Выбрать главу

— Przepraszam cię. — Gregg już sięgnął ręką, żeby jej dotknąć, kiedy po raz pierwszy tego ranka zwróciła jego uwagę jej dziwna złota ozdoba. Strzałka światła wskazywała na wschód jak zawsze, ale była jaśniejsza niż poprzedniego dnia i pulsowała w zdecydowanie szybszym tempie. Gregg, przyzwyczajony już po trosze do dziwnych zjawisk, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że sygnalizuje ona jakieś niebezpieczeństwo.

Zgodnie z obietnicą Ruth przyjechała nazajutrz wczesnym rankiem.

Przywiozła jeszcze prowiant, łącznie ze słoikiem rosołu, zawiniętym w podróżny koc, żeby nie wystygł. Gregg rad ją widział i był jej wdzięczny za kobiecą sprawność, z jaką zajęła się domem, ale jednocześnie wstydził się swojej nieprzydatności. Coraz więcej czasu spędzał w szopie pilnując kolumny destylacyjnej i radosny moment rozmowy o miłości między nim a Morna zaczął mu się wydawać wytworem wyobraźni. Nie łudził się oczywiście, że miała na myśli miłość jak między mężem a żoną ani nawet między ojcem a córką, ale samo użycie przez nią tego słowa uczyniło na moment jego życie mniej jałowym i dlatego tak bardzo sobie to cenił.

Ruth — dla odmiany — mówiła o cenach i niedostatku towarów, o szyciu i sprawacn lokalnych i ta atmosfera normalności, jaka ją otaczała, sprawiła, że postanowił nie wspominać o fantastycznej kuracji, którą Morna zaaplikowała mu na łokcie. Czuł, że by nie uwierzyła i że odarłaby jego samego z wiary odbierając siłę magii i niwecząc cud. Ruth przyszła po południu do szopy odwiedzić go i zatykając sobie nos chusteczką powiedziała mu poufnie, że Wolfowi Caleyowi nie dają nawet dnia życia i że Josh Portfield ze swoimi ludźmi opuścił już Sonorę i jedzie na północ.

Gregg podziękował jej za tę informację i chociaż nie dał po sobie poznać, że go to obeszło, przy najbliższej okazji przemycił z domu do szopy swojego Remingtona i Trantora Caleya i poświęcił sporo \ czasu na ich przegląd.

Portfield był zawsze dla Gregga postacią enigmatyczną. Odziedziczył po ojcu szmat ziemi, która przynosiła mu dochód, nie potrzebował więc angażować się w żadne podejrzane afery. Podczas wojny zasmakował jednak w aktach gwałtu i nieszczęsne tereny Meksyku. położone w nieznacznej odległością południe przyciągały go jak magnes. Od czasu do czasu brał ze sobą całą bandę mężczyzn i urządzał nieoficjalny i niczym nie uzasadniony „wypad" za granicę. Portfielda w żadnym razie nie można by nazwać okrutnikiem. Miesiącami nieraz prowadził zupełnie normalne życie, wydawało się jednak, że pojęcie zła i dobra było mu zupełnie obce.

Szczerze wierzył na przykład, że okazał Greggowi wielką wspaniałomyślność okaleczając mu ręce, zamiast go zabić za przeszkadzanie w pijatyce. Od tamtej p9ry spotykając Gregga czy to na drodze, czy w Copper Cross pozdrawiał go najserdeczniej, jak fcvlko umiał, wyraźnie przeświadczony, że zyskał sobie jego wdzięczność i szacunek. Każdy człowiek, pomyślał Gregg, ma swój własny świat.

Istniało więc prawdopodobieństwo, że Portfield na wiadomość o nieszczęściu Caleya wzruszy ramionami i orzeknie, że każdy, kto dla niego pracuje, powinien sobie poradzić z podstarzałym kaleką. Gregg znał takie nieoczekiwane reakcje Josha, podejrzewał jednak, że tym razem brzemię gniewu Portfielda zwali się na niego. W niezrozumiały sposób jego strach był spotęgowany i podsycany przez tajemnicze lęki samej Morny.

Kiedy podczas posiłków zasiadali we trójkę przy prymitywnym drewnianym stole, był zadowolony, że to Ruth bierze na siebie ciężar rozmowy z Morna. Pogawędka obracała się głównie wokół spraw domowych i stwarzała niejedną okazję do wyciągnięcia od Morny jakichś szczegółów dotyczących jej osoby, ale ona omijała pułapki Ruth ze zręczną dyplomacją.

