Sięgnęłam do torebki i znalazłam mazak. Nie miałam żadnej kartki, ale od czego papierowa torba z Burger Kinga? Odjechałam kawałek, zostawiłam torbę z informacją w miejscu, gdzie stał jego samochód i opuściłam parking.
Dom pogrzebowy Stivy z daleka jaśniał światłem, a na werandzie kłębiły się tłumy. W soboty zawsze było tu tłoczno. Na parkingu i przed domem nie było zazwyczaj miejsca. Dopiero dwie przecznice dalej można było zaparkować. Skręciłam w podjazd oznaczony tabliczką „Tylko dla karawanów”. Nie będzie mnie tylko kilka minut, pomyślałam. Zresztą nikt przy zdrowych zmysłach nie odholuje samochodu z policyjną naklejką na tylnej szybie.
Na mój widok Spiro szeroko otworzył oczy. Przede wszystkim poczuł ulgę, ale zaraz potem z niedowierzaniem spojrzał na moją kreację.
– Niezłe wdzianko – powiedział. – Wyglądasz, jakbyś dopiero co wysiadła z wiejskiego autobusu.
– Mam dla ciebie informacje – odezwałam się, puszczając mimo uszu jego żałosny dowcip.
– Ja dla ciebie też. – Wskazał głową na gabinet. – Przejdźmy tam.
Przeszedł szybkim krokiem przez hol, otworzył drzwi do gabinetu i zamknął je z hukiem.
– Nie uwierzysz w to – zaczął. – Ten palant Kenny to po prostu debil. Wiesz, co znowu zrobił? Włamał mi się do mieszkania.
Zrobiłam oczy jak spodki.
– Niemożliwe!
– Ależ zapewniam cię, że możliwe. Przyszłoby ci coś takiego do głowy? Wybił mi okno.
– Po co miałby się włamywać do twojego mieszkania?
– Bo mu widocznie zupełnie szajba odbiła.
– Jesteś pewien, że to Kenny? Czy coś ci może zginęło?
– Oczywiście, że to Kenny. A któżby inny?! Nic nie zginęło. Magnetowid stoi, jak stał. Kamera wideo, pieniądze, biżuteria, niczego nie ruszył. Jasne, że to Kenny. Pieprzony palant.
– Zgłosiłeś to policji?
– To jest sprawa prywatna między mną a Kennym. Nie chcę do tego mieszać gliniarzy.
– Być może będziesz musiał zmienić zasady gry.
Spiro zmrużył oczy świdrując mnie wzrokiem.
– A to niby dlaczego?
– Pamiętasz ten wczorajszy wypadek z członkiem pana Looseya?
– Tak, bo co?
– Otóż Kenny przysłał mi go pocztą.
– Ejże, nie nabierasz mnie?
– Dostałam tę osobliwą przesyłkę pocztą kurierską.
– A gdzie ją teraz masz?
– Jest na komendzie policji. Otworzyłam ją w obecności Morellego.
– Kurwa mać! – Spiro kopnął kosz na śmieci. – Kurwa, kurwa, kurwa mać!
– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego tak się tym denerwujesz – mówiłam jak gdyby nigdy nic. – Myślałam, że tylko Kenny ma problem z głową. Ty przecież nie zrobiłeś nic złego. – Trzeba pogłaskać faceta pod włos – pomyślałam – i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Spiro przestał znęcać się nad koszem i popatrzył na mnie. Przysięgłabym, że usłyszałam zgrzyt trybów w jego głowie.
– Tak, masz rację – powiedział. – Nie zrobiłem nic złego. Jestem tylko ofiarą. Czy Morelli wie, kto ci to przysłał? Czy była w niej jakaś kartka? A może adres zwrotny?
– Ani kartki, ani adresu zwrotnego. A na ile Morelli jest zorientowany, trudno zgadnąć.
– Mam nadzieję, że nie powiedziałaś mu, że to robota Kenny’ego?
– Nie mam na to dowodu, ale członek był zabalsamowany, więc policja zacznie pewnie od sprawdzenia domów pogrzebowych. Przypuszczam, że będą ciekawi, dlaczego nie zgłosiłeś tej, hramm… kradzieży.
– To może powinienem się wyspowiadać? Powiedzieć glinom, jaki z tego Kenny’ego palant? Opowiedzieć im o odciętym palcu i o włamaniu do mieszkania?
– A jak wybrniesz przed Conem? Przed nim też się wyspowiadasz? Czy on wciąż leży jeszcze w szpitalu?
