Выбрать главу

– Alec? – Położyła rękę na jego plecach i wyczuła napięte mięśnie. Zmartwiła się. – Co się dzieje?

– Boli mnie, że będę musiał oddać Buddy’ego. – Co?!

Natychmiast podeszła tak, żeby spojrzeć mu w twarz. Słysząc swoje imię, pies wstał i popatrzył na nich obydwoje.

– Dlaczego miałbyś oddać Buddy’ego?

– To nie jest pies do zabawy. Nie należy do mnie. – Spojrzał na psa ze łzami w oczach. – To wyszkolony pies ratowniczy, który należy do hrabstwa. Gdybym dostał tu etat, może namówiłbym nowego szefa, żeby go wykupił, dzięki czemu nadal mógłbym się nim zajmować, ale jeśli będę pracował w straży, muszę przekazać psa temu, kto mnie zastąpi w Silver Mountain. Nie ma szansy, aby stać mnie było na wykupienie psa wartego trzydzieści tysięcy dolarów.

Zamrugała, słysząc sumę. Wiedziała, że psy ratownicze są cenne, ale nie miała pojęcia, że kosztują aż tyle.

– Wykupię go dla ciebie.

– Boże, wiesz, jaka to kusząca propozycja? – Zaśmiał się sucho. – Ale nie. W żadnym razie. Nie z powodu pieniędzy, ale dlatego, że tak nie można. To, że ja odpuszczam sobie ratownictwo, nie znaczy, że świat ma stracić doskonałego psa ratowniczego, który ocalił już niejedno życie. Poza tym to nie w porządku wobec Buddy’ego. – Kiedy pies zaskomlał, Alec przykucnął i zmierzwił mu uszy. – Nie mogę oczekiwać, że porzuci zajęcie, które kocha.

– A ty?

Popatrzyła na nich. Miała wrażenie, że ktoś jej wyrywa serce. O ile bardziej cierpiał Alec?

– Czy to w porządku wobec ciebie?

– Ja mam wybór. – Podniósł wzrok i uśmiechnął się do niej smutno. – Dostanę rekompensatę.

– Alec, sama nie wiem. – Objęła się rękoma. – To za duże poświęcenie. Najpierw porzuciłeś góry. Teraz masz zrezygnować z Buddy’ego? Niedługo będziesz miał o to żal do mnie.

– A jaki mam wybór? – Wstał i ujął jej twarz. – Nie żenić się?

– Po prostu… to nie w porządku. – Niewiele ją dzieliło od łez. Objęła go za szyję i wtuliła twarz w jego pierś. – Dlaczego zawsze trzeba płacić?

– Bo tak to jest w życiu. – Pogłaskał ją po plecach, pocieszając, chociaż to jego trzeba było pocieszać. – Tak to jest, kochanie. Serio. Uda nam się. – Objęli się mocno. – A teraz chodź. Wracajmy do przyczepy. Mama obiecała ciasto i lody na deser. Niewiele dobrego mogę powiedzieć o tutejszych ludziach, ale żarcie dają świetne.

– Dobrze – zgodziła się, chociaż teraz nic nie wyglądało choćby w przybliżeniu dobrze.

ROZDZIAŁ 20

Nie mogę uwierzyć, że tyle się spóźniliśmy!

– Nie jest aż tak późno – Alec próbował uspokoić Christine, gdy jechali przez okolice jej domu rodzinnego.

Domy różniły się wielkością i stylem, od malowniczych bungalowów do imponujących dworków. Wiedział, że nawet te mniejsze kosztują fortunę.

– Chyba nie mieliśmy wejść punkt szósta, prawda? Tylko zaśmiała się niepewnie.

– Och, daj spokój, to twoja rodzina, a nie pluton egzekucyjny – żartował, próbując pokonać napięcie narastające przez cały dzień.

Nie mógł uwierzyć, że wcześniej zawlokła go do sklepu, żeby kupił marynarkę i krawat. Sama przed wyjściem przebrała się trzy razy.

– Co może się stać, jeśli spóźnimy się piętnaście minut?

– Dwadzieścia – powiedziała, zerkając na diamentowy zegarek. – Ale przynajmniej już dojechaliśmy.

Zerknął przez szybę i poczuł ulgę, widząc dom rozsądnej wielkości. Tyle że Christine przejechała obok niego i skręciła w coś, co wyglądało jak mały park. Potem Alec zobaczył dom i zamrugał.

„A niech to!”. Zagapił się na zamek – prawdziwy zamek, łącznie z wieżyczką. Otaczające go klomby kwiatowe wymagały armii ogrodników. To tyle, jeśli idzie o rozluźnienie.

