Выбрать главу

– Nie znudziło ci się to?

– W życiu.

Mijali urlopowiczów robiących świąteczne zakupy. Zapach pieczonych ciastek nadpłynął z pobliskiej cukierni. Grzejniki zewnętrzne pozwalały, żeby sklep stał otwarty. Ciepło oblało ich, gdy mijali cukiernię.

– Ej, Alec! – zawołała zza lady atrakcyjna ruda dziewczyna.

– Cześć, Bree – odkrzyknął i pomachał do niej przyjaźnie. Spojrzał na Christine. – Może ciacho? Ja stawiam.

Zaburczało jej w brzuchu, ale pokręciła głową. Kupowanie ciastek przedłużyłoby ich spacer.

– Nie, ale dziękuję.

– Wpadnę później, Bree! – zawołał Alec.

– Będę czekać – odparła zalotnie ruda dziewczyna.

Christine zignorowała ukłucie zazdrości. Powinna się przyzwyczaić, że różni ludzie wołają do Aleca po imieniu i machają do niego. Znała go połowa mieszkańców Silver Mountain. Ale nic dziwnego, że jest taki popularny – ci, którzy wyzyskują innych, muszą być czarujący, żeby przetrwać.

Kilka kroków dalej szturchnął ją ramieniem.

– To jest ten moment, kiedy powinnaś zagadnąć: „No więc, Alec, opowiedz coś o sobie. Jakim cudem facet z Elgin wylądował w Silver Mountain?”.

– W gruncie rzeczy mnóstwo ludzi z Teksasu przeprowadza się do Kolorado.

– Prawda. Nie bez powodu. – Wskazał ręką na świątecznie przybrany tłoczny deptak.

Ogromne donice z poinsecjami oddzielały ławeczki biegnące środkiem deptaka. Sznury białych lampek snuły się zygzakiem na wysokości dachów nad parterem, a śnieg zdobił górne piętra jak lukier pierniczki. Wieczorami światełka sprawiały, że miasteczko wyglądało jak z bajki, ale nawet w ciągu dnia Silver Mountain czarowało.

– Potrafisz wyobrazić sobie lepsze miejsce do mieszkania? – zapytał Alec.

Nie, nie potrafiła. Marszcząc brwi, odepchnęła tę myśl.

– Lubię mieszkać w Austin – odparła. – Koncerty, mnóstwo parków i szlaków spacerowych. To wspaniałe miejsce.

– Aha, ale nie ma tam gór.

– W życiu chodzi o coś więcej niż jazda na nartach.

– Masz rację – pokiwał z powagą głową. – Masz absolutną rację. Jest jeszcze snowboard.

– Jesteś beznadziejny – zaśmiała się. – Wiem.

Zniknęła jego udawana powaga.

Przechyliła głowę, przyglądając mu się. Co takiego było w Alecu Hunterze, co pociągało ją tak mocno, chociaż z tym walczyła? To musiało być coś więcej niż tylko złocista uroda i wspaniały wzrost. Może te jego oczy. Zawsze było w nich tyle… życia.

– Więc jak to się stało, że wylądowałeś w Kolorado?

– Przyjechałem do Breckenridge na szkolną wycieczkę narciarską, kiedy jeszcze byłem w liceum. Pokochałem góry od pierwszego wejrzenia, zanim jeszcze przypiąłem pierwsze pożyczone narty i zjechałem. W Elgin nic mnie nie trzymało, więc zaraz po ukończeniu szkoły spakowałem rzeczy do plecaka i ruszyłem tutaj. Nigdy więcej tam nie wróciłem.

– Nie masz rodziny w Elgin? Zaśmiał się.

– Nie jestem pewien. Spojrzała na niego zaskoczona.

– Co masz na myśli?

– Mam taką teorię, że bocian przypadkowo zrzucił mnie, przelatując nad przyczepą pełną wariatów. Oczywiście ta teoria byłaby wiarygodniejsza, gdybyśmy nie byli tak podobni do siebie. Poza wyglądem nic mnie nie łączy z rodziną. Za każdym razem, gdy do nich dzwonię, żeby dowiedzieć się, co u nich, przypominają mi, jak bardzo do nich nie pasuję.

– Znam to uczucie – powiedziała bez zastanowienia, a potem zmarszczyła brwi, gdy dotarły do niej własne słowa.

Dlaczego to powiedziała? Wiele ją łączyło z ojcem i bratem. W końcu wszyscy troje byli lekarzami, prawda?

– Ej! – rzekł wesoło. – Może to był ten sam bocian i ciebie też podrzucił do niewłaściwego domu.

– Może – zachichotała.

