— Wszystko przebiega zgodnie z planem — oznajmił al-Baszyr, gdy kelnerka przyniosła drugą kolejkę.
Dan wyciągnął kartę kredytową i podał ją barmance. Al-Baszyr nawet nie drgnął.
— Tak, robimy postępy — rzekł Dan. — Dzięki panu. Al-Baszyr skromnie wzruszył ramionami.
— Cieszę się, że udało mi się przekonać Garrisona, żeby pożyczył panu te pieniądze.
— Dzięki temu przekroczyliśmy tę barierę, a przy stałym dopływie gotówki będziemy mogli pchać to jakoś do przodu — uśmiechnął się radośnie Dan.
— Jak sądzę, senator Thornton też panu pomogła.
Uśmiech Dana zgasł.
— Skłoniła FML, żeby przestało mnie prześladować, fakt — przyznał. — I to jest najważniejsze. W przyszłym tygodniu odbędzie się lot próbny wahadłowca, z Gerrym Adairem za sterami.
— Pomimo tego chłodu? — spytał al-Baszyr. Na jego okrągłej, brodatej twarzy malował się wyraz odprężenia i obojętności, ale spojrzenie ciemnych oczu przeszywało na wylot.
— To żaden problem.
— Satelita jest gotowy? Dan łyknął szkockiej.
— Właśnie mamy zamiar go uruchomić. Jeszcze jeden lot z ekipą, która sprawdzi wszystkie systemy i zaczniemy przesyłać energię.
Al-Baszyr uśmiechnął się.
— Stacja odbiorcza we White Sands jest gotowa. Byłem tam w zeszłym tygodniu.
— Był pan?
Dan spojrzał w brązowe, spokojne oczy swojego rozmówcy. Wiedział, że al-Baszyr był już wszędzie. W siedzibie Astro stał się znaną postacią. A teraz pojechał zobaczyć farmę anten. To robi wrażenie. Naprawdę chce się poczuć częścią zespołu. Pewnie niedługo zapyta, czy może się przelecieć wahadłowcem.
Czy mam się nim przejmować? Zastanawiać się, co mogę mu pokazać, a co nie? Sardoniczny głos w głowie Dana rzeki: to twój worek z forsą, stary. Zniechęcisz go i możesz zwijać firmę.
Tak, odparł Dan w duchu. Mimo to…
Al-Baszyr przerwał tę milczącą debatę.
— Chciałbym zatrudnić pańską sekretarkę.
— April? — spytał zaalarmowany Dan.
— April Simmonds, tak. Mógłbym jej zaproponować dwa razy tyle.
— Miałaby dla pana pracować?
— Tak, jako moja osobista asystentka.
Dan próbował grać na czas, żeby zyskać chwilę do namysłu.
— W Houston?
— Albo w Tunisie, albo wszędzie, gdzie akurat będzie mi potrzebna. Dużo podróżuję i byłaby dla mnie nieocenioną pomocą.
— Pomocą? — mruknął Dan. — I czym jeszcze? Al-Baszyr uśmiechnął się łagodnie.
— To zależy od okoliczności.
Walcząc z chęcią przywalenia al-Baszyrowi prosto w uśmiechniętą twarz, Dan rzekł:
— Nie mogę jej zwolnić. Prowadzi moje biuro. Poza tym zajmuje się teraz PR-em.
— Ma kontrakt z Astro? Dan potrząsnął głową.
— Może zechce pracować dla mnie? Czy miałby pan coś przeciwko, gdybym ją spytał?
— Miałbym — warknął Dan, po czym odzyskał panowanie nad sobą: — Ależ proszę pytać, jeśli pan chce.
— Chcę. Bardzo.
Kipiąc złością, Dan spojrzał na telewizor nad barem i dostrzegł migający napis: PRAWYBORY W NEW HAMPSHI-RE, na tle czerwono-niebiesko-białego pasa. Dan odwrócił się, by się przyjrzeć dokładniej, rad z pretekstu do przerwania rozmowy z al-Baszyrem. Dźwięk był wyłączony, ale liczby były jednoznaczne: Scanwell był drugi, co zaskoczyło większość prognostyków.
Obraz zmienił się nagle: pokazano senatora Waldrona na podium w sali balowej, machającego i wygłaszającego swoją zwycięską mowę przez tłumem wiwatujących i podrzucających słomiane kapelusze zwolenników. Następnie pojawił się Scanwell, na podium w innym hotelu, z szerokim uśmiechem na pobrużdżonej twarzy, mówiący coś, czego Dan nie słyszał.
Jane stała u jego boku, promiennie uśmiechnięta, całkowicie szczęśliwa.
