielkim głupim pudle. Ale o czym wtedy myślałam?

Motel dzieliło od mej kamienicy ponad piętnaście kilometrów. Przez całą powrotną drogę łajałam się w myślach. Zatrzymałam się na chwilę w supermarkecie i dotankowałam paliwa. Kiedy zaparkowałam przed domem, miałam już serdecznie dość samej siebie. Miałam trzy okazje, żeby przyskrzynić Kenny’ego: przed domem Julii, w centrum handlowym i teraz w motelu, i wszystkie trzy schrzaniłam.