– Widzisz? A założę się, że uważałaś, że nic nas nie łączy, zwłaszcza że ty pochodzisz z bogatej rodziny, a ja zdecydowanie nie.

– To mnie obraża. – Zatrzymała się i spojrzała na niego. – Naprawdę myślisz, że nie chcę się z tobą umówić z powodu pieniędzy?

– Nie wiem. – Pierwszy raz był całkiem poważny. – Ty mi powiedz.

– Przede wszystkim pieniądze nie mają dla mnie znaczenia i nic nie mówią o człowieku. To, jaki jest, jakimi zasadami się kieruje i jakie ma przekonania, to właśnie się liczy.

Znowu się uśmiechnął, powoli i uwodzicielsko.

– Wobec tego powiedziałbym, że łączy nas coś jeszcze, bo mamy podobne przekonania.

Jej serce znowu zaczęło mięknąć, jak zawsze, gdy patrzył na nią w ten sposób. Cholera, zapomniała wymienić odpowiedzialność jako jedną z ważnych rzeczy. Najdłużej w związku była z magistrem literatury angielskiej, który z pisania doktoratu zrobił zadanie na resztę życia. O ile wiedziała, nadal nie skończył pisać ani doktoratu, ani powieści, o której ciągle mówił. Ta wpadka nauczyła ją, że ludzie miewają wielkie pomysły, ale są zbyt leniwi, by je realizować.

Zagotowało się w niej na to wspomnienie. Deptakiem doszli właśnie do głównego placu. Dźwięki kolędy płynące z głośników przyciągnęły jej uwagę do lodowiska. Grupka dzieci jeżdżących przy dźwiękach Jingle Bell Rock stanowiła tak malowniczy widok, że jej gniew zniknął.

Patrzyła, jak dwóch chłopców ściga się między wolniejszymi łyżwiarzami, naśmiewając się z siebie tak, jak tylko mali chłopcy potrafią. Starsza dziewczynka w trykocie ze spódniczką zrobiła piruet i zgrabnie wylądowała na jednej nodze.

– Ej, Alec! – Młoda kobieta z dziewczynką na biodrze pomachała do niego z brzegu lodowiska.

– Cześć, Linda. – Odmachał jej. – Zamierzasz w tym roku nauczyć Colleen jeździć na łyżwach?

Kobieta zaśmiała się, podczas gdy jej córeczka przyglądała się łyżwiarzom z powagą.

– Ciągle nie możemy się zdecydować.

– Twoja znajoma? – zagadnęła go Christine, gdy ruszyli dalej.

– Linda jest żoną jednego z chłopaków – odparł, najwyraźniej myśląc o grupie kumpli, z którymi codziennie spotykał się wieczorami w pubie.

Christine zerknęła przez ramię na ładną młodą kobietę z dziewczynką. Linda nie wyglądała na taką, która zgodziłaby się na męża obiboka. Kolejna mądra kobieta, która podjęła głupią decyzję?

– A skoro mowa o rzeczach, które tu można robić, a w Teksasie nie… – zaczął Alec, kiedy zauważył, że Christine zerka w stronę lodowiska. – Kiedy ostatni raz jeździłaś na łyżwach?

– Mamy lodowiska w Teksasie.

– Takiego jak to na pewno nie. Potrafisz jeździć?

– Trochę. – Parsknęła śmiechem. – A przynajmniej kiedyś potrafiłam. Teraz pewnie padłabym na twarz przy pierwszej próbie.

– Chcesz sprawdzić? Możemy podrzucić twoje rzeczy do domu, a potem wrócić i spróbować. O ile nie masz nic przeciwko jeżdżeniu z krasnalami, co moim zdaniem jest tylko zabawniejsze.

Jej serce ścisnęło się tęsknie, kiedy obejrzała się przez ramię. Jazda na łyżwach z dzieciakami zapowiadała się kapitalnie. Zwłaszcza że dzieci były jej ukrytą słabością. Nie budziły w niej instynktu macierzyńskiego jak w Amy, lecz sprawiały, że sama chciała być znowu dzieckiem. Tylko tym razem prawdziwym – dzieckiem, które może się pobrudzić i nie wysłuchiwać potem kazania, które może głośno puszczać muzykę, urządzać piżama party i jeść niezdrowe rzeczy.

Niech to, skąd Alec wiedział, czym ją kusić?

– Ja… – Z trudem powstrzymała się przed powiedzeniem „tak”. – Nie mogę.

– Daj spokój, jeśli zapomniałaś, nauczę cię.

Wyobraziła sobie, jak Alec trzyma ją za ręce i ciągnie po lodowisku, łapie i przytula, gdy zaczyna tracić równowagę, oboje śmieją się niezbyt mądrze. Serce zakwiliło w niej głośniej.