Выбрать главу

Przed domem Spira nie zauważyłam Morellego, ale przyjęłam jako pewnik, że czuwa gdzieś w pobliżu. Na parkingu stały dwie furgonetki i ciężarówka. Morelli mógł się schować w którejś z nich.

Zabrałam Spira i ruszyłam w kierunku domu pogrzebowego. Kiedy zatrzymałam się przed światłami na skrzyżowaniu alei Hamiltona z ulicą Grossa,oboje spojrzeliśmy na stację Delia.

– Może powinniśmy tam wpaść i popytać – zasugerował Spiro.

– O co?

– O tę ciężarówkę do przewozu mebli. Tak na wszelki wypadek. Byłoby nawet zabawnie, gdyby okazało się, że to Moogey ukradł trumny.

Miałam dwie możliwości. Mogłam go podręczyć i powiedzieć, że to nie ma sensu i lepiej zająć się własnymi sprawami, po czym po prostu minąć stację. Mogłam też spełnić życzenie Spira i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Dręczenie Spira miało swój nieodparty urok, ale zawierzyłam instynktowi, który kazał mi posłuchać go i skręcić na stację.

Warsztat był otwarty, co najprawdopodobniej oznaczało, że Sandeman przyszedł już do pracy. No i cóż z tego. W porównaniu z Kennym Sandeman był miłym chłoptasiem. W kantorku dyżurował Cubby Delio. Weszliśmy tam obydwoje.

Cubby wyprostował się na widok Spira. Wprawdzie młody Stiva był po prostu sukinsynem, ale mimo wszystko reprezentował „Dom Pogrzebowy Stivy”, który przynosił stacji sporo wpływów. Wszystkie karawany Stivy naprawiano i tankowano u Delia.

– Słyszałem o twojej ręce – powiedział Cubby do Spira. – Co za idiotyczna historia. O ile wiem, przyjaźniłeś się z Kennym. Zdaje się, że Kenny’emu po prostu odbiło. Wszyscy tak mówią.

Spiro machnął ręką dając mu do zrozumienia, że cały ten incydent w ogóle go już nie obchodzi. Obrócił się na pięcie i wyjrzał przez okno w stronę ciężarówki stojącej przed warsztatem.

– Chciałem cię zapytać o tę ciężarówkę z firmy „Macko”. Czy firma jest waszym stałym klientem? Ten wóz przyjeżdża tu regularnie do przeglądu?

– Tak. „Macko” to nasz stały klient, tak jak ty. Mają dwie ciężarówki i obydwie obsługujemy.

– Kto je zwykle przywozi? Ten sam człowiek?

– Zazwyczaj robi to Bucky albo Biggy. Jeżdżą u „Macka” od lat. A o co chodzi? Chcesz może przewieźć jakieś meble?

– Zastanawiam się nad tym – odparł Spiro.

– To dobra firma. Rodzinna. Te ciężarówki są doskonale utrzymane.

Spiro wepchnął okaleczoną rękę pod kurtkę. Mały człowieczek wciąż starał się naśladować Napoleona.

– Widzę, że nie znalazłeś nikogo na miejsce Moogeya.

– Miałem już takiego jednego na oku, ale nie wyszło. Moogeya trudno zastąpić. Mogłem go tu zostawić samego i w ogóle się nie pokazywać. Mogłem sobie spokojnie brać co tydzień dzień wolnego. Nawet kiedy postrzelili go w kolano, wciąż przychodził do pracy i zawsze można było na nim polegać.

Zdawało mi się, że i ja i Spiro pomyśleliśmy o tym samym. W jeden z takich „samodzielnych dni” Moogey mógł sobie pożyczyć ciężarówkę. Oczywiście ktoś inny musiałby go wtedy zastąpić i pilnować stacji. Albo też ten ktoś mógł pojechać ową ciężarówką.

– Trudno o dobrego pomocnika – stwierdził Spiro. – Wiem coś o tym.

– Mam dobrego mechanika – powiedział Cubby. – Sandeman chodzi wprawdzie własnymi ścieżkami, ale to piekielnie dobry mechanik. Reszta personelu może się zmieniać. W końcu do zmiany koła czy wlania benzyny nie potrzeba mi fizyka jądrowego. Gdybym tylko znalazł kogoś do pracy w biurze, byłbym ustawiony.

Spiro wymienił jeszcze kilka uprzejmości i wyszedł z kantorka.

– Znasz kogoś z tych, co tu pracują? – zapytał mnie.

– Rozmawiałam z Sandemanem. Niezbyt przyjemny typ. Szprycuje się od czasu do czasu narkotykami.

– Dobrze go znasz?

– Nie należę do kręgu jego przyjaciół.

Spiro popatrzył na moje stopy.