– Dorastałaś tutaj? – głos zrobił mu się bardziej piskliwy, gdy Christine podjechała do zadaszonego placyku dla samochodów.

– Nie. Mama i tata przeprowadzili się tutaj, gdy byłam w szkole średniej. Wcześniej mieszkaliśmy w kilku domach, zaczynając od niewielkiego, w którym się urodziłam, aż do tego.

Spojrzał na nią.

– Zdefiniuj słowo „niewielki”.

– Cholera – zaklęła. – Brat już jest. Oczywiście. Dlaczego on nigdy się nie spóźnia? – Zatrzymała się obok czarnego BMW, a potem zagapiła na dom. Klnąc pod nosem, otworzyła torebkę i zaczęła w niej grzebać.

– Chris, jedno pytanie, zanim pójdziemy dalej.

– Co takiego?

– Wiesz, że nigdy nie będzie mnie stać, żeby tak mieszkać, prawda? A nawet gdyby było, nie chciałbym.

– W gruncie rzeczy to nieprawda, ale przynajmniej zgadzamy się co do drugiej części.

– Co to ma znaczyć?

– Alec. – Zniecierpliwienie zadźwięczało w jej głosie. – Kiedy tylko się pobierzemy, to co moje, będzie twoje i na odwrót.

Nagle uderzyło go, że Christine pewnie stać by było na takie życie. Jeśli nie teraz, to w przyszłości. Wiedział, że pochodzi z bogatej rodziny, ale co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć. Dobry Boże, bez wątpienia miała fundusze powiernicze i wszelkie inne konta, na których poupychane dolary mnożyły się jak króliki. Nawet jeśli nie chciała tak żyć, będzie chciała mieć o wiele ładniejszy dom niż ten, na jaki stać ratownika medycznego.

Wyjęła buteleczkę z lekiem na receptę i wytrząsnęła na dłoń pigułkę.

– Co to jest?

Wrzuciła tabletkę do ust i przełknęła na sucho.

– Coś, co pomoże mi przetrwać wieczór bez napadu paniki.

– Środek uspokajający? – Żołądek zacisnął mu się jeszcze mocniej. – Potrzebujesz tego, żeby przedstawić mnie rodzicom?

– Alec… – westchnęła ciężko. – Jestem u progu ataku paniki, więc błagam, nie bierz tego do siebie. To nie pierwszy raz, kiedy potrzebowałam leków, żeby przetrwać wieczór z rodziną.

– Ej. – Z troską wziął ją za rękę. – Spójrz na mnie. – Kiedy to zrobiła, zobaczył, że patrzy na niego tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz wsiadła na wyciąg. – Posiedźmy tu minutę.

– Jesteśmy już spóźnieni.

– Wiem, ale porozmawiaj ze mną. – Przysunął się. – Wstydzisz się mnie przed rodziną?

– Nie. – Trochę zbyt ostro zaprzeczała.

– Powiedz prawdę. Proszę.

– Nie wiem. – Potarła czoło. – Może, ale to nie chodzi o ciebie. To trudno wyjaśnić. Po prostu…

– Co?

– Chcę, żeby uszanowali moją decyzję i cieszyli się moim szczęściem. – Spojrzała mu w oczy. – Żeby zobaczyli, że mnie uszczęśliwiasz. Że doskonale do mnie pasujesz, nawet jeśli… – Urwała.

– Nawet jeśli nie dorastam do ich standardów.

– Nie mów tak. – Odwróciła wzrok. – Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? Cokolwiek powiem, źle to zabrzmi. Wejdźmy tam i miejmy to za sobą.

– Dobrze, ale najpierw… – Położył rękę na jej karku i przyciągnął, żeby pocałować długo i głęboko. – Kocham cię. Rozumiesz?

Oklapła nieco wyraźnie zmartwiona.

– Ja ciebie też kocham.

Dlaczego zawsze słyszał na końcu tego zdania złowieszcze „ale”? Uścisnął ją za szyję.

– Żenię się z tobą, nie z nimi. Więc obchodzi mnie tylko to, co ty myślisz.

– Naprawdę mnie uszczęśliwiasz.

Kolejne niewypowiedziane „ale” zawisło między nimi. Postanowił je zignorować. Na razie.

– Dobrze więc. Wejdźmy odważnie do jaskini lwa.

Wysiadł z samochodu i poczekał, aż Christine podejdzie do niego. Obciągnęła perłowoszarą sukienkę koktajlową i wygładziła włosy, które upięła z tyłu. Mijając boczne drzwi, ruszyli obsadzoną kwiatami ścieżką do imponującego wejścia frontowego. Zmarszczył brwi, gdy przycisnęła dzwonek, zamiast po prostu wejść.