Выбрать главу

– Powinieneś pisać o prozie, Tomasz ci to załatwi. Powiedziałem, że cieszę,się z jego uznania, ale że oczywiście nie ma w ogóle o czym mówić.

– Chodźcie – machnął ręką Jarosław do czekających z szacunkiem w odległości paru metrów wysokiej blondynki, nie wyglądającej na więcej niż szesnaście lat, i szerokiego, dokładnie owiniętego modnym płaszczem. – Szkoda, że zamilkłeś – zwrócił się do Jana B. – to duża szkoda.

– Niewątpliwie – skrzywił się Jan B. – Tylko że absolutnie nie mam o czym pisać.

– To życzliwa dama – pokazał Jarosław blondynkę. – Zatrzymałem ją parę minut temu i powiedziałem: „Będę cię dzisiaj rżnął”, a ona na to: „To już twoja sprawa.”

– Normalnie – powiedziała cicho dziewczyna. Miała szczupłą, delikatną twarz, wąskie, blade usta.

Jan B. zachował pełną obojętność, a owinięty płaszczem jeden z licznych czcicieli Jarosława, posiadający jako jedyną zaletę zamożnych, często wyjeżdżających rodziców, roześmiał się z uznaniem.

– Wybieramy się gdzieś później. Może się przyłączycie?

Oświadczyłem, że mam ważną sprawę do załatwienia. Chciałem przede wszystkim zadzwonić do domu i zorientować się, czy nie dzwoniła Ewa. Od tego uzależniałem kolejne przemyślenie sytuacji. Potem doszedłem do wniosku, że może lepiej w ogóle zajrzeć do domu, mógłbym wtedy skończyć recenzję, którą już dawno powinienem oddać. Poza tym byłem bardzo zmęczony, bolały mnie nogi i wiedziałem, że powinienem się położyć chociaż na godzinę.

Jan B. zakręcił się zdezorientowany. – Aha, Jarosławie, mam dla ciebie świetną historyjkę. Niemieccy ranni żołnierze wzięci przez nas do niewoli. Tłum kobiet oblega pociąg sanitarny. To jest już po powstaniu. Machają pięściami i krzyczą… Ale, ale, czy nie wstąpilibyśmy na kawę?

– Dobrze – powiedział wolno Jarosław. – Chodźmy, Co dalej… Z wami – zwrócił się do dziewczyny i szerokiego, schowanego w płaszczu – spotkamy się za godzinę na obiedzie. Teraz idę porozmawiać z przyjacielem.

– Więc wtedy jedna z kobiet na dworcu zaczyna krzyczeć: „Ciszej, bo nie słychać, jak jęczą!” Smaczne, co? Mówię tobie pierwszemu, możesz wykorzystać.

Dzidka otworzyła drzwi i rozjaśniła się w ostentacyjnie serdecznym uśmiechu. – Świetnie, że jesteś. – Przygładziła krótko obcięte czarne włosy. – Właśnie podaję obiad. Wiktor wrócił dziś wcześniej z Instytucji – dorzuciła jeszcze, kiedy wyminąłem ją już i usiadłem w pierwszym, największym pokoju w jednym z wyplatanych foteli, ustawionych dookoła stołu.

– Dzwonił ktoś?

– Oczywiście – znów serdeczny uśmiech Dzidki. – Dzwoniono. Odczekałem chwilę i zapytałem bardzo spokojnie: – Ewa?

– Nie, Ewa nie dzwoniła. – Dzidka krążyła teraz szybko między kuchnią a stołem. – Dzwoniła Ilona, prosiła, żebyś koniecznie zadzwonił, jak tylko przyjdziesz. Dzwoniła dwa 6 razy. – Znów energicznie zawróciła w stronę kuchni, krótka spódnica podkreślała długość jej nóg. – Zaraz podaję zupę.

Z gabinetu – tak nazywał się pokój na końcu korytarza – wynurzył się ojciec. Był w spodniach od garnituru, spod rozpiętej koszuli wyglądała koszulka gimnastyczna, co zdaniem ojca podkreślało jego męskość i przychylny stosunek do ćwiczeń fizycznych. – Smacznego wszystkim – ciężko opuścił się na krzesło. Miał trochę po pięćdziesiątce i ostatnio mocno przytył. – Ciekawe, co też dzisiaj dostaniemy? – zatarł ręce i spojrzał na mnie uważnie. – A ty zmizerniałeś, niedobrze. Prawda, Dzidka, że zmizerniał?

