Sir Robert został lordem Salisbury, co wzmocniło pozycję George'a Calverta. Kiedy w tysiąc sześćset piątym roku król i królowa odwiedzili Oksford, Calvert znalazł się wśród pięciu mężczyzn, którzy otrzymali na uniwersytecie tytuł magistra. Pozostali czterej byli szlachcicami z najznamienitszych rodzin. Potem król zaczął wysyłać sekretarza sir Roberta z oficjalnymi misjami do Irlandii, bowiem polubił go osobiście, ufał mu i uważał za bardzo kompetentnego.
Kiedy w tysiąc sześćset dwunastym roku zmarł Cech, król zatrzymał Calverta, a pięć lat później nadał mu tytuł szlachecki. Wkrótce potem sir George został mianowany królewskim sekretarzem stanu i członkiem rady gabinetowej. Syn właściciela ziemskiego zaszedł bardzo wysoko.
Pracowity i autentycznie skromny Calvert był bardzo lubiany przez ludzi, z którymi utrzymywał codzienne kontakty. W przeciwieństwie do większości dworzan, nie miał wrogów. Gdy stawał się coraz zamożniejszy, zaczęli planować z żoną budowę dużego domu w Kiplin w Yorkshire, gdzie Calvert dorastał. Ale Annę umarła w trakcie szóstego porodu i załamany George zaczął szukać pocieszenia i ukojenia w katolickiej wierze swojej matki. Trzymał w sekrecie przejście na nową religię, zachowując surowe prawa, narzucone angielskim obywatelom w kwestii wiary.
Niestety, w tym czasie król Jakub poprosił swojego lojalnego sługę o przewodniczenie komisji, stworzonej do osądzenia grupy mężczyzn, którzy odmówili wstąpienia do Kościoła anglikańskiego. Niektórzy z nich byli katolikami, pozostali purytanami. Do głosu doszło sumienie i etyka George'a Calverta. To nie było zadanie, jakiego mógł się podjąć po zmianie wiary. Najpierw więc odbył rozmowę ze swoim władcą, po czym publicznie ogłosił przejście na katolicyzm. Zrezygnował ze swoich funkcji, włącznie z pozycją sekretarza stanu, pomimo tego, że król chciał go zatrzymać w służbie, bowiem trudno było znaleźć równie zdolnych dżentelmenów.
James Stuart był uczciwym człowiekiem, który cenił swoich nielicznych prawdziwych przyjaciół. Wiedział, że pomimo katolickiego wyznania George Calvert zawsze będzie wierny jemu i jego następcom. Mógł kazać uwięzić swojego przyjaciela. Zamiast tego mianował go irlandzkim baronem, z ziemiami w hrabstwie Longford. A ponieważ nowy lord Baltimore zawsze chciał założyć kolonię w Nowym Świecie, król nadał mu ogromne połacie ziemi na półwyspie Avalon w Nowej Funlandii.
Za kolonistami, którzy popłynęli pierwsi, wyruszył sir George z nową żoną i rodziną. Na miejscu przekonali się, że Nowa Funlandia nie jest zbyt gościnnym miejscem do osiedlenia. Zimy trwały tam od połowy października aż do maja. Nie wystarczało czasu na dojrzewanie zbóż i na zbiory. Było mnóstwo ryb, które zapewniałyby intratne zajęcie, gdyby nie Francuzi, którzy zaczęli nękać Avalon. Calvert rozważnie wysłał swoją rodzinę na południe, do Wirginii, a sam spędził zimę w kolonii. Gdy w końcu przyszła wiosna, był szczęśliwy, że udało mu się przeżyć. Posłał do króla list opisujący trudną sytuację i wyruszył do Wirginii, żeby połączyć się z rodziną. Ze smutkiem uświadomił sobie, że Avalon nie był tą kolonią, jaką chciał założyć.
Po dołączeniu do rodziny w Jamestown rozpoczął poszukiwania nowego, bardziej przyjaznego miejsca, gdzie mógłby zrealizować swoje marzenia o kolonii, w której wszystkie wyznania byłyby traktowane na równi. Chociaż przyjaciele w Wirginii powitali go życzliwie, wielu ludzi traktowało go z podejrzliwością, zakładając, że jego wiara zbliży go nie do jego krajan, lecz do katolickich kolonistów hiszpańskich, którzy osiedlali się na południowych krańcach Wirginii. Ignorując ich, George Calvert wyruszył na poszukiwanie ziem na południu, gdzie panował przyjemny klimat. Niestety, brakowało tam dobrego wybrzeża dla przybywających z Anglii statków przywożących może kiedyś zapasy i kolonistów.
