Выбрать главу

Agata zachichotała, przegryzła landrynkę o smaku malinowym i zagłębiła się w lekturze. Analiza szarpanej egzystencjalnymi sprzecznościami duszy artysty walczącego z niszczącą rzeczywistością okazała się rzeczywiście kanalizą i Agacie ze sceny na scenę robiło się coraz bardziej niedobrze. Kiedy doszła do trzeciego aktu, jej mąż przestał chrapać i otworzył oczy.

– Czemu masz taką dziwną minę, Agatko? – zapytał, przeciągając się rozkosznie. – Odpocząłem. Nienawidzę nieróbstwa w pracy. Kochanie, kiepsko się czujesz?

Odrzucił koc, wstał i wziął swoją zaczytaną żonę w objęcia. Po krótkim czasie, który poświęcili wyłącznie sobie, odsunął ją na odległość ramienia i spojrzał na nią badawczo.

– Trochę lepiej? – Dużo lepiej.

– A tak serio, to co to takiego? Żołądek?

– Nie. Dramat.

Kamil Pakulski trochę się zaniepokoił.

– Jaki dramat? Coś poważnego? Wołamy lekarza?

– Lekarz nie pomoże. To literatura.

– Od literatury miałaś taką minę? Myślałem, że coś cię boli.

– Przeczytam ci fragmencik, dobrze? Słuchaj. Mówi artysta do kochanicy wampirzycy… Nie, przez usta mi nie przejdzie, sam przeczytaj ten kawałek, a ja pójdę do kuchni i zrobię jakąś kolacyjkę, chcesz?

– Pewnie że chcę. A co robisz na kolację?

– Naleśniki. Patrz, Jacek by się cieszył. Dziwnie bez niego, prawda?

Kamil pokiwał głową.

– Dziwnie, masz rację. Przyjedzie na jakąś przerwę międzysesyjną, na święta. Dorosły syn. Coś takiego. No dobrze, idź do swoich powinności, a ja się dokulturalnię.

– Na to akurat bym nie liczyła, ale czytaj, czytaj. Dowiesz się tego i owego o świecie, który cię otacza.

Agata była na etapie podsmażania na chrupko naleśników nadzianych farszem z mięsa i grzybów, kiedy do kuchni wszedł jej mąż. Minę miał mniej więcej taką jak ona kwadrans wcześniej.

– Nie będę tego czytał – powiedział stanowczo. – To mi odbiera apetyt. A nie zrobię ci takiego afrontu, żeby nie zjeść twoich naleśników. Ten autor… skąd ja znam to nazwisko?

– Jego żonę ktoś udusił w telewizji. Była dyrektorką.

– Racja. No, jeśli on jej robił to, co tam opisał, to chyba jej ulżyło?

– Obrzydliwe, nie? Ale i z niej było niezłe ziółko. Mam na myśli tłustą wampirzycę.

– A doczytałaś już do tego, że on ją w końcu też udusił?

– To chyba w trzecim akcie. Poleciałeś do przodu?

– Przekartkowałem. Moim zdaniem facet nie jest całkiem normalny.

– Ale jest wybitny. Za poprzednią sztukę o mało nie dostał „Nike” i moim zdaniem ma bardzo duże szanse, żeby ją dostać za tę „Kanalizę”.

– Przestań.

– Jak ciebie kocham. Obrzydliwe to jest strasznie, ale obiektywnie mówiąc, doskonale skonstruowane i daje pewien obraz współczesnego świata, tyle że okropieństwa tego świata są podane, że tak powiem, w pewnej literackiej syntezie, w dużej kondensacji…

– Dla mnie ona jest o wiele za duża, ta kondensacja. A ty, błagam, nie mów do mnie jak krytyk literacki, tylko jak normalna żona.

– Proszę cię uprzejmie, kochanie. Podaj mi talerzyki, dobrze? Te większe!

Premiera programu Lalki, Wiki i Ilonki o roboczym tytule „Rozmowy z tyłu głowy” miała się odbyć na początku grudnia. Dziennikarki długo się zastanawiały, jaki temat wybrać na pierwsze wydanie i ostatecznie zdecydowały się na relacje damsko – męskie.

