Выбрать главу

– Po raz ostatni spędziłam parę godzin na klęczkach jakieś dwa lata temu, kiedy wypadły mi szkła kontaktowe.

– Wiesz co? Jeśli naprawdę tak bardzo potrzebujesz pracy, to spróbuj namówić Vinniego, żeby ci zlecił szukanie dłużnika. Na tym można nieźle zarobić.

– Ile?

– Dziesięć procent wpłaconej kaucji. – Connie wyciągnęła z szuflady teczkę z dokumentami. – Ta sprawa wpłynęła wczoraj. Wyznaczono kaucję w wysokości stu tysięcy dolarów, a gość nie stawił się na wezwanie do sądu. Gdybyś go odnalazła i ściągnęła, zarobiłabyś dziesięć tysięcy.

Chwyciłam się krawędzi biurka, żeby nie upaść.

– Dziesięć tysięcy za odnalezienie faceta? Nie bujasz?

– No cóż. Czasami tacy ludzie skutecznie się ukrywają, czasami nawet sięgają po broń. Na szczęście to zdarza się dość rzadko. – Zaczęła przerzucać papiery. – Ten facet jest tutejszy. Morty Beyers zajął się już tą sprawą, więc część wstępnej roboty została wykonana. Są tu fotografie, notatki…

– A dlaczego Beyers nie prowadzi dalej poszukiwań?

– Nagły atak wyrostka robaczkowego. Wczoraj, pół godziny przed północą, zabrała go karetka. Leży w szpitalu imienia świętego Franciszka, z drenem w brzuchu i plastikową rurką w nosie.

Byłam daleka od tego, aby źle życzyć Morty’emu, ale odczuwałam coraz silniejsze podniecenie perspektywą przejęcia jego obowiązków. Nie tylko kusiła mnie wysokość honorarium, lecz także pewien prestiż związany z tym zawodem. Z drugiej strony tropienie drobnych przestępców wydawało mi się podłym, a w dodatku byłam tchórzem i możliwość doznania jakichkolwiek uszczerbków cielesnych działała odstraszająco.

– Moim zdaniem nie powinnaś mieć większych kłopotów ze znalezieniem tego faceta – powiedziała Connie. – Zapewne wystarczyłoby pogadać z jego matką. A gdyby zrobiło się gorąco, zawsze mogłabyś się szybko wycofać. Rzekłabym, że nie masz nic do stracenia.

Jeśli nie liczyć mojego życia.

– Sama nie wiem… Odstrasza mnie perspektywa ewentualnej strzelaniny.

– Nie przesadzaj, każda robota niesie ze sobą jakieś ryzyko. Wszyscy musimy się z tym oswoić. Zresztą, według mnie, samo życie w New Jersey jest już dla człowieka wyzwaniem, jeśli wziąć pod uwagę zanieczyszczenie środowiska, piratów drogowych czy uzbrojonych schizofreników. Cóż to za różnica, który wariat weźmie cię na muszkę?

Wyznawałam w przybliżeniu identyczną filozofię. No i te dziesięć tysięcy było cholernie kuszące. Mogłabym uregulować wszystkie swoje długi i wreszcie wyjść na prostą.

– Dobra – oznajmiłam. – Zajmę się tym.

– Najpierw musisz porozmawiać z kuzynem. – Connie obróciła się na krzesełku w stronę drzwi do drugiego pokoju i zawołała głośno: – Hej! Vinnie! Ktoś przyszedł do ciebie!

Vincent miał czterdzieści pięć lat i był mi równy wzrostem, tyle tylko, że nosił buty na bardzo grubej zelówce. Mimo że szczupłej budowy, ciało miał dziwnie miękkie, jakby w ogóle pozbawione kośćca. Gustował w pantoflach o spiczastych noskach i panienkach o spiczastych piersiach, a także ciemnoskórych młodzieńcach. Jeździł ekskluzywnym cadillakiem seville.

– Steph chciałaby się zająć tropieniem naszych dłużników – oznajmiła Connie, gdy tylko Vinnie otworzył drzwi.

– Nie ma mowy, to zbyt niebezpieczne – odparł szybko. – Większość naszych agentów zbierała doświadczenia w firmach ochroniarskich. Poza tym musiałabyś znać podstawowe przepisy z zakresu egzekwowania prawa.

– Mogę się błyskawicznie z nimi zapoznać – powiedziałam.

– W takim razie porozmawiamy, jak to zrobisz.

– Ale ja już teraz potrzebuję pracy.

– To nie moje zmartwienie.

Doszłam do wniosku, że z nim trzeba pogrywać ostro.

– Więc niech to będzie twoje zmartwienie, Vinnie, bo inaczej umówię się na długą i szczerą rozmowę z Lucille.

Miałam na myśli jego żonę, chyba jedyną kobietę w „Miasteczku”, która jeszcze nic nie wiedziała o upodobaniach seksualnych Vinniego. Być może secjalnie starała się niczego nie dostrzegać, a mnie wcale się nie uśmiechała rola kogoś, kto jej na siłę otworzy oczy. Rzecz jasna, gdyby mnie o cokolwiek zapytała, wówczas… Ale to byłaby już zupełnie inna sytuacja.

– Zamierzasz mnie szantażować? Swojego kuzyna?

– Zostałam przyparta do muru.

Vinnie odwrócił się do sekretarki.

– Daj jej parę spraw cywilnych. Takich, które można załatwić przez telefon.

– Ale mnie zależy na tej robocie. – Wskazałam mu teczkę na biurku Connie. – Chciałabym zarobić dziesięć tysięcy.

