– A jak już zaryzykuję, to co?
– To dokonajmy wymiany wiedzy.
– A co wiesz?
– A jak ci powiem, to ty mi też powiesz? ‘ – Nie.
– To ja też ci nic nie powiem.
– A co wiesz?
– Kurczę, chyba nie umiem prowadzić negocjacji… – Nie umiesz. Ale porozmawiajmy inaczej. Zakładam, że w istocie chcesz nam pomóc. Potrzebna mi jest wiedza na temat, dlaczego niejaki Jerzy Buczek tak lubił waszą szefową. Bo mało kto ją lubił, prawda?
– Prawda. Żożo też jej nie lubił, tylko z innych powodów niż reszta.
Komisarz spojrzał na Ilonkę pytająco. Pokiwała głową.
– Wiem, że to wyglądało zupełnie inaczej. Bo Żożo przyjechał za swoją panią z Rzeszowa w celach romansowych. Ale to nie były tylko cele romansowe. Najprawdopodobniej mieli też wspólne interesy. Ona zrobiła go szefem marketingu i wcale nie jest wykluczone, że ciągnęli z tego pieniądze. Koleżanka jedna nam opowiadała, jak to robili w Rzeszowie. Oczywiście nikt nic nie mówił oficjalnie, to wszystko były korytarzowe wieści. Ale sam wiesz, że na ogół nie ma dymu bez ognia. No i u nas korytarz też o tym mówił. Gdybyście uznali, że to ważne, moglibyście to przecież sprawdzić.
– A na czym to polegało waszym zdaniem?
Na pobieraniu lewych pieniędzy w zamian za patronaty medialne. Takie niby grzecznościowe sumy, ale składające się na zupełnie przyzwoity dodatek do pensji. Albo ustalanie sponsoringów. Firma sponsoruje jakiś program, a najlepiej cykl, a z tego, co nam dają, trochę idzie na prywatne konto pani dyrektor względnie Żoża, a trochę na konto kogoś z tamtej firmy. Firma, oczywiście, dostaje reklamę. Czasami zwyczajną krypciochę. Generalnie interes się kręci. Może mieli jeszcze inne pomysły, ale ja się naprawdę nie znam na finansach. Może partie polityczne też płaciły, żeby częściej je pokazywać i w lepszym świetle…
– No, w tym chyba musieliby brać udział jeszcze inni dziennikarze…
– Zdarzało się, że pani dyrektor wyraźnie mówiła nam, kogo pokazywać, a kogo nie. I czyje imprezki. A czyje niekoniecznie. I zapewniam cię, nie można było się sprzeciwić, chyba że ktoś chciał natychmiast wylecieć z pracy. Jeden taki Eduś odmówił pokazywania ulubionych polityków szefowej i przestał robić program, który był dla niego jedynym źródłem utrzymania. Musiał przejść do gazety.
– Czekaj, Ilonko, przecież gdyby Buczek miał z szefową taką spółkę, to wcale by jej nie chciał zabijać, a wręcz przeciwnie, chroniłby jak źrenicę oka. Nie, chwila. Wspominał, że ma zostać szefem redakcji informacji. Myślałem, że to dla niego awans…
– No właśnie. Każdy by tak myślał, bo to najważniejsza redakcja. Tymczasem dla Bucka to było zesłanie. Na pociechę miał dostać mój Magazyn Motoryzacyjny, nie wiem, czy ci się z tego zwierzał. Pewnie tak i pewnie mówił, że redaktorka kretynka. Podobnie jak ta cała banda od newsów, którą trzeba ustawić do pionu. Mówił tak?
– Mówił.
– A to powiem ci jeszcze, dlaczego Bucek został odstawiony od karmiącej piersi. Albowiem pani dyrektor przestała go kochać prawdziwą miłością, a zaczęła kochać niejakiego Borysa Otmuchowskiego, niewiernego męża Klaudii, która też go swojego czasu puszczała kantem. To takie nowoczesne małżeństwo, można rzec biznesowe, ci Otmuchowscy. Prawdopodobnie Borys miał zostać nowym marketingowcem. Marketingowcem udziałowcem.
– O tym Otmuchowskim to też korytarz?
– Lalka Manowska widziała, jak się miziali z szefową w garażu. Jakieś trzy tygodnie temu. Korytarz też swoje wie.
