Выбрать главу

Chyba nie da się nazwać literackiego znaleziska Agaty nowym dowodem winy Procha. Chyba, niestety, w ogóle nie da się tego nazwać dowodem czegokolwiek. Ale może komisarz życzyłby sobie rozszerzyć sobie poglądy w sprawie, którą/kiedyś prowadził…

Ilonka nie miała racji, sądząc, że komisarz Ogiński nie chciałby z nią mieć do czynienia. Chciałby. Nie bardzo jednak wiedział, jak to załatwić. Tak prosty sposób jak sięgnięcie do telefonu i wybranie numeru Ilonki, który przecież sobie zapisał, nie przyszedł mu w ogóle do głowy.

Od momentu umorzenia sprawy zabójstwa pani Proszkowskiej zajmował się intensywnie kilkoma sprawami naraz, jak zwykle z aspirantem Brzecznym. Ostatnio rozpracowywali sprawę gangu złodziei samochodów, był to jednak gang dość amatorski, bez powiązań z poważnymi kryminalistami i bez specjalnego talentu do popełniania przestępstw, toteż udało się dość szybko połapać wszystkich sześciu jego członków. Żaden z nich nie miał nawet skończonych dwudziestu lat. Sukces był więc taki sobie, ale szefowie widocznie uznali, że warto o tym powiadomić społeczeństwo, bo któregoś dnia w kieszeni komisarza zadzwonił telefon.

– Dzień dobry, panie komisarzu – powiedział męski głos, skądś znajomy. – Filip Lewańczyk z telewizji, pamięta mnie pan?

– Pamiętam. Witam.

– To się cieszę. Panie komisarzu, potrzebujemy koniecznie pana wypowiedzi w sprawie tych szczeniaków, co kradli samochody; wiem, że pan tę sprawę prowadził…

– Mamy rzecznika do gadania, redaktorze, ja jestem operacyjny i nie do pokazywania…

– Wszystko wiem, rozmawiałem z rzecznikiem i on sam nam zasugerował, żeby właśnie pan powiedział kilka słów. Oczywiście my pana zasłonimy, możemy panu zmienić głos, byle to był pan, ktoś autentycznie zaangażowany w sprawę, a nie, za przeproszeniem, dyżurny gadacz… Proszę, niech pan się zgodzi, po starej znajomości. Pańscy szefowie już wiedzą i się zgadzają. – Filip uprzedził nieuniknione zastrzeżenie komisarza.

– No dobrze. Jak to zrobimy, mam przyjść do was, czy może wy przyjdziecie do mnie?

– Jak pan woli. My już cały materiał mamy, brakuje nam tylko pana.

– To wolę przyjść do was. Mogę zaraz, chce pan? Mam godzinę wolną.

– Rewelacja. Czekamy!

Komisarz zdecydowanie wolał udać się do telewizji i to z dwóch przyczyn. Po pierwsze, chciał uniknąć pokpiwania kolegów na widok ekipy filmowej i siebie w roli gwiazdy, po drugie – do czego sam przed sobą nie chciał się przyznać – w podświadomości ukrywał nadzieję na przypadkowe spotkanie ze stukniętą właścicielką rąbniętego psa i fioletowego samochodu.

Do telewizji poszedł, oczywiście, na piechotę, co miało tę dobrą stronę, że mógł przejść obok telewizyjnego parkingu i rzucić nań okiem. Masywny fioletowy kształt majaczył gdzieś na samym końcu. Zapewne Ilonka była w budynku.

Niestety, koncepcja Filipa zakładała, że komisarz Ogiński wypowie się w plenerze, z ruchem ulicznym i samochodami śmigającymi w tle. Nawet nie musiał wchodzić do gmachu. Ekipa już czekała. Operator ustawił gościa twarzą do tych śmigających samochodów a tyłem do kamery. Komisarz powiedział to, co chciał usłyszeć redaktor, ze świadomością, że z sensownej wypowiedzi zostanie wycięte wszystko poza jednym dowolnie wybranym zdaniem, po czym hamując irytację, pożegnał się uprzejmie i poszedł sobie.

Fioletowy jeep po raz trzeci w jego życiu zahamował z piskiem opon tuż przy nim, zanim komisarz zdążył dojść do pierwszego skrzyżowania.

– Cześć. To tylko ja. Podrzucić cię gdzieś?

