Выбрать главу

– Oni chyba muszą ćwiczyć, siłownia i te rzeczy. Najważniejsze, że było ci miło, jak cię taszczył po tych schodach. Było? A może nie?

– No, było, było…

Aspirant z komisarzem po raz kolejny pogrążyli się w swoich karteczkach.

– Wygląda na to, że Bucek, przepraszam, Buczek wychodzi nam na prowadzenie. Romans z szefową na tle biznesowym, biznes się chwieje, romans się chwieje, za horyzontem był, ostatni ją widział, alibi ma do niczego. Tylko brak nam porządnych dowodów, a on się przecież nie przyzna. Chyba żeby się przyznał…

– Nie sądzę. – Aspirant obgryzał końcówkę długopisu. – Poza tym jednak nie on jeden nam tu się pałęta. Pamiętaj o dwóch starszych paniach…

– Zabiłyby cię, gdyby słyszały, jak o nich mówisz.

– Już nie mówię. Zresztą tylko jedna z nich jest starszą panią. Twój ulubieniec Kochański wciąż nie ma alibi, a twoja nowa przyjaciółka, pani Dymek, Kopciuch, czy jak jej tam, ma alibi dziurawe…

– Dziurawe? Montowała. Z montażystą.

– Ale wychodziła. Na kilka minut, a z montażu do studia jeden krok. Montażysta nie potrafi określić, kiedy dokładnie wychodziła. Ona też nie potrafi, przypominam ci na wypadek, gdybyś zapomniał. Jak to się stało, że trafiła do ciebie do domu?

– Podwiozła mnie w ten wczorajszy deszcz i skręciła nogę tuż pod moim domem. Niegroźnie i zaraz jej przeszło, ale nie bardzo mi wypadało tak od razu ją odesłać do diabła razem z tą nogą…

– Aha. Z nogą. Rozumiem.

– To dobrze, że rozumiesz. Chciałbym porozmawiać z tą panią Papracką w sprawie ewentualnych przekrętów marketingowych. Trzeba sprawdzić Ilonkę. Panią Dymek. I te jej rewelacje finansowe.

Kasia Rapacka przyjęła policjantów w swoim pokoju. Był to pokój niewielki i na dodatek zapchany do granic możliwości gadżetami reklamowymi, plakatami, kalendarzami, wazonikami oraz kwiatami w doniczkach.

Użytkowniczka pokoju okazała się wysoką i kościstą osobą, z makijażem nie krzykliwym a wręcz wrzeszczącym, oraz rudymi włosami ułożonymi w kunsztowną miotłę. Miała żylaste ręce z purpurowymi tipsami.

Komisarzowi natychmiast przyszedł do głowy pewien transwestyta, z którym miał niegdyś do czynienia. Wyglądał podobnie i mówił barytonem.

Aspirantowi Kasia skojarzyła się nie tyle z transwestytą, ile po prostu z przebranym chłopem.

Ku zaskoczeniu obydwu przemówiła do nich głosem miękkim i przyjemnym, absolutnie nie barytonowym tylko mezzosopranowym.

– To i mnie panowie podejrzewają o zabójstwo szefowej? A ja wtedy już dawno byłam poza firmą, zresztą panowie już odpytywali mojego męża i przyjaciół, którzy nas zaprosili na przyjęcie o szóstej…

– Pamiętamy, pani Kasiu. I wcale pani nie podejrzewamy o to zabójstwo. – Aspirant był miły i niemal słodki.

Musimy jednak panią poprosić o pomoc. Z tego co wiemy, wszystkie patronaty medialne i sponsoringi przechodzą przez pani ręce, prawda?

– Prawda. A co patronaty i sponsoringi mają do rzeczy? Boże, ja nawet kawy panom nie zaproponowałam! Napiją się panowie?

– Chętnie. O, dobrą kawę pani ma.

– U nas w kiosku na dole jest. Taką porządną panom zaparzę, na pewno się przyda, dzisiaj jest taki jakiś dzień do spania…

Komisarz i aspirant popatrzyli po sobie. Kasia Papracka była zdenerwowana. Wylała trochę kawy na podłogę i rzuciła się ją ścierać chusteczkami higienicznymi.

