Fortune zawróciła do domu. Nie mogła patrzeć, jak odjeżdżali, znikając jej z oczu. Mama miała wrócić do domu nie wcześniej niż za tydzień. Dziewczyna została zupełnie sama, jeśli nie liczyć poczciwej Rois.
– Nie znoszę tego – mruknęła do siebie Fortune i wezwała pokojówkę, żeby dotrzymała jej towarzystwa. Podejrzewała, że Rois jest równie nieszczęśliwa jak ona. Rois pojawiła się z oczami czerwonymi od płaczu.
– Nie becz, bo ja też się rozpłaczę – rzekła Fortune. – Jest mi równie smutno jak tobie, Rois.
– Wiem, że musieli odjechać – Rois pociągnęła nosem. – Kevin mówi, że jeśli mamy myśleć o przyszłości, musimy zdobyć własną ziemię, której nie posiadaliśmy w Ulsterze. Ale dlaczego teraz? Dlaczego teraz, kiedy spodziewam się naszego pierwszego dziecka! – I znów zaczęła płakać.
– Ty też będziesz miała dziecko? Kiedy? – Fortune nie mogła zrozumieć, czemu jest taka zaskoczona.
– Tuż po tobie, milady – wyznała Rois.
– Czy Kevin wie? Rois potrząsnęła głową.
– Bałam się, że nie pojedzie, kiedy mu powiem, a tak bardzo mu na tym zależało, więc nie chciałam psuć mu sposobności. Fortune zaczęła się śmiać. To wszystko było takie absurdalne. Sama wyszła za mąż za niewłaściwego brata, bo go pokochała, w konsekwencji straciła swoje wiano, a teraz, brzemienna, została z ciężarną służącą, podczas gdy ich mężowie wyruszyli na spotkanie swojego przeznaczenia. Gdyby ktoś dwa lata temu przedstawił jej taki scenariusz, śmiałaby się z niego.
– Cóż, Rois – powiedziała – chyba nie mamy innego wyjścia, jak tylko mieć nadzieję, że wysiłki naszych mężczyzn zostaną uwieńczone wielkim sukcesem. My tymczasem będziemy sobie dotrzymywać towarzystwa, a nasze dzieci będą rosły. Umiesz robić na drutach? Nigdy się tego nie nauczyłam, ale potrafię ładnie szyć. Zróbmy śliczne ubranka dla naszych dzieci. To równie dobre zajęcie, jak każde inne, które możemy wymyślić, aby się czymś zająć.
Młoda pani Bramwell, pomagająca ochmistrzyni, udała się do składziku, skąd przyniosła prześliczny batyst i potrzebne przybory krawieckie. Rohana, która nie pojechała ze swoją panią, przyszła im pomagać. Następny tydzień spędziły krojąc i szyjąc. Mała Autumn raczkowała wokół ich nóg, bawiąc się skrawkami materiału, które spadły na podłogę.
Jasmine, eskortowana przez zbrojnych z Glenkirk, wróciła do Queen's Malvern po ośmiu dniach.
– Popłynęli do Irlandii – zakomunikowała. – Wiatr był sprzyjający, a morze spokojne. Nie miej takiej zmartwionej miny, skarbie – powiedziała do córki. – Podróżowałam z Indii przez sześć miesięcy i udało mi się przybyć szczęśliwie.
– Powinien już dotrzeć do Ulsteru i zabrać na pokład osadników – odpowiedziała Fortune. – Może teraz właśnie płyną na spotkanie z Leonardem Calvertem. A już na pewno wsiedli na statek.
I rzeczywiście, wyprawa lorda Baltimore opuściła Gravesend, ale nie odpłynęła daleko. Cecil Calvert miał słuszność, pozostając w Anglii. Jego przeciwnicy rozsiewali pogłoski, że jego dwa statki, „Ark” i „Dove” w rzeczywistości przewożą do Hiszpanii żołnierzy i zakonnice. Lord Baltimore musiał udać się na królewski dwór, żeby bronić siebie i wyprawy. Statki zostały zatrzymane przez królewski okręt i zmuszone do zawinięcia do Cowes na wyspie Wight. Stały tam niemal przez miesiąc, zanim pozwolono im na kontynuowanie podróży. Właściciel „Ark”, wiedząc że „Róża Cardiffu” czeka koło przylądka Clear, posłał wiadomość do Kierana Deversa. Wyjaśnił powód opóźnienia i zasugerował, żeby „Róża…” płynęła na Barbados, gdzie może czekać na wyprawę lorda Baltimore.
