– Być filozofem to spostrzegać ducha, tam gdzie inni widzą tylko literę – ciągnął Delabranche. – O filozofach często się mówi „mag”, ale mag to przede wszystkim mędrzec, który zdolny jest do rozumienia otaczającej go zewsząd tajemnicy. Pierwszym krokiem do jej zrozumienia jest wykrycie przyczyn, których skutki wydają nam się zdumiewające. Najczęściej okazuje się, że rzeczy cudowne mają bardzo zwyczajne przyczyny i że nie ma zjawiska, którego nie dałoby się wyjaśnić przyczyną naturalną. To tylko kwestia czasu. Dlatego wielcy magowie byli mędrcami większymi od uczonych filozofów. Posiadali nie tylko wiedzę, ale i umiejętność korzystania z niej. Czy to nie oni dzięki znajomości praw gwiazd dostrzegli znak zapowiadający narodzenie Chrystusa? Jakże krucha jest granica między magią a tym, co nazywa się nauką, skoro wróżąc z gwiazd, odkrywamy prawa nimi rządzące, i owe prawa i wróżby razem, zaprzęgamy do służenia rzeczywistości. Jasne, że nie wszyscy wróżbici są magami i mędrcami. Trzeba umieć odróżnić prawdziwego maga od magików-trucicieli wróżących z trzewi padliny i z fusów. Mag we właściwym znaczeniu jest wielki i dobry, bo posiada wiedzę o wszystkich rzeczach, potrafi wyjaśnić naturalne więzi łączące przyczyny i skutki, umie też wywoływać, nazywać i objaśniać naturalnymi sposobami zdumiewające zjawiska zachodzące w przyrodzie. Magia jest dziedziną szczególnie narażoną na wynaturzenia. Tak jak wiara może przerodzić się w rytuał, tak i każde poznanie może zaplątać się w dogmaty. Wtedy stanie się martwe i śmieszne. Prawda, ze swej natury, jawi się ludzkiemu umysłowi jako płynna i zmienna, jest bowiem niezwykle złożona. Tworzenie bezdusznych aksjomatów i sztywnych twierdzeń w celu opisania prawdy oddala nas od możliwości jej poznania. Weźmy przykład. Chcąc opisać i poznać naturę liścia, powiemy, że tworzy go zielona, jednolita substancja. Kiedy jednak spojrzymy nań pod światło, okaże się, że ta substancja to układ żyłek, punktów, wybrzuszeń. Gdy znów popatrzymy na liść przez powiększającą soczewkę, stwierdzimy, że i te żyłki składają się z jeszcze mniejszych cegiełek. Gdybyśmy użyli soczewki jeszcze silniej powiększającej widziany obraz, okaże się, że to, co uważaliśmy za elementy podstawowe, jest już jedną z wyższych form organizacji.
– Cały czas mówisz, panie, o poznawaniu poprzez zmysły i narzędzia wyostrzające zmysły. A przecież istnieje sposób poznania wszystkiego, jednocześnie przyczyn i skutków, początku i końca, poprzez objawienie – wtrącił się w wywody Delabranche’a Markiz. Delabranche nawet się nie zatrzymał w swojej wędrówce po bibliotece.
– Ja też doceniam objawienie, wgląd bezpośredni czy też, jak niektórzy mówią, iluminację. To jest sposób, który daje głębokie zrozumienie istoty rzeczy, ale nie wiedzę. Wiedza płynąca z objawienia nie jest przekazywalna. Gdyby była przekazywalna, nie mielibyśmy tu już nic do roboty, przecież i przed nami żyło wielu ludzi oświeconych i natchnionych. Jednych wyklęto, innych skazano na wygnanie albo uznano za szaleńców, a reszcie po prostu nie uwierzono, bo istotą poznania jest doświadczenie prawdy. Ten, kto sam przeżył mistyczne objawienie, nie ma innych sposobów niż słowa, żeby podzielić się tym z drugimi. Może także wskazać drogę, którą sam podążał do objawienia, mniemając, że innych owa droga zaprowadzi w to samo miejsce. Ale nie zawsze tak bywa. Droga zaś, o której ja mówię, jest drogą dla każdego. Nie dla wybrańców. Polega ona na wykorzystaniu rozumu i zmysłów. Jej początkiem jest zdziwienie, czyli pewien rodzaj wrażliwości na nieoczywistość. Jeden, przechodząc koło kiełkującego żołędzia, uzna to za oczywistość, jakieś niezmienne prawo przyrody. Drugi – za cud, i zapyta sam siebie: Jak to się dzieje, że z żołędzia, który można zmieścić w dłoni, wyrasta drzewo, drzewo potężniejsze