Выбрать главу

– Jeśli nie przestaniesz się tak zachowywać, zażądam wyższej stawki,.

– Jezu – jęknął Spiro. – Przecież i tak cię już przepłacam. Za te sto dolarów za wieczór powinnaś mi jeszcze obciągnąć.

Podlec. Zobaczymy, kto ci będzie obciągał za kratkami, pomyślałam z odrazą i tylko dzięki tej myśli trzymałam się jakoś. Sprawdziłam mieszkanie Spira: powłączałam światła, zajrzałam do szaf, policzyłam śmieci pod łóżkiem i omal nie zwymiotowałam na widok nie spłukanych mydlin w kabinie prysznica.

Uznałam, że wszystko jest w porządku i wróciłam lincolnem do domu pogrzebowego, gdzie zamieniłam go na buicka.

W odległości pół przecznicy od domu rodziców spostrzegłam we wstecznym lusterku Morellego. Czekał pod domem Sullensenów, aż zaparkuję buicka. Kiedy wysiadłam z samochodu, podjechał i zatrzymał się za mną. No cóż, ostrożności nigdy nie za wiele.

– Co robiliście na stacji Delia? – zapytał. – Domyśliłem się, ze pewnie podpytujesz Spira o tę ciężarówkę.

– I dobrze się domyśliłeś.

– No i co, dowiedziałaś się czegoś?

– Powiedział, że nie zna nikogo ze sklepu „Macko”. Odrzucił też możliwość kradzieży trumien przez Moogeya. W tej trójce Moogey najwyraźniej pełnił rolę błazna. Nie mam nawet pewności, czy brał udział w skoku na bazę w Braddock.

– To właśnie Moogey przywiózł trumny do New Jersey.

Oparłam się z wrażenia o buicka.

– A może Kenny i Spiro nie uwzględnili Moogeya w swym głównym planie, a on się o tym dowiedział i postanowił się wkręcić do spółki?

– I uważasz, że to on wypożyczył ciężarówkę do transportu mebli, aby przewieźć trumny?

– To jedna z teorii. – Odepchnęłam się od buicka i zarzuciłam torbę na ramię. – Jutro o ósmej zabieram Spira do pracy.

– Spotkamy się u niego na parkingu.

Weszłam do ciemnego przedpokoju i zatrzymałam się na chwilę. W domu najlepiej zawsze było wtedy, kiedy wszyscy już spali. Pod koniec dnia panowała atmosfera satysfakcji. Może dzisiejszy dzień nie był akurat najszczęśliwszy, ale dobrze się zakończył, a dom i rodzina trwały nadal.

Powiesiłam kurtkę w szafie i na palcach weszłam do kuchni. W mojej własnej kuchni szukanie jedzenia nie zawsze przynosiło rezultaty. W kuchni matki zawsze coś się znalazło. Usłyszałam skrzypnięcie schodów i po odgłosie kroków poznałam, że to matka.

– Jak ci poszło u Stivy? – zapytała.

– Dobrze. Pomogłam mu zamknąć zakład i odwiozłam go do domu.

– Trudno mu pewnie prowadzić z tym zranionym nadgarstkiem. Słyszałam, że założyli mu dwadzieścia trzy szwy.

Wyjęłam z lodówki szynkę i ser.

– Daj, zrobię ci kanapkę – powiedziała matka, a wziąwszy ode mnie szynkę i ser sięgnęła po bochenek żytniego chleba.

– Dam sobie radę – powiedziałam.

Matka wyjęła z szuflady swój ulubiony nóż.

– Nigdy nie potrafisz cienko pokroić szynki.

Zrobiła dla nas obu po kanapce, nalała po szklance mleka i usiadłyśmy przy stole.

– Mogłaś go zaprosić na kanapkę – powiedziała matka.

– Kogo, Spira?

– Joego Morellego.

Matka zawsze potrafiła mnie czymś zaskoczyć.

– Dawniej pogoniłabyś go z domu tym nożem.

– Zmienił się.

Wgryzłam się w kanapkę.

– On mi też to mówi.

– Słyszałam, że niezły z niego policjant.

– Dobry policjant to jeszcze niekoniecznie dobry człowiek.

Obudziłam się i zdezorientowana wpatrywałam się w sufit, który codziennie widywałam nad głową wiele lat temu. Do rzeczywistości przywrócił mnie glos babci Mazurowej.

– Jeśli zaraz nie wejdę do łazienki, trzeba będzie sprzątać w korytarzu. Czuję, jak przechodzi przeze mnie wczorajsza kolacja.

Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Ojciec wymamrotał coś niezrozumiale. Powieka natychmiast zaczęła mi pulsować i musiałam ją zacisnąć. Prawym okiem zerknęłam na budzik przy łóżku. Wpół do ósmej. Cholera. Chciałam trochę wcześniej podjechać po Spira. Wyskoczyłam z łóżka i przerzuciłam koszyk w poszukiwaniu czystych spodni i koszuli. Przeczesałam szczotką włosy, złapałam torebkę i wypadłam na korytarz.

– Babciu! – krzyknęłam przez drzwi. – Długo tam jeszcze będziesz?

– A czy w lasach rosną drzewa? – odkrzyknęła.

No dobrze, mogłam się jeszcze obyć te pół godziny bez łazienki. W końcu wstaję zazwyczaj o dziewiątej, mam więc jeszcze półtorej godziny zapasu.

Matka przydybała mnie z kurtką w ręku.

– Dokąd się wybierasz? – zapytała. – Nie jadłaś przecież śniadania.

– Obiecałam Spirowi, że go podrzucę do pracy.

– Spiro może poczekać. Zmarli nie będą mieli nic przeciwko temu, jeśli spóźni się piętnaście minut. Chodź, zjesz śniadanie.

– Nie mam czasu.

– Zrobiłam smaczną owsiankę. Już stoi na stole. Nalałam ci też soku. – Popatrzyła na moje buty. – A to co znowu za buciory?

– Martensy.

– Twój ojciec chodził w czymś takim w wojsku.

– To wspaniałe buty – powiedziałam. – Uwielbiam je. Wszyscy teraz takie noszą.

– Panny na wydaniu nie powinny chodzić w takich butach. Takie buty noszą tylko te kobiety, które interesują się innymi kobietami. Ale tobie nie chodzą po głowie takie paskudztwa, prawda?

Przyłożyłam rękę do lewego oka.

– Co ci się stało w oko? – dopytywała się matka.

– Pulsuje mi powieka.

– Stałaś się zbyt nerwowa. To przez tę pracę. Popatrz tylko, w jakim pośpiechu wybiegasz z domu. A co tu masz przy pasku?

– Spray z pieprzem.

– Twoja siostra Valerie nie nosi na pasku takich rzeczy.

Spojrzałam na zegarek. Gdybym błyskawicznie pochłonęła śniadanie, może bym zdążyła na ósmą do Spira.

Przy stole siedział już pochłonięty gazetą ojciec i popijał kawę.

– Jak się jeździ buickiem? – zapytał. – Sprawdzasz go w ekstremalnych warunkach?

– Buick jest bez zarzutu. Jeździ jak trzeba.

Wychyliłam sok i spróbowałam owsianki. Czegoś jej brakowało. Może czekolady. A może lodów. Dodałam trzy łyżeczki cukru i trochę mleka.

Babcia Mazurowa usiadła do stołu.

– Ręka mnie już nie boli – oznajmiła. – Za to głowa mi pęka.

– Powinnaś zostać w domu – przekonywałam ją. – Musisz odpocząć.

– Odpocznę sobie u Clary. Wyglądam jak straszydło. Zupełnie nie wiem, co się stało z moim włosami.

– Jeśli nie wyjdziesz z domu, nikt cię taką nie zobaczy – nie dawałam za wygraną.

– A jeśli ktoś do nas przyjdzie? Na przykład ten miły chłopak od Morellich? Myślisz, że chciałabym, żeby mnie zobaczył w tym stanie? A poza tym mam jeszcze bandaż na ręce i wszyscy o mnie mówią. Nie co dzień napadają kogoś przed piekarnią.

– Muszę najpierw załatwić kilka spraw, ale potem wrócę i zawiozę cię do Clary – obiecałam babci. – Tylko proszę, nie wychodź beze mnie!

Połknęłam resztę owsianki i wychyliłam pół filiżanki kawy. Złapałam kurtkę i torebkę i wybiegłam do przedpokoju. Miałam już rękę na klamce, kiedy zadzwonił telefon.

– To do ciebie – powiedziała matka. - Dzwoni Vinnie.

– Nie chcę z nim rozmawiać. Powiedz mu, że już wyszłam.

Kiedy wjechałam w aleję Hamiltona, zabrzęczał telefon komórkowy.

– Powinnaś była porozmawiać ze mną z domu – powiedział Vinnie. – Byłoby taniej.

– Słabo cię słyszę… To chyba jakieś zakłócenia.

– Przestań mi wciskać kit o zakłóceniach.

Zaczęłam pikać i trzeszczeć do słuchawki.

– Na to też się nie dam nabrać. Masz mi się tutaj zjawić dziś przed południem.