– Rozumiem. Chyba będę chciał się skontaktować z tą waszą koleżanką z Rzeszowa. Dasz mi namiary?
– Wika ma namiary. Mogę do niej od razu zadzwonić. Chcesz?
– Może później. Kto u was jest nad szefem marketingu?
– Dyrektor naczelny. Nasza droga szefowa. Sam rozumiesz, że to był wygodny układ.
– Te wszystkie machinacje finansowe są chyba do sprawdzenia?
– Prawdopodobnie tak, chociaż nikt ci nie będzie się chętnie spowiadał z lewizny ani u nas, ani u tych, co dawali. Przyciśnij Kaśkę Papracką. Rapacką. Ona była prawą ręką Żoża i mogła mieć wgląd. A może nawet zarabiała na tym jakieś drobne fenigi. Chyba będziesz musiał dotrzeć do tych firemek, co płaciły, nie?
– Nie jestem pewien czy nie wystarczy mi ta wasza Papracką. Kanty gospodarcze przekażę kolegom, mnie, prawdę mówiąc, one trochę nudzą… Ilonko, czy te twoje fatałaszki nie zaczynają się palić?
Ilonce zadziałał odruch. Zerwała się z fotela i skoczyła jak pantera ratować swoją najlepszą bieliznę z belgijskich koronek (włożyła ją dzisiaj ot tak, na wszelki wypadek). W połowie drogi stanęła jak wryta, ale już było za późno.
Komisarz Ogiński śmiał się śmiechem doprawdy serdecznym.
– Od jakiegoś czasu tak właśnie myślałem. Jak ci się udało zsynchronizować tę ulewę i mój spacer? A w ogóle jeździłaś za mną?
– Trochę – przyznała z dużą ulgą. – Chciałam cię spotkać przypadkowo i zaproponować podwiezienie, widziałam, że chodzisz piechotą. Deszcz spadł z nieba, w przenośni i dosłownie.
– Skręcona noga była zaplanowana?
– Jako jeden z wariantów. Matko jedyna, co robi Gizmo?
Gizma nie było widać. Komisarz błyskawicznie wyciągnął wnioski z faktu, że od pewnego czasu nie było też słychać muzyki, czego dotąd nie zauważyli, zajęci coraz bardziej interesującą rozmową. Udał się na tyły głośników i wyciągnął stamtąd cholernego gremlina zaplątanego w częściowo zjedzony kabel.
Ilonka omal się nie rozpłakała.
– – Tomek, nie masz pojęcia, jak mi przykro! Odkupię ci ten kabel zaraz jutro…
– Jutro nie dasz rady – powiedział Tomasz Ogiński ponuro. – Taki kabel trzeba zamawiać.
– Ja zamówię, tylko błagam, nie skreślaj mnie! Powiedz mi, co to za kabel, jutro skoczę do kolegów, załatwię ci jakiś zastępczy, a taki sprowadzę najszybciej jak się da… Gizmo, ty gadzie… Daj mi go, Tomek a ja go zabiję…
Wyciągnęła ręce po mopsa. Przy tej okazji obszerny szlafrok komisarza rozchylił częściowo swoje poły, a widok, jaki się dzięki temu ukazał, wywołał na ustach właściciela szlafroka kolejny niekontrolowany a szeroki uśmiech. Ilonka wydała okrzyk przerażenia i odruchowo zasłoniła wdzięki. Gizmo, którego komisarz zdążył już puścić, spadł na podłogę. Zapiszczał wystraszony, co poszerzyło u jego pani poczucie winy. Jedną ręką przytrzymując niezdyscyplinowane odzienie, drugą próbowała podnieść psa z podłogi. Nie miało to wielkich szans powodzenia.
