Выбрать главу

Eddie wcisnął guzik i tarcza podjechała do stanowiska.

– Całkiem nieźle, kowboju.

– Zdecydowanie łatwiej mi się strzela, gdy tylko naciskam spust.

– To pewnie dlatego, że jesteś kobietą.

– Masz czelność mówić takie rzeczy, kiedy stoję przed tobą z rewolwerem w ręku?

Przed wyjściem ze sklepu kupiłam nową paczkę amunicji i wraz z bronią wrzuciłam ją do torebki. Przyszło mi do głowy, że skoro od paru dni jeżdżę kradzionym samochodem, to chyba nie ma się co przejmować groźbą oskarżenia o noszenie rewolweru bez specjalnego zezwolenia.

– I co? Zasłużyłem na tę pizzę? – zapytał Eddie.

– A Shirley?

– Jest na przyjęciu dobroczynnym.

– Z dziećmi?

– Nie, odwiozła je do teściowej.

– I chcesz zrezygnować z diety?

– Czyżbyś próbowała się wykręcić sianem?

– Jestem w sytuacji bezdomnej staruszki żebrzącej na peronie dworca. Moje zasoby gotówkowe wynoszą dwanaście dolarów i trzydzieści trzy centy.

– W takim razie ja ci postawię pizzę.

– Dobra. Zresztą chciałabym z tobą pogadać, mam kłopoty.

Dziesięć minut później zajęliśmy miejsca w pizzerii Pina. W śródmieściu jest kilka włoskich restauracji, ale Pino serwuje najlepszą pizzę. Co prawda, słyszałam, że nocami po zapleczu lokalu grasują karaluchy wielkości dobrze spasionych kotów, ale nigdy mnie to nie zniechęciło do odwiedzania tej znakomitej pizzerii. Ciasto było tu zawsze chrupiące z zewnątrz i puszyste w środku, sosy wyśmienite, domowej roboty, a przyprawy tak dobrane, że jakimś magicznym sposobem natychmiast usuwały z człowieka wszelkie ślady zmęczenia. Z salą jadalną sąsiadował niewielki bar, ulubione miejsce spotkań gliniarzy schodzących ze służby. O tej porze jednak kolejkę w barze tworzyli głównie ludzie kupujący pizzę na wynos.

Zajęliśmy miejsca na sali, zamówiliśmy pizzę i poprosiliśmy o dwa piwa. Stolik zakrywała cerata w biało-czerwoną szachownicę, na środku stały dwa słoiczki, jeden z mieloną papryką, drugi z tartym parmezanem. Ściany lokalu były wyłożone grubo polakierowanymi panelami boazeryjnymi, nad nimi ciągnęły się szeregi oprawionych w ramki fotografii znanych obywateli włoskiego pochodzenia. Do nielicznych wyjątków należały zdjęcia Franka Sinatry oraz Benito Ramireza.

– Co to za kłopoty? – spytał Gazarra.

– Dwa. Pierwszym moim problemem jest Joe Morelli. Spotkałam go już czterokrotnie od czasu, kiedy podjęłam się wykonać zlecenie dla Vinniego, i ani razu nie zdołałam zrobić nic w celu obezwładnienia go i odstawienia do aresztu.

– Boisz się go?

– Nie, ale odczuwam lęk przed korzystaniem z rewolweru.

– Więc zrób to kobiecym sposobem, użyj gazu i potem nałóż mu kajdanki.

Łatwo powiedzieć, pomyślałam. Jak można użyć gazu obezwładniającego wobec mężczyzny, który ci wpycha język do ust?

– Zamierzałam tak postąpić, ale za każdym razem Joe okazywał się szybszy ode mnie.

– Chcesz mojej rady? Daj sobie spokój z Morellim. Jesteś nowicjuszką, a on zawodowcem, ma za sobą kilka lat służby w policji. Powszechnie uważa się go za spryciarza, na pewno nie jest taki, jak pospolici przestępcy.

– Tak się składa, że nie mogę zrezygnować z tego zlecenia. Czy mógłbyś sprawdzić, do kogo należy ten samochód? – Pospiesznie zapisałam na serwetce numer rejestracyjny niebieskiej furgonetki. – Może to coś wyjaśni. Chciałabym też wiedzieć, czy Carmen Sanchez miała samochód, a jeśli tak, to czy nie został odstawiony na parking policyjny.

Upiłam spory łyk piwa i rozsiadłam się wygodnie. Nawet nie spostrzegłam, kiedy sala się zapełniła. Otaczał nas gwar rozmów. Wszystkie stoliki były zajęte, w wejściu stała nawet grupka oczekujących na wolne miejsca. W taki upał nikomu się nie chciało gotować w domu.

– A jaki jest ten drugi problem? – spytał Eddie.

– Najpierw musisz mi obiecać, że nikomu o tym nie powiesz.

– Jezu. Zaszłaś w ciążę?