George Calvert wyprawił się więc na północ Wirginii, badając region Chesapeake. To, co tam zobaczył, bardzo go podnieciło, a mianowicie wielkie, osłonięte zatoki, gdzie podczas przypływu woda nie podnosiła się więcej niż o pół metra. Przechodzące jedna w drugą, zasilały liczne rzeki i strumienie, których część na znacznej długości była spławna. Wody obfitowały w ryby, mięczaki, kaczki i gęsi. W potężnych borach Chesapeake żyły indyki, jelenie i zające. Były też krzewy o jadalnych jagodach i drzewa owocowe. Widział wiele drzew o twardym drewnie, nadających się do budowy domów i statków. George Calvert, lord Baltimore, był przekonany, że znalazł raj, idealne miejsce na swoją kolonię.
Gdy wrócił do Jamestown, czekał już tam na niego list od króla, wzywający go do powrotu do Anglii. George Calvert natychmiast wrócił do domu, pozostawiając swoją drugą żonę i dzieci za morzem. Zamierzał uzyskać nadanie ziem w rejonie Chesapeake, bo było to idealne miejsce na kolonię. Król Jakub I już nie żył, ale jego syn, Karol I, byt równie życzliwy lordowi. Król odniósł wrażenie, że stary przyjaciel i wierny sługa ojca wygląda na zmęczonego i znużonego, i próbował odwrócić jego uwagę od Nowego Świata. W końcu jednak król zorientował się, że George Calvert nie spocznie, dopóki nie założy wymarzonej kolonii, o której opowiadał od lat. Karol I miał wiele wątpliwości co do możliwości stworzenia miejsca, w którym panowałaby prawdziwa tolerancja religijna, ale gotów był pozwolić George'owi Calvertowi spróbować, jeśli musiał.
Lord Baltimore otrzymał z nadania królewskiego ziemie aż do południka, na którym znajdowały się źródła rzeki Pattowmeck, i iście monarszą władzę na tym terenie. Mógł stanowić tam prawa, mógł zakładać armię, ułaskawiać zbrodniarzy, zatwierdzać nadania ziemskie i tytuły. Nadto król Karol przyznał staremu przyjacielowi zmarłego ojca specjalny przywilej dla kolonii, którego nie miała nawet Wirginia. Kolonia lorda Baltimore mogła prowadzić handel z dowolnym krajem, z jakim chciała, w zamian przekazując królowi jedną piątą wszelkiego złota i srebra znalezionego na terenie kolonii, oraz płacąc określoną roczną daninę.
Gdy powstał już statut nowej kolonii, król delikatnie zasugerował lordowi Baltimore, który jeszcze nie wymyślił nazwy dla swojej kolonii, że mógłby ją nazwać na cześć królowej. George Calvert zgodził się z błyskiem w oku i do dokumentów została wpisana łacińska nazwa Terra Mariae, którą natychmiast przerobiono na bardziej swojską Mary’s Land.
Posłano po lady Baltimore i dzieci. Po spokojnej podróży przez morze ich statek roztrzaskał się o wybrzeże angielskie. Nikt nie przeżył katastrofy. Lord Baltimore był zdruzgotany. Stracił dwie żony i kilkoro dzieci. Wyczerpany, znużony wieloma latami ciężkiej pracy i załamany ponad wszelką miarę George Calvert, lord Baltimore, zmarł nagle piętnastego kwietnia tysiąc sześćset trzydziestego drugiego roku. Dwa miesiące później królewskie nadanie zostało wystawione na drugiego lorda Baltimore, Cecila Calverta, przystojnego, dwudziestosiedmioletniego młodzieńca.
W Glenkirk James Leslie dowiedział się o tym wszystkim od pasierba, Charlesa Fredericka Stuarta, księcia Lundy, który przesłał informację, gdy Kieran i Fortune szykowali się do podróży na południe, do Anglii.
– Wątpię, żebyście popłynęli jeszcze w tym roku – powiedział – ale nie będziecie nic wiedzieli, dopóki nie porozmawiacie z lordem Baltimore.
Najpierw udacie się do Queen's Malvern, a Charlie już będzie wiedział, co macie robić dalej.
James Leslie i jego żona zdecydowali, że tym razem nie wybiorą się latem na południe Anglii, żeby odwiedzić, jak co roku, rodzinę. Książę uważał, że skoro niemal na rok opuścił swoje ziemie, nie powinien znów wyjeżdżać. Jasmine dochodziła do siebie po porodzie sprzed siedmiu miesięcy. Nie chciała zabierać na kolejną wyprawę tak małego niemowlaka, jak Autumn. Podróż do domu była wszystkim, co mogła zaryzykować z maleństwem, na punkcie którego zupełnie zwariowała. Fortune i Kieran mogli sami jechać do Anglii.