– Dzisiaj wrócił właśnie do domu. Zaordynowano mu tydzień ćwiczeń rehabilitacyjnych, a potem wróci do pracy na pół etatu.
– Na pewno się nie ucieszy, kiedy się dowie, że w jego firmie ktoś odcina klientom poszczególne części ciała.
– Mowa! Setki razy słyszałem z jego ust o tym, że „ciało to świętość”. No bo prawdę powiedziawszy, to w czym rzecz? Przecież Loosey i tak by już nie używał swego ptaszka.
Spiro opadł na fotel i przygarbił się nagle. Z jego twarzy opadła maska cywilizowanego człowieka, a żółtawa skóra szczelnie przylegająca do jego wystających kości policzkowych i ostrych zębów, czyniła go podobnym do szczura. Spiro przeobraził się w odrażającego, śmierdzącego i złego gryzonia. Trudno powiedzieć, czy taki się urodził, czy też lata przezwisk w szkole i na podwórku do tego stopnia upodobniły jego duszę do twarzy.
Pochylił się do przodu.
– Czy wiesz, ile Con ma lat? Sześćdziesiąt dwa. W tym wieku każdy myśli już o emeryturze, ale nie Constantine Stiva. Zobaczysz, że ja umrę śmiercią naturalną, a Con wciąż jeszcze będzie się gościom w pas kłaniał. On jest jak wąż – zimnokrwisty, opanowany, puls ma ledwie wyczuwalny i wdycha formaldehyd, jakby to był eliksir życia. I żyje tylko po to, żeby mnie wkurzać. Cholera, czy nie mógłby mieć raka, a nie jakiś tam uraz kręgosłupa?! Co z tego, że go boli kręgosłup? Od tego się nie umiera.
– Zawsze myślałam, że między tobą i Conem dobrze się układa.
– Ależ on mnie doprowadza do szału! O, te jego durne zasady i cholerna dobroduszność! Żałuj, żeś go nie widziała tam na dole. Pomyślałabyś, że jesteś w świątyni albo Bóg wie gdzie. Constantine Stiva przy ołtarzu śmierci. A wiesz, co ja myślę o trupach? Że śmierdzą.
– To dlaczego tu pracujesz?
– Bo tu można skosić niezły szmal, laleczko. A ja lubię forsę.
Pełna obrzydzenia, musiałam się opanować, żeby nie wybiec z gabinetu. Oto był cały Spiro. Wyrzucał z siebie lawinę brudu i zepsucia, kotłującą się w jego mózgu. Ta obrzydliwa mieszanka spływała po nim jak woda po kaczce. Elegancko ubrany cyniczny matoł, bez żadnego celu w życiu.
– Czy miałeś jakieś wieści od Kenny’ego od czasu, kiedy włamał ci się do mieszkania?
– Nie. – Spiro znów się zasępił. – I pomyśleć, że kiedyś przyjaźniliśmy się. On, Moogey i ja robiliśmy wszystko wspólnie. Potem Kenny poszedł do wojska i całkiem się zmienił. Wydawało mu się, że jest od nas cwańszy. Miał nawet wielkie plany.
– Na przykład?
– Nie mogę ci powiedzieć, ale były naprawdę imponujące. Oczywiście sam mógłbym to wymyślić, ale nigdy nie miałem czasu na takie fantazje.
– Czy on cię uwzględniał w tych wielkich planach? Miałeś z tego kiedy jakieś pieniądze?
– Czasami mnie włączał. Z Kennym nigdy nic nie było wiadomo. To wielki cwaniak. Ni z tego, ni z owego potrafi odwrócić kota do góry ogonem. Tak samo zresztą postępuje z kobietami. Wszystkim się wydawało, że z niego wspaniały facet. – Spiro uśmiechnął się. – A tymczasem Kenny pokazywał nam, jak to z jednej strony gra rolę wiernego aż po grób kochanka, a za plecami swojej dziewczyny przelatuje wszystkie panienki, jakie nawiną mu się pod rękę. A mimo to kobiety do niego lgnęły. Nawet kiedy je poniżał, same do niego wracały, prosząc o jeszcze. Doprawdy można go było podziwiać. Miał w sobie coś. Widziałem, jak przypalał babom ciało petami i kłuł je szpilkami, a one nijak nie mogły się od niego odkleić.
Poczułam mdłości. Nie wiedziałam już, kto napawał mnie większą odrazą: Kenny maltretujący kobiety czy Spiro, który go podziwiał.