Późnym wieczorem chwyciły ją pierwsze bóle parte i od tego momentu Ruth zaczęła traktować Gregga jak niewygodny mebel. Przyjął to bez urazy, od dawna przyzwyczajony do ukrytej wrogości, jaką kobiety w połogu czują do mężczyzn, i chętnie spełniał wszystkie polecenia. Od czasu do czasu jedynie pełne zadumy spojrzenie Morny przypominało mu o istnieniu między nimi porozumienia, z którego Ruth, mimo całej swojej macierzyńskiej troski, nie zdawała sobie sprawy.

Dziecko urodziło się w niedzielę w południe i — tak jak przepowiedziała Morna — był to chłopiec.

— Nie pozwalaj jej wysilać się nadto — powiedziała Ruth w poniedziałek rano wsiadając do dwukółki. — Bezpośrednio po porodzie nie powinna się krzątać.

Gregg skinął głową.

— Bądź spokojna, sam się wszystkim zajmę.

— Zajmij się. — Ruth spojrzała na niego z nagłym zainteresowaniem. — A jak tam ostatnio twoje ręce?

— Lepiej. Jak gdyby mniej mi dolegały.

— To dobrze. — Ujęła lejce, ale wyraźnie ociągała się z odjazdem. Jej wzrok pobiegł ku domowi, gdzie stała Morna z maleństwem na ręku. — Już się chyba nie możesz doczekać, kiedy cię wreszcie zostawię samego z tą twoją gotową rodziną, co?

— To niesprawiedliwe, Ruth. Wiesz przecież, jak bardzo sobie cenię to wszystko, co tu zrobiłaś. Chyba nie jesteś zazdrosna?

— Zazdrosna? — Potrząsnęła głową, a następnie posłała mu znaczące spojrzenie. — Morna to dziwna dziewczyna. Nie jest ani taka jak ty, ani jak ja, ale… wydaje mi się, że coś jest między wami.

Gregg znów poczuł lęk przed intuicją Ruth.

— Wiesz co, Ruth, zaczynasz mi przypominać jeden z tych nowych gramofonów.

— ^ Nie mam na myśli żadnego krętactwa, ale jak cię znam, coś tam knujesz.

— Ureguluję rachunki za dzień albo dwa — odpowiedział wymijająco. — Jak tylko zmienię jedną z tych sztabek złota.

— Pospiesz się, zanim wróci Josh Portfield. — Szarpnęła lejce i dwukółka potoczyła-się zboczem w dół.

Gregg zaczerpnął tchu i zanim wszedł do domu, ogarnął wzrokiem odległe błękitne szańce sierry. Morna w dalszym ciągu miała na sobie kwiecisty szlafroczek i z owiniętym w szal maleństwem na rękach wyglądała zupełnie jak pierwsza lepsza młoda matka. Jedyny niecodzienny element jej wyglądu stanowiła złota ozdoba na ręku. Nawet w jasnym porannym słońcu igiełka purpurowego światła błyszczała ostro i pulsowała w szybkim tempie kilku drgnień na sekundę. Gregg wiele myślał o tej ozdobie podczas swoich samotnych posiedzeń w ciągu dwóch ubiegłych dni i doszedł do wniosku, że rozumie jej funkcję, jeśli nie naturę. Uznał, że nadszedł czas, żeby wyjaśnić pewne sprawy.

Morna weszła za nim do domu. Poród był łatwy i bez problemów, ale twarz miała bladą i ściągniętą, a w uśmiechu, jakim go obdarzyła, kiedy zamykał drzwi, było coś niepewnego.

— Dziwne, że znów jesteśmy sami — powiedziała spokojnie.

— Bardzo dziwne — Gregg wskazał na migocącą bransoletkę. — Ale wygląda na to,, że niedługo będziemy sami.

Usiadła nagle, a noworodek podniósł miniaturową różową rączkę na znak protestu przeciwko takim gwałtownym ruchom. Morna przytuliła go do piersi. Pochyliła głowę dotykając czołem do czoła maleństwa; jej włosy opadły na twarzyczkę dziecka przysłaniając ją pasmami złota.

— Przepraszam cię bardzo — powiedział Gregg — ale ja muszę wiedzieć, kogo się spodziewasz ze wschodu Muszę wiedzieć, komu mam stawić czoło.

— Nie mogę ci tego powiedzieć, Billy.

— Aha, rozumiem. Mam prawo, być może, zginąć, ale nie mam prawa wiedzieć, z czyjej ręki ani dlaczego.

— Proszę cię, przestań — głos jej był stłumiony. — Zrozum, że nie mogę ci nic powiedzieć.

Gregg poczuł się winny. Podszedł do Morny i przykląkł koło niej.

— Dlaczego oboje, to znaczy wszyscy troje, nie wyjedziemy stąd natychmiast? Moglibyśmy załadować moją bryczkę i w dziesięć minut już by nas nie było.