Выбрать главу

Brutha zastanowił się i odkrył, że dotychczasowa pewność gdzieś zniknęła. Otworzył usta i zamknął je, ponieważ nie znalazł słów, które mógłby wypowiedzieć.

— Chodźmy — odezwał się Om tonem tak łagodnym, jak tylko potrafił. — Wracajmy.

* * *

Om zbudził się w środku nocy. Z łóżka Bruthy dobiegały jakieś ciche dźwięki. Chłopak znowu się modlił.

Om nasłuchiwał z ciekawością. Pamiętał modlitwy. Kiedyś było ich mnóstwo, tak wiele, że nie potrafił odróżnić żadnej z nich, choćby nawet przyszła mu ochota. To zresztą nie miało znaczenia; liczy} się tylko potężny, kosmiczny szelest tysięcy rozmodlonych, wierzących umysłów. Słów i tak nie warto było słuchać.

Ludzie! Żyją w świecie, gdzie trawa wciąż jest zielona, gdzie codziennie wschodzi słońce, a kwiaty regularnie zmieniają się w owoce. A co im imponuje? Płaczące posągi. Zamiana wody w wino. Zwykły kwantowy efekt tunelowy, który i tak by się zdarzył, gdyby tylko ktoś zechciał poczekać parę zylionów lat. Jak gdyby zamiana słonecznego światła w wino, dokonywana przez winorośle, ich grona, czas i enzymy nie była tysiąc razy bardziej cudowna i nie zdarzała się stale…

Zresztą teraz nie stać go było nawet na najprostsze boskie sztuczki. Gromy dające efekt mniej więcej taki, jak iskra strzelająca z kociej sierści… Trudno kogoś takimi porazić. Swego czasu porażał solidnie. Teraz mógłby najwyżej przejść przez wodę i nakarmić Jedynego.

Modlitwa Bruthy była niczym melodia piszczałki w świecie ciszy.

Om czekał, aż chłopiec zaśnie. Potem wyprostował łapki i wyszedł. Kołysząc się z boku na bok, ruszył w stronę świtu.

* * *

Efebianie maszerowali przez dziedzińce, otaczając Omnian prawie, ale nie do końca jak eskorta więźniów. Brutha widział, że Vorbis aż gotuje się z wściekłości. Cienka żyłka na skroni ekskwizytora pulsowała wyraźnie.

Vorbis obejrzał się, jakby poczuł na sobie wzrok nowicjusza.

— Wydajesz się dzisiaj niespokojny, Brutho — zauważył.

— Przepraszam, panie.

— Wyglądasz, jakbyś próbował zajrzeć do każdego kąta. Co spodziewasz się tam zobaczyć?

— Hm… Jestem po prostu ciekawy, panie. Wszystko tutaj jest nowe.

— Cała tak zwana mądrość Efebu nie jest warta jednej linijki z najkrótszego akapitu Septateuchu.

— Czy nie powinniśmy studiować dzieł niewiernych, by wzbudzić w sobie większą czujność na podstępy herezji? — zapytał Brutha, zaskoczony własną odwagą.

— Ach… Przekonujący argument, Brutho, a inkwizytorzy słyszeli go już wiele razy, choć często dosyć niewyraźnie. — Vorbis zerknął gniewnie na kark Arystokratesa, który prowadził grupę. — Jednak tylko mały kroczek prowadzi od słuchania herezji do kwestionowania ustalonych prawd. Herezja, Brutho, często wydaje się fascynująca. Na tym polega niebezpieczeństwo.

— Tak, panie.

— Ha! I nie tylko rzeźbią zakazane posągi, ale nawet nie potrafią tego zrobić jak należy!

Brutha nie był ekspertem, ale i on musiał przyznać, że to prawda. Teraz, kiedy nie wydawały się już taką nowością, posągi zdobiące każdą niszę w murach pałacu istotnie wyglądały na niezbyt dobrze wykonane. Był pewien, że niedawno mijali statuę z dwoma lewymi rękami. Inna miała jedno ucho większe od drugiego. Nie chodzi o to, że ktoś postanowił wyrzeźbić brzydkie bóstwa. W zamierzeniach wyraźnie miały być całkiem atrakcyjne, jednak artysta nie sprostał zadaniu.

— Tamta kobieta trzyma chyba pingwina — zauważył Vorbis.

— To Patina, bogini mądrości — wyjaśnił odruchowo Brutha i uświadomił sobie, co powiedział. — Ja, tego… Słyszałem, jak ktoś o tym wspominał — dodał szybko.

— Oczywiście. Z pewnością masz znakomity słuch. Arystokrates zatrzymał się przed imponującymi wrotami i skinął na Omnian.