Dwudziestego drugiego listopada koloniści zmierzający do Mary's Land w końcu wypłynęli. Ledwo stracili z oczu angielski brzeg, a już złapał ich gwałtowny sztorm, ale gdy burza minęła, mieli wspaniałą pogodę przez całą podróż na Barbados. Pogoda była tak idealna, że kapitan „Ark” stwierdził, iż jeszcze nigdy nie widział tak spokojnego rejsu. Jednak początkowy sztorm rozdzielił ich z drugą, mniejszą jednostką, „Dove”. Mogli tylko mieć nadzieję, że przetrwała nawałnicę i że spotkają ją na Barbadosie.
Kieran Devers i jego towarzysze płynęli przez błękitny ocean ku nieznanemu. Każdego dnia prażyło ich słońce. Im bardziej oddalali się od Irlandii, tym robiło się goręcej. Pogoda była tak piękna, a morze tak spokojne, że pani Jones i Taffy wynieśli na pokład swoje rośliny, robiąc dla nich niewielkie ogrodzenie na dziobie statku. Po sześciu tygodniach „Róża Cardiffu” dotarła na Barbados, gdzie mieli czekać na resztę wyprawy.
Gubernator wyspy, sir Thomas Warner, powitał ich z ostrożnością. „Róża…” należała do kompanii handlowej O'Malley – Small i w zasadzie nie należało się niepokoić. Jednak statek był pełen katolików z Irlandii. Nie tylu, żeby wywołać kłopoty, ale gubernator był zatroskany. Wystosował zaproszenie do Kierana i kapitana statku, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Kieran pozwolił kolonistom zwiedzić wyspę, ale ostrzegł, żeby nie wywoływali żadnych konfliktów, bo zostaną odesłani na pokład i zatrzymani.
– Musimy poczekać na lorda Calverta. Będzie to znacznie przyjemniejsze na lądzie niż na statku. Czeka nas jeszcze długa droga. Każdy, kto się upije, nie dostanie więcej pozwolenia na opuszczenie pokładu, dopóki nie dotrzemy do Mary's Land.
Następnie Kieran Devers udał się z kapitanem O'Flahertym do domu gubernatora.
Przywitano ich serdecznie i posadzono za stołem. Kieran był zafascynowany widokiem pęków żółtych owoców w kształcie ogórków, zwieszających się z drzew rosnących za oknem.
Widząc, gdzie skierowane jest spojrzenie Kierana, gubernator roześmiał się.
– Banany. Nazywają się banany. Pod żółtą skórką, w środku jest słodki owoc o smaku marmolady. Dam wam trochę, jak będziecie wracali na statek – powiedział.
– Pozostaniemy na wyspie, bowiem czekamy na flotę lorda Baltimore. Oczywiście, z twoim pozwoleniem, milordzie – odpowiedział Kieran. – Przez parę tygodni byliśmy na morzu, a nie jesteśmy marynarzami przyzwyczajonymi do wody. Moi ludzie to w większości rolnicy.
– Dokąd zmierzacie, jeśli mogę spytać?
– Do nowej kolonii lorda Baltimore w Mary's Land – odparł Kieran.
– Słyszałem, że to kolonia tylko dla katolików – rzekł sir Thomas.
– Nie, panie, Mary's Land jest dla wszystkich ludzi dobrej woli, bez względu na to, czy są katolikami, czy protestantami – szczerze odpowiedział Kieran. – Nikt nie będzie tam prześladowany. Dlatego właśnie tam płyniemy, milordzie. Wielu ludzi podróżujących z Leonardem Calvertem to protestanci.
– Niezbyt mi się podoba pomysł zakładania katolickiej kolonii. I bez tego mamy tu mnóstwo kłopotów z Hiszpanami – mruknął gubernator.
– Mary's Land nie jest hiszpańską kolonią, milordzie. To angielska kolonia. Jesteśmy wiernymi poddanymi jego królewskiej mości. Czy wie pan, że przyrodni brat mojej żony jest bratankiem króla?
– Doprawdy? – Gubernator był trochę sceptyczny.
– To lord Charles Frederick Stuart, książę Lundy. Nazywają go niezbyt królewskim Stuartem – powiedział Kieran.
– A tak, coś sobie przypominam, że książę Henry miał nieślubnego syna – rzekł sir Thomas. – O ile pamiętam, kochanka była śliczną dziewczyną. Miała ciemne włosy i oczy w kolorze turkusowego morza.
– To moja teściowa, księżna Glenkirk – wyjaśnił Kieran. – Wtedy jeszcze nie była żoną Jamesa Lesliego.
– Możecie zostać na wyspie, jeśli tylko nie będzie z waszego powodu żadnych problemów – oświadczył Kieranowi gubernator.
– Dziękuję, milordzie – odpowiedział grzecznie Kieran i skupił się na posiłku.