– Tak, może rzeczywiście. – Uśmiechnęła się znowu, dwudziestopięcioletnia studentka biologii, która przelotny romans z moim ojcem w czasie jego nieoficjalnego pobytu nad morzem potraktowała bardzo poważnie, chociaż ojciec nie był nawet dyrektorem, ale tylko wicedyrektorem Instytucji, po powrocie do Warszawy zaczęła odwiedzać go regularniej i wykorzystując jego narastający konflikt z matką, która wtedy właśnie coraz częściej przebywała u Tomasza, uparcie starała się zamieszkać na stałe w obszernym czteropokojowym mieszkaniu ojca z centralnym, loggią, widokiem na park i długim hallem. Zaczęła ostatnio przejmować wszystkie funkcje matki łącznie z prowadzeniem gospodarstwa, znosząc zmienne humory ojca, który wolałby może widywać ją rzadziej w domu, ceniąc nobliwy wygląd i kulturę matki, jej znajomość trzech języków, pracę nad przekładami książek. Matka odsuwając się coraz bardziej w stronę Tomasza traktowała Dzidkę z pogardliwą obojętnością. W przekonaniu, że jest jednak z ojcem nieco zżyta, upewniałem się podczas wspólnych spotkań, kiedy zgodnie zajmowali się próbami wyprowadzenia Dzidki z równowagi. Myślę, że ojciec w gruncie rzeczy troskliwie utwierdzał się w przekonaniu, iż matka opuszcza go głównie ze względu na Dzidkę. Było to oczywiście zupełnie nieprawdziwe, ale jedyne dla niego do przyjęcia racjonalne uzasadnienie zmiany w uczuciach matki. Posiadał jednak przy tym na tyle zdrowego rozsądku, że Dzidki pozbywać się nie zamierzał, jakkolwiek sprawa rozwodu i ewentualnego małżeństwa była przez niego poruszana w sposób raczej mglisty.

– Może jeszcze zupy? – Znów ciepły uśmiech Dzidki w moją stronę.

– Co z matką? – odpowiedziałem jej uśmiechem.

– Nie przyjdzie – powiedziała szybko – jest u Tomasza.

– Co cię obchodzi, gdzie jest? – ojciec podniósł szeroką twarz znad zupy. – Nie przyjdzie, to nie przyjdzie.

– U pana Tomasza – poprawiłem Dzidkę i patrząc na jej twarz zaczerwienioną nagle, powtórzyłem: – pana Tomasza. – Poczułem na moment odprężenie i nawet było mi przez chwilę trochę jej żal, ale dodałem: – O ile wiem, nie jesteś z nim jeszcze w bardzo bliskich stosunkach.

Teraz poczerwieniał ojciec, ale zaraz opanował się, odprężył i roześmiał głośno. Ja patrzyłem dalej na Dzidkę, czekałem na jej wybuch i wiedziałem, że nie nastąpi. Oczywiście, opanowała się wiedząc, że na żadne poparcie ze strony ojca liczyć nie może, a czuła się jeszcze za słaba na prowadzenie dodatkowych rozgrywek ze mną. Uśmiechnęła się więc znów o wiele za serdecznie i podsunęła mi półmisek z mięsem. – Przecież to lubisz, a jesteś mizerny. Zastanawiałem się, czy w ogóle można przełamać jej opanowanie, interesowało mnie to właściwie tylko teoretycznie, bo jej obecność w domu nie przeszkadzała mi, nawet ciekaw byłem końcowej rozgrywki, w którą wciągała się z takim uporem.

– No i cóż u ciebie? – Już przy herbacie rozparł się wygodnie w fotelu ojciec. Rozpinając kolejny guzik koszuli odsłonił rudawy zarost wyglądający spod gimnastycznej koszulki. – No, opowiadaj. Pracujesz ostatnio, piszesz coś? Do domu często nie wracasz, a to niedobrze. Czy utrzymujesz znajomość z tą magister architektury, Ewą? Owszem, ładna, oryginalna, tylko nerwowa. Ale pracowita – zastanowił się. – Nawet może ma na ciebie dobry wpływ, tylko że dużo tam ona nie wyciągnie. To nie przemysł. I męża już miała – pokiwał głową.

– Przeszkadza ci to?

– Nie, nie przeszkadza. Przynieś mi jeszcze, Dzidziu, herbaty.

Zastanowiłem się, co może teraz robić Ewa i czy zadzwoni. Przypuszczałem prawie na pewno, że Ewa nie poszła dziś do tej prywatnej firmy kończyć urządzanie wnętrza, za co spodziewała się sporej sumy pieniędzy. Leżała pewno na tapczanie; a ja nie miałem sił do niej dzwonić, nie miałem sił na rozważanie wszystkiego jeszcze raz i nie czułem do siebie żadnego żalu, może tylko o to, że w końcu dałem się wciągnąć, ale nawet te myśli nie były nowe. Wolałem poczekać.

– Ale, ale, wyobraź sobie, załatwiałem dzisiaj w Ministerstwie pewną sprawę Instytucji, i kogo spotykam? Miałeś kiedyś kolegę Edwarda, pamiętasz?