– Nic z tego, tu chodzi o zabójcę. Nigdy bym się nie zgodził poręczyć za jego kaucję, gdyby facet nie mieszkał w „Miasteczku”. Zrobiło mi się żal jego matki. To sprawa nie dla ciebie, śmierdzi na kilometr.

– Cholernie potrzebuję forsy, Vinnie. Daj mi szansę, a przyciągnę ci tego faceta pod drzwi.

– Już to widzę – burknął. – Nawet nie chcę go więcej oglądać na oczy. Uznałem, że jestem na sto tysięcy do tyłu. Nie wysłałbym po niego nawet zawodowca, a co dopiero takiego żółtodzioba jak ty.

Connie spojrzała na mnie i uśmiechnęła się ironicznie.

– Można by odnieść wrażenie, że musi zapłacić tę kaucję z własnej kieszeni. Wystawi rachunek towarzystwu ubezpieczeniowemu i tak wyjdzie na swoje.

– Daj mi tydzień, Vinnie – powiedziałam. – Jeśli nie ściągnę faceta w ciągu tygodnia, przekażesz sprawę komu innemu.

– Nie dam ci nawet pół godziny.

Zaczerpnęłam głęboko powietrza, pochyliłam się ku niemu i szepnęłam do ucha:

– Wiem wszystko o Madam Zaretski, jej skórzanych strojach i łańcuchach. Wiem również o chłopcach, a nawet o kaczce.

Chyba mowę mu odjęło, bo tylko gapił się na mnie, tak silnie zagryzając wargi, że aż pobielały. Trafiłam w punkt. Lucille pewnie by go obrzygała od stóp do głowy, gdyby się dowiedziała, co wyczyniał z tą kaczką. A potem o wszystkim opowiedziałaby swemu ojcu, Harry’emu „Toporowi”, ten zaś bez wahania obciąłby Vinniemu kutasa.

– A więc kogo mam szukać? – zapytałam, jak gdyby nigdy nic.

Vinnie podniósł teczkę z biurka i wręczając miją, oświadczył:

– Josepha Morelliego.

Serce podeszło mi do gardła. Wiedziałam już, że Joe był zamieszany w zabójstwo. W całym „Miasteczku” huczało od plotek, „Trenton Times” w najdrobniejszych szczegółach opisywało przebieg strzelaniny. Tytuły w gazetach krzyczały: PRACOWNIK MIEJSKICH SŁUŻB PORZĄDKOWYCH ZASTRZELIŁ BEZBRONNEGO CZŁOWIEKA. Zdarzyło się to ponad miesiąc temu i od tego czasu inne, ważniejsze sprawy (jak choćby rekordowa wygrana w toto-lotka) zajęły miejsce na pierwszych stronach dzienników. Niezbyt się tym interesowałam, odniosłam wówczas wrażenie, że chodziło o wypadek nieumyślnego spowodowania śmierci podczas wykonywania obowiązków służbowych. Nie wiedziałam nawet, że Morelli został oskarżony o morderstwo.

Vinnie od razu spostrzegł moją reakcję.

– Sądząc po twojej minie, wnioskuję, że go znasz, przytaknęłam ruchem głowy.

– Owszem. Sprzedawałam mu rurki z kremem, jeszcze przed maturą.

Connie jęknęła głośno.

– Złotko, połowa dziewcząt z New Jersey sprzedawała mu… rurki z kremem.

Rozdział 2

W barze Fiorellego kupiłam sobie puszkę lemoniady i popijałam ją, wracając powoli do samochodu. Usiadłam za kierownicą, odpięłam dwa górne guziki czerwonej jedwabnej bluzki i pospiesznie ściągnęłam rajstopy, bo zrobiło się naprawdę gorąco. Następnie otworzyłam teczkę. Na wierzchu leżały dwa zdjęcia – pierwsze chyba z rodzinnego albumu, przedstawiające Morelliego w brunatnej skórzanej kurtce i dżinsach, drugie zapewne z akt policyjnych, gdyż Joe był na nim w białej koszuli i krawacie. Niewiele się zmienił, może trochę wyszczuplał. Twarz zrobiła mu się bardziej pociągła, o lekko wystających kościach policzkowych. Pojawiła się też nowa blizna, przecinająca na ukos prawą brew – zapewne to z jej powodu na obu fotografiach miał lekko przymknięte prawe oko. Robiło to niezbyt przyjemne wrażenie, Morelli nabierał groźnego wyglądu.

Uzmysłowiłam sobie, że ten facet wykorzystał moją naiwność aż dwukrotnie. Po zajściu na posadzce cukierni ani razu nie zadzwonił, nie przysłał mi kartki, nie powiedział nawet jednego słowa. A najgorsze było to, że wówczas bardzo pragnęłam, żeby zadzwonił. Mary Lou Molnar miała całkowitą rację co do natury Josepha Morelliego: jak mnie już zdobył, to koniec.

Teraz to nie ma żadnego znaczenia, powtarzałam w duchu. W ciągu minionych jedenastu lat widziałam Joego trzy, może cztery razy, zawsze z daleka. Morelli cokolwiek dla mnie znaczył jedynie w przeszłości, musiałam rozdzielić młodzieńcze uczucia od rzeczywistości. Miałam konkretne zadanie do wykonania, proste i oczywiste. Nie wyszłam z domu po to, aby rozdrapywać stare rany. Odszukanie Morelliego nie mogło mieć nic wspólnego z odwetem, miało służyć jedynie uzyskaniu godziwego honorarium. Tylko tyle, nic więcej. Ale mimo to ciągle coś mnie ściskało za gardło.