Выбрать главу

Gregg poczuł na karku lodowate mrowienie sięgające jego własnych włosów, kiedy stwierdził, że widzi przez Mornę na wylot. Była niezaprzeczalnie obecna w pokoju, a mimo to ściany i kontury mebli przezierały przez jej ciało, jakby była jedynie obrazem rzuconym na nie przez latarnię magiczną.

Dziecko machało rączkami i nóżkami, ale poza tym wydawało się nie zwracać uwagi na to, co się dzieje. Morna pozostawała w tym stanie pomiędzy materią a mirażem przez kilka sekund, a potem, zupełnie nagle, powróciła do stanu normalnej cielesności. Wyprostowała się i Gregg zobaczył, że jej włosy zaczynają opadać w naturalnych falach. Przygładziła je rękami i odwróciła się^do okna.

Gregg, przerażony, uchylił się jak przed ogniem karabinowym i umknął za bryczkę, którą zostawił na tyłach domu. Siedział tam skulony dysząc głośno, dopóki nie nabrał pewności, że Morna go nie widziała, a następnie udał się na swój zwykły punkt obserwacyjny na szczycie wzgórza, gdzie przykucnął i zapalił papierosa. Nawet z pomocą czegoś tak konkretnego i normalnego jak papieros jego serce dopiero po dłuższym czasie odzyskało normalny równomierny rytm. Gregg nie był człowiekiem przesądnym, ale ze swoich skromnych lektur wiedział, że istnieje szczególny rodzaj kobiet — znanych od czasów biblijnego En-dor do późniejszego Salem — które znają magiczne leki i często muszą uciekać przed prześladowaniami. Część jego umysłu wzdragała się przed zaliczeniem takiego dziecka jak Morna do tej kategorii, ale z drugiej strony nie sposób zaprzeczyć temu, co właśnie zobaczył, ani pominąć różne inne dziwne rzeczy.

Wypalił jeszcze cztery papierosy, co zajęło mu około godziny, po czym wrócił do domu. Morna, która wyglądała normalnie, zdrowo i świeżo jak rozwinięty pączek, zapaliła lampę naftową i gotowała właśnie kawę. Dziecko spało spokojnie w koszyku, który zostawiła dla niego Ruth. Morna zdjęła nawet swoją złotą bransoletkę, jak gdyby chciała ułatwić mu zapomnienie o tym, że jest w niej coś niezwykłego. Kiedy zajrzał jednak do ciemnej sypialni, zobaczył, że rubin świeci i pulsuje szybkim nieustannym sygnałem ostrzegawczym.

Była późna noc, kiedy wreszcie Greggowi udało się zasnąć.

Obudził go rano cienki, żałosny pisk płaczącego dziecka. Nasłuchiwał przez dłuższy czas, oczekując reakcji Morny, ale zza zamkniętych drzwi sypialni nie doszedł go żaden inny dźwięk. Niezależnie od tego, kim mogła być Morna, wydała mu się sumienną matką, więc opieszałość z jej strony początkowo go zdziwiła, a następnie zaniepokoiła. Wstał z posłania, naciągnął spodnie i zapukał do drzwi. Nie było żadnej odpowiedzi, poza krzykami dziecka, regularnymi jak oddychanie. Zastukał jeszcze raz, głośniej, a potem pchnął drzwi.

Niemowlę leżało w koszyku koło łóżka — Gregg widział poruszające się małe piąstki — ale Morny nie było.

Nie wierząc własnym oczom obszedł dokoła cały pokój i nawet zajrzał pod łóżko. Zniknęły również jej ubrania, łącznie z płaszczem, co doprowadziło Gregga do wniosku, że wstała po ciemku, ubrała się i wyszła z domu. Zęby to jednak zrobić, musiałaby nie budząc go przejść w odległości kilku stóp od miejsca, w którym spał na podłodze, a był przekonany, że nikt, nawet najzręczniejszy złodziej ani najsprytniejszy indiański tropiciel, nie zdołałby tego dokonać. Z wolna jednak puste miejsca w jego umyśle zaczęły się wypełniać — traktował ją przecież w kategoriach normalnych istot ludzkich, a Morna, miał na to dowód, daleka była od normalności.

Dziecko nie przestawało płakać zaciskając oczki; w ten jedyny dostępny mu sposób protestowało przeciwko brakowi jedzenia i matczynego ciepła. Gregg patrzył bezradnie na maleństwo i przyszło mu w tym momencie do głowy, że Morna mogła pójść sobie na dobre, powierzając synka na zawsze jego opiece.