– I ciasteczko. Bardzo proszę. Od tego się nie tyje. Proszę, jedzcie, panowie.

Panowie cierpliwie przeczekali atak gościnności pani Rapackiej, przyjęli po ciasteczku, popili doskonałą i bardzo mocną kawą, po czym wrócili do zasadniczego tematu.

– No więc jak to wyglądało w praktyce?

– Normalnie… nie wiem, o co panom chodzi?

– O procedurę. Załóżmy, że ktoś chciał, żebyście przyjęli patronat medialny nad jakąś imprezą albo nie wiem czym…

– No to pisał do nas pismo i myśmy przyjmowali. Albo nie. Ale przeważnie tak.

– Kto dostawał to pismo?

– Sekretariat.

– I co?

– I sekretarka kierowała je do szefowej, A szefowa dekretowała… to znaczy decydowała, czy przyjmiemy ten patronat, czy nie. A potem to szło do nas.

– Pani Kasiu – aspirant spojrzał jej głęboko w oczy – a nam powiedziała pani sekretarka Jola Maciąg… zna ją pani… że wszystkie prośby o przyjęcie patronatu szły do pani. Wcale nie do szefowej, tylko do pani. To jak to wyglądało naprawdę?

Tak jak mówiła Jola. – Kasia Papracka westchnęła głęboko. – Przepraszam. Ja dlatego tak powiedziałam, że tak powinno być, a nie chciałam mówić o szefowej, że czegoś nie robiła ani nie wiedziała…

– I pani co?

– No, ja wstępnie opiniowałam…

– Pani?

– Bo widzą panowie, ja jestem tutejsza, lepiej znam środowisko… Pani dyrektor i pan Buczek, to mój szef…

– Wiemy.

– Oni przyjechali oboje z Rzeszowa…

– To też wiemy.

– No właśnie.

Komisarz zastanawiał się, czy nadszedł już czas, aby i on włączył się do rozmowy i huknął głośno jako ten zły glina, ale uznał, że jeszcze trochę poczeka. Wbijał tylko w Kasię swoje dyżurne stalowe spojrzenie, które zazwyczaj wywoływało niepokój w przepytywanych osobach. Kasia nadal konsekwentnie grała głupią. Albo była głupia. Albo naprawdę nic nie wiedziała.

– No więc sami panowie rozumieją, że oni się nie orientowali tak jak ja…

– Na czym polegało pani opiniowanie?

– To właściwie nie było opiniowanie w sensie opiniowania, tylko ja ich informowałam kim jest ten, kto nas prosi o patronat. I oni już w porozumieniu decydowali, robimy coś, czy nie. Czy robimy program, czy tylko wysyłamy reportera z „Gońca”, czy w ogóle odmawiamy.

Komisarz zdecydował się wkroczyć.

– Od czego to zależało? – spytał głosem zimnym i nieprzyjaznym.

– Od tego, jaka to była impreza, czy akcja… no, jaką miała wartość merytoryczną…

– Czyli pani de facto spełniała tu funkcję redakcyjną?

– No, coś w tym rodzaju. Tak wyszło.

– A kto rozmawiał w sprawie sponsoringów?

– To już w zasadzie pan Buczek osobiście. – Kasi jakby ulżyło, kiedy rozmowa zeszła z jej własnej roli w sprawach patronatów. Komisarz uznał, że sytuacja dojrzała.

– To znaczy, że pani decydowała, kogo można oskubać przy patronatach – huknął znienacka. – A pan Buczek osobiście polował na sponsorów! A negocjacje prowadzili we dwójkę, on i pani Proszkowska. Tak?! W jakiej proporcji rozkładały się prywatne zarobki państwa? Bo ja bym stawiał na pięćdziesiąt – czterdzieści – dziesięć! Tak było?!

– Nie!

– A ile?!

Jednak Kasia Papracka już doszła do siebie.

– Ja nie wiem, o czym pan mówi, panie komisarzu!