– Może to przez te twoje martensy?

Otworzyłam drzwi buicka.

– Masz ochotę coś jeszcze skomentować? Może teraz kilka słów na temat samochodu?

Spiro obrócił się na siedzeniu.

– O cholera. Niezła bryka. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o samochody, masz niezły gust.

Podwiozłam Spira pod dom pogrzebowy. Systemy alarmowe były nienaruszone. Pobieżnie obejrzeliśmy dwóch klientów, którzy spędzili noc w budynku, i uznaliśmy, że obaj mają wszystko na swoim miejscu. Umówiłam się ze Spirem, że przyjadę po niego wieczorem. Jeśliby czegoś potrzebował w ciągu dnia, to do mnie zadzwoni.

Żałowałam, że nie mogę go śledzić. Podejrzewałam, że teraz pójdzie tropem, który mu podrzuciłam i kto wie, co jeszcze uda mu się znaleźć. Co więcej, gdyby Spiro zaczął się ruszać, mógłby za nim podążyć i Kenny. Na nieszczęście mój błękitny olbrzym uniemożliwiał mi jakiekolwiek śledztwo. Jeślibym chciała tropić Spira, musiałabym zmienić samochód.

Zaczęłam odczuwać w pęcherzu kawę, którą wypiłam na śniadanie, więc postanowiłam wrócić do rodziców, gdzie mogłam skorzystać z łazienki. Wezmę prysznic i przemyślę kwestię samochodu. Potem odwiozę babcię do Clary na remont fryzury.

Kiedy wróciłam do domu, łazienkę okupował ojciec, a matka kroiła w kuchni warzywa na zupę minestrone.

– Muszę skorzystać z łazienki – powiedziałam. – Nie wiesz, kiedy tata wyjdzie?

Matka przewróciła oczyma.

– Ja naprawdę nie wiem, co on tam robi. Zabiera gazetę i nie ma go całymi godzinami.

Podkradłam kawałek marchewki i kawałek selera dla Rexa i wbiegłam na górę.

Zapukałam do łazienki.

– Długo jeszcze? – krzyknęłam.

Cisza.

Zapukałam głośniej.

– Wszystko w porządku, tato?

– Chryste – dobiegł mnie stłumiony głos ojca. – Nawet we własnym domu człowiek nie może się spokojnie załatwić…

Wróciłam do pokoju. Matka posłała łóżko i złożyła moje ubrania. Wmawiałam sobie, że to miło, gdy ktoś wyręcza mnie w drobnych domowych pracach. Powinnam być wdzięczna i cieszyć się luksusem.

– Wspaniale jest, prawda? – powiedziałam do śpiącego Rexa. – Nie co dzień mamy okazję odwiedzić babcię i dziadka.

Podniosłam pokrywę, by rzucić chomikowi śniadanie, ale powieka zaczęła mi tak bardzo pulsować, że nie wcelowałam i marchewka wylądowała na podłodze.

Dochodziła dziesiąta, a ojciec wciąż siedział w łazience. Zaczęłam już tańczyć w korytarzu.

– Pospiesz się, babciu – powiedziałam. – Jeśli zaraz nie dobrnę do jakiejś łazienki, zleję się w majtki.

– U Clary jest ładna łazienka. Na półce stoi koszyczek z potpourri, a na zapasowej rolce papieru – mała laleczka. Clara na pewno pozwoli ci skorzystać z ubikacji.

– Wiem, wiem. Ale pospiesz się, babciu, dobrze?

Babcia włożyła swój płaszcz z niebieskiej wełny, a głowę owinęła szarym wełnianym szalikiem.

– Będzie ci gorąco w tym płaszczu – ostrzegłam ją. – Na dworze wcale nie jest tak zimno.

– Nie mam nic innego – odparła. – Wszystko się zeszmaciło. Może po wizycie u Clary wybrałybyśmy się na zakupy? Właśnie dostałam emeryturę.

– A jak ręka, już cię nie boli?

Podniosła rękę i popatrzyła na bandaż.

– Na razie wszystko jest w porządku. Ta dziura wcale nie była znów taka wielka. Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia, jak głęboko mnie zranił, dopóki nie znalazłam się w szpitalu. To wszystko stało się tak szybko.

Babcia przerwała na chwilę, po czym ciągnęła głosem pełnym żalu:

– Zawsze wydawało mi się, że potrafię o siebie zadbać, ale teraz już nie jestem tego pewna. Nie poruszam się już tak jak kiedyś. Stałam jak idiotka i pozwoliłam, żeby ten ladaco wbił mi szpikulec w rękę.

– Na pewno zrobiłaś wszystko, co mogłaś, babciu. Kenny jest od ciebie silniejszy, no i on był uzbrojony, a ty nie.