Выбрать главу

Tymczasem policja gtetańska porozumiała się ze mną jako miejscowym dowódcą Patrolu Galaktycznego. Podali dokładne miejsce ukrycia L’payra i zażądali ekstradycji. Zwróciłem im uwagę, że jak na razie brak mi podstaw, ponieważ nie popełnił żadnego przestępstwa natury międzygwiezdnej. Kradzieży statku dokonał na swej rodzinnej planecie, nie zdarzyło się to w głębi Kosmosu. Jednakże jeśli złamie prawo galaktyczne w czasie pobytu na Ziemi, jeśli zakłóci w najmniejszy sposób spokój publiczny…

— A co pan powie na to? — gtetański policjant nie ustępował. — Ziemia, o ile nam wiadomo, podlega Dyskretnemu Nadzorowi. Tak więc objawienie istnienia wyższych cywilizacji jest tam nielegalne. Czyż lądowanie L’payra statkiem o dwuzaworowym napędzie hiperkosmicznym nie jest wystarczającym wykroczeniem, żeby móc go aresztować?

— Samo w sobie nie — odrzekłem. — Musiałby jakiś mieszkaniec planety zobaczyć statek i zrozumieć, czym on jest. Z tego, co nam wiadomo, nic takiego nie nastąpiło. Jak długo więc pozostaje w ukryciu, nie mówi o nas Ziemianom i nie przyspiesza ich rozwoju technicznego, jego obywatelstwo galaktyczne musi być respektowane. Brak mi podstaw prawnych, aby go aresztować.

No cóż, Gtetanie trochę pomstowali, że za co oni płacą podatek gwiezdny, ale rozumieli mój punkt widzenia. Ostrzegali mnie jednak przed L’payrem, przewidując, że wkrótce jego przestępcze nawyki wyjdą na jaw. Twierdzili, że jest w gardłowej sytuacji. Żeby zdobyć paliwo potrzebne mu do wydostania się z Ziemi, zanim skończą się jego zapasy żywności, będzie musiał popełnić takie czy inne przestępstwo, a wówczas, gdy tylko zostanie ujęty, życzą sobie, aby ich prośba o ekstradycję była honorowana.

— Wstrętny, złośliwy, stary zboczeniec — usłyszałem, jak szef policji mruczy, odkładając słuchawkę.

Nie muszę ci chyba mówić, Hoy, jak się wtedy poczułem. Sprytny, pomysłowy, ameboidalny kryminalista na wolności, na takiej pustyni kulturalnej jak Ziemia! Zawiadomiłem wszystkich agentów w Ameryce Północnej, żeby mieli się na baczności, i usiadłem, żeby to przeczekać, składając modlitewnie macki.

L’payr podsłuchał prawie całą naszą rozmowę, korzystając ze swego odbiornika. Naturalnie przede wszystkim usunął nadajnik, który pozwolił policji gtetanskiej go zlokalizować. Potem, gdy tylko znów się ściemniło, przetransportował siebie i swój statek, co musiało stanowić ogromny wysiłek, do innej części miasta. Tego także dokonał nie zauważony.

Założył swoją bazę w okolicy podmiejskich slumsów, które przeznaczono pod nową zabudowę i dlatego praktycznie były nie zamieszkane. Potem ukrył się, żeby rozważyć swoją sytuację.

Bo i miał co rozważać, Hoy.

Nie chciał popadać w konflikt z Patrolem, ale jeśli nie zdołałby szybko położyć swej nibynóżki na dostatecznej ilości paliwa, byłby martwą amebą. Nie tylko musiał mieć paliwo, aby oderwać się od Ziemi, ale bez paliwa również konwertery — które na tym dość prymitywnym gtetańskim statku zmieniały odpadki w użyteczny tlen i pożywienie — wkrótce przestałyby pracować.

Czasu miał mało, środków jeszcze mniej. Skafandry, w które wyposażono statek, choć sprytnie skonstruowane i mogące zaspokoić szczególnie potrzeby nieustannie zmieniającej się postaci, nie były przewidziane do noszenia na tak prymitywnej planecie jak Ziemia. Poza statkiem nie mógł z nich korzystać efektywnie przez dłuższy czas.