– Uściślijcie, dziewczynki – zażądał Eugeniusz Mikło, kiedy przyszły do niego pogadać o programie.

Peo dyrektora odreagowywał teraz wszystkie upokorzenia, jakich doznawał w czasach panowania nieboszczki pani Proszkowskiej i pławił się dosłownie w sprawach redakcyjnych. Ten entuzjazm, którym zaraził większość dziennikarzy, odbijał się niesłychanie pozytywnie na jakości lokalnej anteny. Znacznie poprawiła się również atmosfera w zespole, w którym jakoś – może chwilowo – ustały wzajemne podgryzania się i animozje.

– O jakie relacje męsko – damskie wam chodzi? Łóżkowe? Chcecie nam lawinowo poprawić oglądalność?

– To następnym razem. – Wika podała mu wydruk konspektu. – Na razie tylko społeczne. Ty wiesz co, Geniuszku, mamy z Lalką deja vu. Jakoś tak wszystko wygląda podobnie… no wiesz, o co mi chodzi…

– No wiem. Mam nadzieję, że nikt mnie nie udusi z tej okazji. Na wszelki wypadek nie będę od was wymagał, żebyście robiły próbę. Chyba że jest wam potrzebna?

– Coś ty. Taka próba to nieporozumienie. Każdy powie, co miał powiedzieć, wypruje się do zera i żegnaj misiu. Nic na antenę nie zostaje.

– Ładna scenografia. Danusia robiła?

– Danusia. Ona zawsze ładnie robi.

– A tu co macie? Ten facet jest podobny do Lenina?

– Bo to Lenin. Lenin i Nadieżda Krupska. Pożyczyliśmy te portrety z teatru. Nigdzie nie mieli, a w teatrze mieli…

– Zniknęły stosowne komitety, dlatego musieliście szukać w teatrze. A co, to jednak program ma być o Rewolucji Październikowej?

– Nie, program jest męsko – damski. Taki wymyśliłyśmy symbol związku męsko – damskiego. Niech się ludzie trochę pośmieją.

Eugeniusz Mikło też się zaśmiał.

– Nieco ryzykowne, ale niech wam będzie, pomysłowe Dobromirki. Ta scenografia taka dość wypasiona jak na nasze budżety, co?

– Trochę drogo Krysi wyszło, ale jak zrobimy dziesięć wydań, to się zamortyzuje.

– A jak was zdejmę po pięciu?

Lalka i Wika pokręciły głowami, a Ilonka prychnęła pogardliwie.

– Nie zdejmiesz. Fajnie będzie. Ludzie ostatnio szukają programów gadanych, wiesz? Badania były robione na ten temat. Rozrywka już nie wszystkich rozrywa. Poza tym my uważamy, że to będzie program misyjny i na poziomie.

– A jakbyś nas chciał zapytać, jak pytała nieodżałowana Euglena, co gadanie na tematy męsko – damskie ma wspólnego z regionalizmem, to ci odpowiemy, że regionalne mózgi będą się pruły na regionalnej antenie.

– Macie listę gości?

– W konspekcie masz. Licealiści i studenci w masie, a indywidualnie dyżurny filozof kraju…

– Wasz ukochany profesor Rudzki?

– Nasz ukochany. Pani profesor Helga Dymitrowa od studiów genderowych. Agata Pakulska, nasza znajoma polonistka, ale ona będzie razem ze swoją klasą. Psychiatra Grzegorz Wroński, człowiek mądry i aż dziw, że żadne media jeszcze go nie używały. Profesor Janusz Kot, ten pyskaty socjolog, najmłodszy profesor na naszym uniwerku. Wszyscy.

– A oni wszyscy już wiedzą?

Autorki jak na komendę spojrzały w sufit.

– Rozumiem. Dowiedzą się w najbliższym czasie. No dobrze, dziewczynki, mam nadzieję, że zrobicie przyzwoity program. Ilonka, dasz radę?