– Zostaw go, nic mu się nie stało. Patrz, już się zbiera. Masz ochotę na jeszcze jedną herbatę? Albo na kawę? A może zrobię coś do jedzenia? To znaczy mogę zamówić pizzę…
– Tomek, ja naprawdę nie wiem, jak cię przepraszać. Nie nadaję się na Matę Hari ani na żadną inną szpieżycę, skompromitowałam się przed tobą totalnie, potłukłam biednego Gizma, a ty mi jeszcze proponujesz herbatę? Nie, żadnej herbaty. Będę uciekać. Moja kiecka chyba już wyschła, a jeśli nie, to trudno… Bardzo ci dziękuję. Proszę, podaj mi ją, kieckę znaczy, bo ja znowu zrobię jakieś darmowe kino…
– U mnie w domu mawiano „darme kino” – przypomniał sobie nie wiadomo czemu komisarz. – Jak dla mnie to było kino na Oscara. W każdym razie niektóre sekwencje. Proszę, twoja sukienka. Wyschła. Możesz się spokojnie przebrać w łazience. Bądź łaskawa nie zwracać uwagi na bałagan.
Bałagan. Ten facet nie widział nigdy bałaganu. Ilonka ubrała się szybko, w przelocie powąchała stojące na półeczce kosmetyki (bardzo ładny zapach!) i dopiero teraz spojrzała w lustro.
Ujdzie. Makijaż wprawdzie ulewa zmyła jej prawie do zera, ale obiektywnie rzecz biorąc, nie jest taka ostatnia.
Kurczę, może by tak naprawdę pomyśleć o komisarzu prywatnie i niesłużbowo? Fajnie wyglądał, jak się przebrał w ten domowy szary sweter i jakieś miękkie beżowe sztruksy. Fajnie pachniał. Ma fajny sprzęt i słucha na nim fajnej muzyki. Fajnie się zachował, nawet kiedy odkrył, że próbowała go oszukać.
Fajny facet. Po prostu. Aczkolwiek zupełnie inny od czarnowłosego i ciemnookiego Adama. I dobrze, dawno już pora zapomnieć o Adamie.
Poza tym było jej zdecydowanie przyjemnie, kiedy niósł ją na to swoje pierwsze piętro starego budownictwa. Sapiąc.
– Pomóc ci w czymś?
No, no. To już był całkiem nieoficjalny ton!
– Dziękuję. Jestem gotowa. Daj mi tego małego idiotę i wybacz wszystkie głupoty, których się dzisiaj dopuściłam. I nie spluwaj na podłogę w telewizji, kiedy będziesz obok mnie przechodził.
– Na pewno nie będę spluwał. Kablem się już nie przejmuj, mam zapasowe. Odprowadzę cię do samochodu.
– Pewnie się cieszysz, że nie musisz mnie znosić…
– Teraz zarzuciłbym cię sobie na plecy. Stara dobra metoda wora. Ale mogę ponieść twojego pieska.
Lalka i Wiktoria, do których zadzwoniła jeszcze tego wieczoru i z którymi odbyła konferencję telefoniczną przy użyciu swojej sprytnej komórki, pękały ze śmiechu.
– Doskonale sobie poradziłaś – wykrztusiła Wika, kiedy już się wyśmiała. – Mówiłyśmy ci, dopóki nie zrobisz z siebie kretynki, facet nie będzie z tobą rozmawiał jak z człowiekiem.
– Ale potem on mnie już traktował jak człowieka!
– Bardzo dobrze, może nawet mu tak zostanie.
No i doskonale ci się udało nadonosić na Żoża – dodała Lalka. – Ja bym ci teraz radziła nie popuszczać tego kabla. Tego, co Gizmo zeżarł. Bądź ambitna, odkup mu. Jakby ci nie starczyło pieniędzy, bo te audiofilskie kabelki pewnie kosztują fortunę, to zrobimy z koleżanką Wiką składkę i ci pomożemy, nie, Wika?
– Jasne. I koniecznie idź do niego, sprawdź, jak działa…
– Ale ja nawet nie wiem, co to był za kabel… On mi w końcu nie powiedział!
– Bardzo dobrze! – Wika i Lalka jednocześnie wydały okrzyk pełen zadowolenia. – Dzwoń do niego namolnie i dręcz go, dopóki ci nie powie. Tylko uważaj, żebyś nie przefajnowała, wyczuj sytuację.
– Waszym zdaniem ja mam wyczucie?
– Trenuj – rozkazała Lalka. – Ale widzę, że on ci się w końcu spodobał, ten cały komisarz? Bo marudziłaś okropnie…
– W domu robi niezłe wrażenie – powiedziała wymijająco Ilonka. – I zaimponował mi krzepą, wniósł mnie na pierwsze piętro i tylko trochę się zasapał.