Wiedział, że moje biuro SP zostało powiadomione o lądowaniu i że tylko czekaliśmy na jakieś naruszenie choćby najmniej ważnego przepisu. Wtedy wkroczylibyśmy do akcji i po zwykłych formalnościach dyplomatycznych wróciłby na Gtet, ponieważ nasz dziewięciozaworowy statek patrolowy dogoniłby go bez trudności. Jasne było, że nie może wykonać pierwotnego planu — szybko zaatakować jakiegoś magazynu ludzi i ukraść wszystkie potrzebne materiały. Mógł liczyć tylko na handel. Musiał znaleźć człowieka chętnego do interesów, któremu ofiarowałby coś w zamian za paliwo mogące zabrać statek L’payra ku słabiej strzeżonym zakątkom Kosmosu. Ale prawie wszystko na statku było niezbędne do jego funkcjonowania. A L’payr musiał ubić interes (1) nie zdradzając istnienia ani natury cywilizacji galaktycznej oraz (2) nie stymulując rozwoju myśli technicznej u mieszkańców Ziemi.

L’payr powiedział mi później, że zastanawiał się nad tym problemem, aż jego jądro stało się zlepkiem nici. Obszedł statek, od dziobu do rufy, raz i drugi, ale wszystko, co człowiekowi mogło się przydać, było albo zbyt potrzebne, albo zbyt skomplikowane. I właśnie wtedy, gdy już miał się poddać, znalazł.

Potrzebował właśnie materiałów, z których pomocą popełnił swe przestępstwo!

Widzisz, Hoy, zgodnie z prawem Gtetan, wszelkie dowody danego przestępstwa zachowuje oskarżony aż do czasu procesu. Są tego bardzo skomplikowane przyczyny, między innymi gtetańska koncepcja prawa, mówiąca, że każdy oskarżony jest z założenia winny, chyba że zdoła, za pomocą kłamstw, wykrętów i sprytnej interpretacji prawa, przekonać bezwzględną i cyniczną ławę przysięgłych, iż mimo własnej odmiennej opinii, powinna uznać go za niewinnego. Ponieważ ciężar obrony spada na więźnia, także i dowody pozostają przy nim. A L’payr, przeglądając dowody swojej winy, uznał, że może ubić interes.

Teraz potrzebny mu był klient. Nie tylko ktoś, kto chciałby kupić jego towar, ale i człowiek mający dostęp do potrzebnego mu paliwa. A w okolicy, w której teraz miał bazę operacyjną, tego typu klientów spotykało się rzadko.

Będąc na poziomie 19 Gtetanie są zdolni do prymitywnych form telepatii — oczywiście o nadzwyczaj krótkim zasięgu i przez względnie niewielki czas. Wiedząc zatem, że moi tajni agenci już go szukają i że gdy go znajdą, swoboda działania zostanie jeszcze bardziej ograniczona, L’payr zaczął rozpaczliwie przeczesywać umysły wszystkich Ziemian, mieszkających o trzy kwartały ulic od jego kryjówki.

Mijały dni. Przeskakiwał z mózgu na mózg niczym owad szukający dziury w słoju kolekcjonera. Zmuszony był zmniejszyć przerób konwertera do połowy, potem do jednej trzeciej. Ponieważ proporcjonalnie zmniejszało to ilość jedzenia, zaczął głodować. Z braku ruchu jego kurczliwe wa-kuole zmniejszyły się do rozmiarów główki od szpilki. Nawet endoplazma straciła jędrność zdrowego ciała ameboida i stała się niebezpiecznie cienka i przejrzysta.

I wówczas pewnego wieczora, kiedy był bliski decyzji, żeby jednak zaryzykować i ukraść potrzebne paliwo, jego myśli odbiły się od mózgu jakiegoś przechodnia, wróciły nie dowierzając samym sobie, zbadały powtórnie i z zachwytem przekonały się, że mają rację. Był to człowiek, który nie tylko mógł zaspokoić jego potrzeby, ale też, co ważniejsze, mógł się skusić na gtetańską pornografię!

Innymi słowy, był to niejaki pan Osbome Blatch.

Ten starszy już nauczyciel młodocianych Ziemian podczas rozmowy ze mną utrzymywał, że o ile mu wiadomo, nikt nie wywierał na nim presji psychicznej. Zdaje się, że mieszkał w nowej kamienicy po drugiej stronie przeznaczonej do rozbiórki dzielnicy i zazwyczaj obchodził to gruzowisko szerokim łukiem z powodu gnieżdżących się tam niedorozwiniętych i wojowniczo nastawionych typów ludzkich. W krytyczny wieczór, ponieważ zatrzymało go zebranie rady pedagogicznej i spóźniłby się na kolację, postanowił, jak to już raz uczynił, pójść na skróty. Twierdzi, że decyzja, aby pójść na skróty, pochodziła od niego.