Dan zapomniał o al-Baszyrze siedzącym z nim w tym samym boksie. Po prostu patrzył na Jane. Przylatuje tutaj, pakuje mi się do łóżka i mówi, że mnie kocha. Potem mówi, że wyszła za Scanwella. Wyszła za niego. To jej mąż. Będzie u jego boku przez całą drogę do Białego Domu. Kocha mnie, a wyszła za niego. Einsten miał rację: fizyka jądrowa jest o wiele prostsza niż polityka. I miłość.
WYSPA MATAGORDA, TEKSAS
Al-Baszyr dostrzegł, że w hangarze B praca wre. Jasnowłosy pilot, Adair, wspiął się do kokpitu wahadłowca przez otwartą klapę, a zespół techników obsadził konsole pod oddaloną ścianą hangaru. Inni technicy kręcili się przy podwoziu wahadłowca, sprawdzając opony i pneumatyczne rozporki przy kołach.
A wszystko to pod czujnym wzrokiem ciemnoskórego Nilesa Muhameda, który stał, obserwując wahadłowiec i ludzi dookoła, z rękami splecionymi na piersi. Muhamed miał na sobie oliwkowy kombinezon, tak nieskazitelnie czysty i wyprasowany, że wyglądał prawie na wojskowy mundur. Al-Baszyr podszedł do niego.
— Test przebiega zgodnie z planem? Muhamed skinął lekko głową.
— Jak dotąd tak.
— Miałem pana o coś spytać — rzekł al-Baszyr. — Pana nazwisko sugeruje, że może pan być muzułmaninem. Czy to prawda?
— Ja? Muzułmaninem?
— Proszę mi wybaczyć ciekawość.
— Mój ojciec był muzułmaninem — odparł Muhamed, nie spuszczając wzroku z wahadłowca. — Mam po nim muzułmańskie nazwisko i tyle.
— Wyznanie też?
— Jestem baptystą, jak mama.
— Ach, rozumiem — al-Baszyr odwrócił się i chciał odejść.
— Ale ja mam do pana jedno pytanie — odezwał się Muhamed.
— Tak?
— Jak to możliwe, że Dan pozwala się panu tu rządzić? Kręci się pan wszędzie, jakby wykupił pan tę budę.
Al-Baszyr uśmiechnął się.
— Nie wykupiłem tej budy, używając pańskiego określenia, ale to ja dostarczam mu kapitału. Sądzę, że Dan ufa mi na tyle, bo dostarczyłem mu funduszy na dalsze prowadzenie firmy.
— Włóczy się pan wszędzie i zagląda w każdy kąt — mruknął Muhamed.
— Fascynuje mnie najnowsza technologia. Chciałbym się o tym jak najwięcej dowiedzieć.
Muhamed spojrzał na niego niedowierzająco. Od jednej z konsol odezwał się technik:
— Jesteśmy gotowi do testu aparatury.
— W takim razie nie przeszkadzam — rzekł uprzejmie al-Baszyr, czując nieomal ulgę, że Muhamed odwrócił się i poszedł do techników.
Al-Baszyr ruszył w stronę otwartych drzwi hangaru; na zewnątrz było wietrznie i pochmurno. Idąc w stronę hangaru A, gdzie mieściło się biuro Dana, walcząc z zimnym, przeszywającym wiatrem znad Zatoki, al-Baszyr poczuł radość, że to nie Muhamed jest szefem ochrony Astro. To ostrożny, podejrzliwy facet. Całe szczęście, że Randolph jest tak naiwny, powiedział sobie al-Baszyr. Gdyby Muhamed był na jego miejscu, nigdy nie zdobyłbym tych informacji.
Zanim dotarł do biura Dana, solidnie przemarzł. Złorzecząc, że nie włożył czegoś bardziej odpowiedniego na tę pogodę pozajedwabnym garniturem, chuchał w zmarznięte dłonie, idąc po schodach w kierunku gabinetu.
— Pana Randolpha nie ma biurze — oznajmiła April zza biurka, gdy wszedł. — Pojechał do Houston.
Al-Baszyr drgnął.
— Do Houston?
— Spotkać się z panem Passeau w lokalnym biurze FML.
— Ach, tak.
Al-Baszyr wiedział, że w Houston jest także regionalne biuro FBI. FML to nic groźnego.
— Przygotowują pozwolenia na następny lot próbny — wyjaśniła April.
— Oczywiście.
April uśmiechnęła się niepewnie do al-Baszyra. Jest śliczna, pomyślał, wyobrażając sobie, jak wyglądałaby w sukni wieczorowej, w bikini, w łóżku.