Spojrzałam na niego, unosząc wysoko brwi.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

Zrobił głupią minę.

– Nie wiem, tak jakoś skojarzyłem. Shirley ciągle mnie tym straszy.

Gazarra doczekał się już czwórki dzieci, najstarsze miało dziewięć lat, najmłodsze dopiero roczek. Shirley rodziła samych chłopców, a co jeden zapowiadał się na większego urwisa.

– Nie, nie jestem w ciąży. Chodzi o Ramireza.

Pokrótce opowiedziałam mu o wszystkim.

– Powinnaś złożyć na niego oficjalną skargę – rzekł Eddie. – Dlaczego nie zawiadomiłaś policji od razu po tym, jak cię napadł na sali treningowej?

– Czy „Leśnik” w takiej sytuacji złożyłby meldunek?

– Ty nie jesteś „Leśnikiem”.

– Owszem, ale chyba rozumiesz, do czego zmierzam.

– Więc po co mi o tym opowiedziałaś?

– Po to, żebyś wiedział, od czego zacząć dochodzenie, gdybym nagle zniknęła.

– Matko Boska – syknął. – Jeśli sądzisz, że Ramirez jest aż tak groźny, to zwróć się do policji o ochronę.

– Nie mam zaufania do policyjnej ochrony. Poza tym jakie argumenty przedstawiłabym w sądzie? Ze Ramirez obiecał mi przysłać jakiś prezent? Obejrzyj się tylko. Co tam widzisz, na ścianie?

Eddie zerknął przez ramię i westchnął ciężko.

– No tak, fotografia Ramireza wisi między zdjęciami Franka Sinatry i Papieża.

– Nie podejrzewam, aby spotkało mnie coś złego. Po prostu musiałam się przed kimś wygadać.

– W takim razie umówmy się, że jeśli jeszcze będzie ci się naprzykrzał, natychmiast dasz mi znać.

Skinęłam głową.

– A kiedy będziesz sama w domu, zawsze trzymaj pod ręką nabity rewolwer – ciągnął Gazarra. – Nie bałabyś się go użyć przeciwko Ramirezowi, gdybyś została do tego zmuszona?

– Sama nie wiem. Raczej nie.

– Zmienili mi rozkład patroli, będę teraz pełnił służby w ciągu dnia, ale możemy się spotykać na strzelnicy za sklepem Sunny codziennie o wpół do piątej. Biorę na siebie koszty amunicji i opłaty. Jedyny sposób na pokonanie lęku przed bronią palną to jak najczęstsze ćwiczenia w strzelaniu.

Rozdział 10

Wróciłam do domu o dwudziestej pierwszej i nie mając nic lepszego do roboty postanowiłam gruntownie posprzątać mieszkanie. Automatyczna sekretarka nie zarejestrowała ani jednej wiadomości, nie znalazłam też żadnej podejrzanej paczki przed swoimi drzwiami. Zrobiłam porządek w klatce Rexa, odkurzyłam dywan, wymyłam kafelki w łazience i przetarłam środkiem czyszczącym te nieliczne meble, jakie mi zostały. Skończyłam o dziesiątej. Po raz kolejny sprawdziłam zamknięcie okien i drzwi, wzięłam prysznic i poszłam do łóżka.

Obudziłam się o siódmej całkiem wypoczęta. Spałam jak zabita. Automat dołączony do telefonu nadal wskazywał, że nie było żadnych połączeń. Na zewnątrz ćwierkały ptaki, słońce jasno świeciło i nawet dostrzegłam odbicie swojej twarzy w błyszczącej obudowie tostera. Ubrałam się w szorty oraz bluzkę i nastawiłam ekspres do kawy. Kiedy rozsunęłam zasłony w saloniku, widok za oknem niemalże zaparł mi dech w piersi. Na błękitnym niebie nie zauważyłam ani jednej chmurki, a powietrze wciąż było rześkie i wilgotne po ostatnich opadach. Ogarnęła mnie nieodparta chęć poobcowania ze sztuką, toteż zaśpiewałam na głos: „Wzgórza ożywa-a-ają na dźwięk tej muzyki…” Okazało się jednak, że nie pamiętam dalszego tekstu.

Wróciłam do sypialni i energicznym ruchem odsunęłam zasłonę. Widok Luli wiszącej za oknem zmroził mi krew w żyłach. Była przywiązana do drabinki pożarowej i wyglądała jak nadmuchana gumowa lalka. Wyciągnięte ku górze ręce miała wykręcone pod nienaturalnym kątem, głowa zwisała nisko na piersi, a nogi podciągnięto jej tak, żeby siedziała na podeście drabiny i nie spadła. Była całkiem naga i silnie zakrwawiona. Pasma zakrzepłej krwi posklejały jej włosy i czarnymi smugami ciągnęły się wzdłuż ud. Od zewnątrz zasłonięto ją prześcieradłem, żeby nikt z parkingu nie zauważył nagiego ciała na drabinie.