— Cicho, malutki — powiedział uświadamiając sobie, że nie sprawdził, czy jej nie ma przed domem. Wyszedł i zaczął ją wołać po imieniu. Jego głos rozpłynął się w powietrzu wchłonięty przez pustkę porannego krajobrazu i tylko koń skubiący trawę przy pompie uniósł łeb w chwilowym zdumieniu. Gregg pospiesznie przeszukał pozostałe zabudowania — szopę, w której pędził pulque, i nędzną walącą się budkę strażnika, która mu służyła za klozet, i zdecydował, że zawiezie niemowlę do miasta i odda je Ruth pod opiekę. Nie miał pojęcia, jak długo noworodek może wytrzymać bez jedzenia, i nie chciał niepotrzebnie ryzykować. Klnąc pod nosem zawracał już do domu, kiedy nagle zamarł dostrzegłszy na drodze, u stóp wzgórza, błysk srebra.

Zza występu skalnego wyłoniła się Morna. Była ubrana w swoją nieodłączną szatę, znów w oryginalnym kolorze, i niosła w ręce niewielki błękitny woreczek. Uczucie ulgi, jakie Gregg odczuł na jej widok, odsunęło w cień wszelkie obawy i zastrzeżenia z poprzedniego wieczoru i Gregg zbiegł zboczem w dół na jej spotkanie.

— Gdzie byłaś? — zawołał z daleka. — Co ci przyszło do głowy, żeby uciekać?

— Wcale nie uciekłam, Billy. — Posiała mu znużony uśmiech. — Miałam pewne sprawy do załatwienia.

— Co za sprawy? Dziecko płacze z głodu.

Doskonale piękna, młoda twarz Morny była dziwnie zimna.

— Cóż to takiego trochę głodu?

— Mówisz dziwne rzeczy — powiedział zaskoczony Gregg.

— Przyszłość dla ciebie właściwie nie istnieje, prawda? — Popatrzyła na niego z mieszaniną współczucia i gniewu. — Czy ty nigdy nie myślisz naprzód? Czy już zapomniałeś, że mamy… wrogów?

— Przyjmuję to, co mi przynosi los. Nic więcej człowiek nie może zrobić.

Morna rzuciła w niego swoim błękitnym sączkiem.

— Więc przyjmij to, co ci przynosi los.

— Co to takiego? — Gregg wziął woreczek i natychmiast uderzył go fakt, że nie jest on zrobiony z niebieskiego.papieru, jak sądził. Materiał był cienki, mocny, gładki w dotyku, bardziej elastyczny niż cerata i bez warstwy płótna pod spodem.

— Z czego to zrobione?

— To nowy nieprzemakalny materiał — odparła Morna zniecierpliwionym tonem. — Ważniejsza jest zawartość.

Gregg otworzył woreczek i wyjął z niego duży czarny rewolwer.

Był znacznie lżejszy, niż należało się spodziewać po jego rozmiarach, i miał. w sobie coś ze znajomej sylwetki colta, a na rękojeści wyżłobienia. na palce. Na czubku, nad dużym palcem, widać było migotliwy błysk. Nigdy jeszcze nie spotkał się z bronią, która by mu tak pasowała do ręki. Puzyjrzał się rewolwerowi dokładniej i stwierdził, że ma bębenek na sześć naboi, odchylany na zawiasach dla łatwiejszego ładowania — coś, czego nie widział w żadnej innej broni. Rewolwer był bez ozdób, ale lepiej skonstruowany i wykończony niż jakikolwiek ze znanych mu dotychczas. Przeczytał wolno napis wygrawerowany na długiej lufie:

— „Colt.44 Magnum”. Nigdy o czymś takim nie słyszałem. Skąd go masz, Morno?

Zawahała się.

— Wstałam kilka godzin temu. Zostawiłam go przy drodze tam, gdzie się spotkaliśmy pierwszy raz, i teraz po niego poszłam.

Ta historia nie wydała się Greggowi wiarygodna, ale jego uwagę. absorbowała całkowicie sama broń.

— To znaczy skąd go wzięłaś przedtem? Gdzie można kupić taki rewolwer?

— To nie ma znaczenia. — Morna ruszyła w stronę domu. — Najważniejsze jest to, czy mógłbyś się nim posłużyć.