– To ja pani chętnie powiem. Powiem pani, co teraz zrobimy. Zadzwonimy do prokuratora, który tę sprawę prowadzi, w kilka minut dostaniemy stosowne zezwolenia i przeryjemy całą pani dokumentację. Po czym skontaktujemy się z waszymi kontrahentami i sprawdzimy, jakie były ich dodatkowe koszty w związku z patronatami i sponsoringami! Będzie to dla nas pracochłonne, więc się wpieprzymy! I proszę, niech się pani nie wydaje, że teraz my stąd wyjdziemy, a zanim wrócimy z nakazem prokuratorskim, pani posprząta albo może podpali cały ten pierdolnik! Kolega zostanie i będzie pani dotrzymywał towarzystwa!

Od połowy tego imponującego przemówienia, wyrąbanego przez komisarza jak toporem katowskim, Kasia siedziała z twarzą w dłoniach i trzęsła się spektakularnie ku wyraźnemu zadowoleniu aspiranta. Komisarz też pozwolił sobie na pół uśmiechu, kontynuując tyradę.

– Jak się pani zapewne domyśla, może pani w pewnym stopniu poprawić swoją sytuację, zmieniając taktykę i opowiadając nam tu i teraz, jak to było naprawdę! Skąd brały się na kontach pana Buczka i pani Proszkowskiej spore wpłaty w tych samych terminach! Pani konta jeszcze nie sprawdzaliśmy, ale dam sobie głowę uciąć, że i na nie coś tam spływało, i że terminy też się zgodzą!

Aspirant kiwnął głową, akceptując chytry bluff kolegi. Oczywiście nie sprawdzali jeszcze kont. Co nie znaczy, że nie sprawdzą w najbliższym czasie. Komisarz przestał wrzeszczeć równie nagle, jak zaczął i w pokoju zapadła cisza. Przerywał ją tylko coraz głośniejszy oddech Kasi Rapackiej. Panowie jak na komendę zgasili swoje półuśmiechy a ich twarze zastygły w wyrazie kamiennego potępienia.

Kasia odjęła ręce od twarzy. Miała teraz czerwone oczy harmonizujące z krwistą szminką i purpurowymi paznokciami.

– Dobrze. Powiem. Mają panowie rację. Tylko że ja wcale nie chciałam tego robić. Pan Buczek dał mi do zrozumie nia, że albo będę współpracować, albo pożegnam się z pracą. Ja nie mogłam tego zaryzykować, mój mąż mało zarabia, a mamy dwoje dzieci, w tym jedno niepełnosprawne…

Rozpłakała się. Wyglądało to dosyć dziwnie. Aspirant włączył się do rozmowy jako dobry glina.

– Pani Kasiu. Spokojnie. My wszystko rozumiemy. Każdy z nas ma rodzinę, dzieci. Niech pani mówi, my to sobie nagramy, dobrze? Będzie nam łatwiej sporządzić protokół, oczywiście przeczyta go pani przed podpisaniem, będzie pani mogła wprowadzić poprawki, jeśli się pani coś przypomni… Tylko spokojnie. No więc proszę. Od czego się zaczęło?

Z długiej i zawikłanej opowieści Kasi Paprackiej wynikało, że zaczęło się właściwie natychmiast po przybyciu Jerzego Buczka do Szczecina. Z marketingu wyleciała szybciutko Jola Maciąg i przeszła na posadę sekretarki szefowej. Pierwsze lewe pieniądze za patronat załatwił sam Buczek, dziesięć procent z nich przekazał Kasi, która wtedy akurat była w dużej potrzebie i postawił jej ultimatum: albo wejdzie z nim we współpracę (a przecież na niczyją szkodę to będzie!), albo do widzenia ślepa Gienia, mnóstwo zdolnych młodych ludzi czeka na posadę w marketingu telewizji. Oczywiście Buczek przeprowadził rzecz bardzo chytrze, był miły, niczym nie groził, tylko dawał do zrozumienia. A zwłaszcza tłumaczył, jak dalece nikomu nie zaszkodzą, dorabiając sobie w ten sposób. Oraz przekonywał Kasię, że i tak wszyscy są złodziejami, a branie od złodzieja absolutnie przecież nie jest grzechem. Gdyby nie to niepełnosprawne dziecko…

Ostatecznie Kasia zalała się rzewnymi łzami.

Ale komisarz z aspirantem dowiedzieli się, czego chcieli.