– One mówią, że dam.

– To ja was błogosławię na dalszą drogę życia.

Trzy kobiety wstały jak na komendę i skierowały się do wyjścia.

Ilonka zatrzymała się na moment.

– Czekajcie. A co powiecie na to, żeby w studiu podczas programu był mały, śmieszny piesek?

Tego dnia Ilonka, która wydawała ostatniego „Gońca”, była w domu dobrze po dwudziestej drugiej. Szła swobodnie, nie kryła się i nie usiłowała być bezszelestną chmurką. Pani Karachulska kładła się spać o dwudziestej pierwszej trzydzieści, podkreślała to wielokrotnie w rozmowach, potępiając nieuporządkowany tryb życia Ilonki. O tej porze więc można się było spodziewać, że śpi jak kłoda i śni o jakimś jedzeniu, które przygotowuje dla swojego synala – drągala i dla sąsiadki dziennikarki o nagannym sposobie prowadzenia się.

Być może Ilonka miała rację w swych obliczeniach, jednak nie uwzględniła w nich synala. Zaledwie włożyła klucz do zamka, drzwi po drugiej stronie korytarza otworzyły się bezszelestnie i stanął w nich młody Karachulski. Ilonka z trudem wstrzymała okrzyk rozpaczy.

– Cześć – szepnął Karachulski. – Poczekaj na mnie chwilkę, mam dla ciebie żarcie. Moment, dobrze?

Coś w nim było, co nie pasowało do poprzedniego Karachulskiego. Nadal był wielki i sękaty, patrzał spode łba i mamrotał pod nosem, ale poruszał się jakoś inaczej. Nie stwarzał wrażenia, że za moment wpadnie na ścianę i rozwali ją niechcący.

Zanim Ilonka zdążyła dojść, na czym polega różnica pomiędzy poprzednim a obecnym sąsiadem, ten wrócił, objuczony jak zwykle wielkim garnkiem.

– Fasolka po bretońsku – zawiadomił. – Mogę wejść na chwilkę?

– Właź – powiedziała Ilonka krótko i rzeczowo.

Była pełna złych przeczuć. Mamusia pozwoliła synkowi samemu przyjść do niej, prawdopodobnie celem nawiązania intymniej szych kontaktów, których to kontaktów nie można było przecież nawiązywać w przytomności mamusi. Cholera. Jeżeli on rzeczywiście zechce cokolwiek nawiązywać, to ona nie ma najmniejszych szans! Jest od niego dwa razy mniejsza i cztery razy słabsza. Tak na oko. Gizmo jej nie obroni! Dlaczego nie chodziła na aikido ewentualnie taekwondo?!

Karachulski ciężko usiadł przy kuchennym stole. Ilonka odetchnęła, przynajmniej chwilowo.

– Wybaczysz, że nie będę na noc jadła fasoli… Chciała dodać tu jego imię, ale nie bardzo wiedziała, czy mówić do niego „Donacie”, co brzmiało idiotycznie, czy zdrabniać – ale jak do dwumetrowego osiłka mówić „Doniu”?

– Napijesz się herbaty? Albo piwa? Mam jakieś w lodówce…

Pod wpływem piwa osiłek może poczuć się pewniej i zaatakować. Cholera, co ona robi…

– Daj tego piwka, jeśli możesz. – Karachulski kiwnął ciężko głową i oparł brodę na rękach. Wyglądał mało agresywnie.

Nalała grolscha do dwóch wysokich szklanek.

– Lubisz? To nasze zdrowie. Co ona gada? Jakie nasze?!

Osiłek nie podchwycił. Podrapał się jakby z zakłopotaniem po klacie obleczonej pomarańczowym sweterkiem i jednym haustem pochłonął pół szklanki.

– Słuchaj, Ilona. Bardzo dobrze się składa, że moja matka poszła spać…

A jednak. Zaraz się zacznie podrywka po karachulsku… Może by do kogoś zadzwonić… Sto dwanaście chyba jednak nie…