od wielu ludzkich budowli? Jaka tu siła działa i w jaki sposób dokonuje się ta przemiana? I tak jest ze wszystkimi rzeczami na świecie. Jeżeli przyjrzymy im się dostatecznie uważnie, zachwycimy się ich cudownością. Dlatego tak ważna jest rola cudu. O tym mówi moja książka. O tym, że wszystko, co nas otacza, jest żywe i doskonale zharmonizowane, kierowane i utrzymywane przez jednolitą siłę. Tej siły, która łączy i podtrzymuje żywy świat, poszukiwali Platon i Arystoteles i obaj dzięki temu osiągnęli szczyty filozofii. Nie ma już znaczenia, że jeden nazwał ją duszą świata, a drugi naturą uniwersalną. Dla mnie jasne jest, że mówili o jednym. Ta vis mirabilis jest ukryta w każdej rzeczy. Ma ona naturę strumienia, z jego ciągłą zmiennością, nieustannym przepływaniem. Jest jedna, a jednak ciągle się zmienia. To ona popycha istoty żywe do wiecznego rozwoju i doskonalenia się. Ona powoduje, że wszystko, co jest, musi mieć swój początek, okres dojrzałej pełni i kres. I pomimo wszelkich różnic wszystko jest jednością i ze wszystkiego może powstać wszystko. W każdej rzeczy jest część innej rzeczy, we wszystkim jest część wszystkiego, wszystkie rzeczy są jednym.
– Skąd więc bierze się ich różnorodność i przeciwieństwa między nimi?
– To proste. Siła ta ma dwie jakości, zupełnie sobie przeciwstawne. Wieczne napięcie między tymi jakościami jest motorem wszelkich zmian. Te dwa bieguny mają ogromną liczbę nazw. Można je nazwać ciemnością i światłem, ruchem i spoczynkiem, lewym i prawym, zasadą i kwasem, pozytywnym i negatywnym. Rzeczy są rozpięte na tym kontinuum i w zależności od tego, ku któremu biegunowi się skłaniają, nabierają konkretnych cech. Zgodnie z tymi konkretnymi właściwościami rzeczy mają do innych stosunek sympatii bądź antypatii. Dlatego jedne się przyciągają, a inne wręcz odpychają. Zadaniem maga jest zdobycie umiejętności rozpoznawania cech charakterystycznych w każdej rzeczy. W metalu, kamieniu, roślinie czy zwierzęciu. Mając tę umiejętność, mag będzie zdolny łączyć elementy jednej rzeczy z analogicznymi elementami rzeczy drugiej. Albo je rozdzielać. W ten sposób może zdobyć władzę i moc nad światem. O tym piszę we wstępie do mojej Taumatologii. W dalszej części opisałem ponad tysiąc tajemnic zbadanych przeze mnie przez całe moje życie. Na ich zbadanie, podróże, doświadczenia wydałem cały swój majątek i jestem z tego dumny, bo zbliżyłem się do odpowiedzi.
– Czymże więc jest w rzeczywistości cud? – ponaglił go Markiz.
– Nie ma cudów.
Delabranche stanął przy oknie i założył ręce do tyłu.
– Nie ma cudów w dosłownym rozumieniu. Skoro wszystko zawiera wszystko, skoro jasne jest, że każda rzecz może zamienić się w inną, nie może być cudów, przed którymi rzucać by się trzeba było na kolana. To, co uważaliśmy za cud, było w rzeczywistości próbą określenia zjawiska rzadkiego o nieznanych przyczynach. Bóg nie tworzyłby praw rządzących tym światem, żeby je potem łamać. – Ostatnie słowa Delabranche wypowiedział tonem trochę zawiedzionym.
Wyciągnął zaraz kilka tomów oprawnych w skórę i położył je przed Markizem.
– To jest cała moja dokumentacja. Każde zjawisko, czyli tak zwany cud, opisany, połączony z jemu podobnymi i – co najważniejsze – objaśniony prawami natury. Ponad tysiąc tajemnic!
Markiz brał kolejno do rąk ciężkie księgi i przewracał ich karty. Wszystkie tomy były zapełnione, strona po stronie, drobniutkim, ale czytelnym pismem.
Księga, którą wziął najpierw, zaczynała się od „Traktatu o magnesie”. Zawierała głównie opisy doświadczeń, w podsumowaniu zaś Delabranche wyjaśnił na podstawie tych eksperymentów, czym magnes jest, a czym nie jest. W ten sposób skonstruowane były wszystkie rozdziały. „Naturalne przepowiednie przyszłości”, „Określenie charakteru jednostki ludzkiej na podstawie jej twarzy”, „O widzeniu w ciemności”,