— Panowie — rzekł. — Tyran was przyjmie.

— Zapamiętasz wszystko, co zostanie powiedziane — szepnął Vorbis.

Brutha kiwnął głową.

Wrota się otworzyły.

Na całym świecie żyją władcy, noszący takie tytuły jak Oświecony, Najwyższy, Wielki Lord Tego czy Owego. Tylko w jednym niewielkim kraiku władca był wybierany przez obywateli, którzy mogli pozbawić go urzędu, kiedy tylko zechcieli — i nazywali go tyranem.

Efebianie uważali, że każdy człowiek powinien mieć prawo głosu[6]. Co pięć lat ktoś był wybierany na tyrana; musiał wcześniej wykazać, że jest uczciwy, inteligentny, rozsądny i godny zaufania. Natychmiast po wyborze, oczywiście, dla każdego stawało się jasne, że to zbrodniczy szaleniec, nie mający pojęcia o poglądach przeciętnego szukającego ręcznika filozofa z ulicy. A po pięciu latach Efebianie wybierali na tron innego, całkiem podobnego. To naprawdę niezwykłe, że inteligentni ludzie mogą wciąż popełniać te same błędy.

Kandydatów na stanowisko tyrana wybierano, wrzucając czarne i białe kule do różnych urn, co stało się źródłem wielu popularnych komentarzy o tępocie polityków.

Obecny tyran był niskim, tęgim człowieczkiem o chudych nogach, przez co sprawiał wrażenie jajka, z którego coś się właśnie wykluwa. Siedział samotny pośrodku marmurowej posadzki, w fotelu otoczonym zwojami i kartkami papieru. Stopami nie sięgał podłogi, a twarz miał różową.

Arystokrates szepnął mu coś do ucha. Tyran podniósł głowę znad papieru.

— Aha. Delegacja z Omni — powiedział i uśmiech przemknął mu po twarzy jak coś małego biegnącego po kamieniu. — Usiądźcie, proszę.

Znowu spuścił wzrok.

— Jestem diakon Vorbis z Kwizycji Cytadeli — oznajmił zimno Vorbis.

Tyran znów podniósł głowę i rzucił mu kolejny jaszczurczy uśmiech.

— Tak, wiem — rzeki. — Żyjesz z torturowania ludzi. Usiądź, proszę, diakonie Vorbisie. A także twój pulchny młody przyjaciel, który wygląda, jakby czegoś szukał. Oraz pozostali. Jakieś młode kobiety zjawią się za chwilę z kiściami winogron i różnymi rzeczami. Tak się zwykle dzieje. Bardzo trudno coś takiego powstrzymać.

Przed fotelem tyrana ustawiono lawy. Omnianie zajęli miejsca. Vorbis stal nieruchomo.

Tyran skinął głową.

— Jak sobie życzysz.

— To niedopuszczalne! — wybuchnął Vorbis. — Potraktowano nas…

— O wiele lepiej, niż wy byście nas potraktowali — przerwał mu łagodnie tyran. — Siedzisz czy stoisz, mój panie, wszystko jedno, ponieważ to Efeb i jeśli o mnie chodzi, możesz nawet stanąć na głowie. Ale nie spodziewaj się, że uwierzę, iż gdybym to ja prosił o pokój w waszej Cytadeli, pozwolono by mi na cokolwiek innego prócz czołgania się w prochu na tym, co pozostało z mojego brzucha. Usiądź albo stój, diakonie, ale bądź cicho. Już prawie skończyłem.

— Skończyłeś co? — spytał Vorbis.

— Traktat pokojowy.

— Przecież przybyliśmy tu, by go przedyskutować.

— Nie — odparł tyran. Jaszczurka przemknęła znowu. — Przybyliście, żeby go podpisać.

* * *

Om odetchnął głęboko i ruszył dalej. Schody były dość strome. Czuł każdy kolejny stopień, kiedy się z niego zsuwał, lecz przynajmniej na dole wciąż stał na łapkach.

Zgubił się, ale wolał zgubić się w Efebie niż w Cytadeli. Przynajmniej nie miał tu okazji zajrzenia do lochów. Biblioteka, biblioteka, biblioteka…

W Cytadeli też była biblioteka. Tak przynajmniej twierdził Brutha. Opisał mu ją, więc Om wiedział mniej więcej, czego szuka. Będzie w niej książka.

* * *
вернуться

6

Pod warunkiem że nie jest nędzarzem, cudzoziemcem ani wykluczonym z wyborów z powodu bycia obląkanym, frywolnym albo kobietą.