Mruknął coś niewyraźnie i wskoczył na siedzenie, oczywiście przygniatając gremlina, który wcale nie miał mu tego za złe. Wydobyty na światło dzienne, wykonał taniec powitalny połączony z obowiązkowym Rzucaniem się na szyję.

– Do domu jedziesz?

– Powinienem na Małopolską, ale…

Ilonka okazała się bardziej zdecydowana. Było jej łatwiej, bo miała pretekst.

– Może wpadniemy gdzieś na jakąś pizzę albo co? Chciałabym z tobą pogadać.

Kolejnym mruknięciem komisarz wyraził aprobatę. Nie pojechali daleko. Ilonka zaparkowała przed włoską restauracją w Alei Fontann. Fontanny już, oczywiście, nie działały, a baseny zapełnione były kolorowymi liśćmi.

– Słuchaj – powiedzieli oboje na raz. – Cieszę się, że się spotkaliśmy…

Wybuchnęli śmiechem.

– Ale nam się fajnie zbiegło! A ja myślałam, że nie będziesz chciał ze mną gadać, bo napuściłam cię na Żoża, który okazał się niewinny…

– Po pierwsze, niekoniecznie niewinny, tylko nie było na niego dowodów. Po drugie, sam się napuszczałem wielokrotnie na facetów, którzy byli niewinni, a tylko wyglądali na winnych. Co u ciebie słychać, Ilonko?

– W zasadzie fajnie jest. W robocie się zrobiło jakby sensowniej, nasz nowy dyrektor, którego znasz, dostał motywacji i pracuje jak szalony oraz nas pogania, ale wiesz, jak szef jest okay, to proszę bardzo, może mnie poganiać ile chce. Ja tam lubię pracować. A u ciebie?

– U mnie nic nowego. Wróciliśmy do rozpracowywania różnych marginesów. Wy jako podejrzani byliście o wiele zabawniejsi. Chociaż trudniej było za wami trafić.

Znowu roześmiali się oboje.

– A gdybym ci dostarczyła kolejnego podejrzanego? – spytała ostrożnie Ilonka.

Komisarz skrzywił się mimo woli.

– Ja się nie upieram – dodała Ilonka potulnie. Ze zdumieniem zauważyła u siebie takie zdumiewające zjawisko, że w obecności komisarza Ogińskiego wbrew sobie potulniała.

– Nie, nie, powiedz, o co chodzi. – On również zauważył ze zdumieniem, że zamiast natychmiast spuścić szurniętą dziewczynę do kanału razem z jej nowym podejrzanym, okazuje niezwykłą dla siebie łagodność.

Tylko Gizmo był taki jak zawsze i przycupnięty w kąciku zajmował się metodycznym zjadaniem dekoru w postaci wieńca z misternie uwiniętych jesiennych liści i suszonych kwiatów spoczywającego na posadzce w pobliżu ich stolika.

– No więc tak – zaczęła Ilonka. – To nie ja na to wpadłam ani w ogóle nikt z nas, to znaczy telewizorów. Pamiętasz Agatę Pakulską?

Komisarz skinął głową.

– Ta dziewczyna od maturzystów?

Ta sama. Zawołała nas dwa dni temu, to znaczy Wikę, Lalkę i mnie, i jeszcze chciała psychiatrę, więc Lalka przyciągnęła takiego swojego starego przyjaciela, bardzo sympatyczny i sensowny, podobno świetny fachowiec. Nazywa się Grzegorz Wroński.

– Rudy, chudy, w okularach, raczej brzydki?

– Zgadza się. Znasz go?

Komisarz powtórnie skinął głową. Poczuł się wewnętrznie rozśmieszony na myśl, że swojego czasu pytał Wrońskiego o to, czy jest możliwe, aby jego przyjaciółka była morderczynią. Przecież musiał się domyślić, że chodzi o Lalkę, mimo to odpowiedział uczciwie. Ciekawe, czy w pięć minut później zadzwonił do niej, żeby ją uprzedzić…

– No więc Agata ostatnio przeczytała nowy utwór pana Procha – Proszkowskiego i się załamała. No, może nie załamała, ale nie wiedziała, co o tym sądzić. Przyniosła nam tę sztukę, ja dla ciebie też ją mam, noszę przy sobie tak na wszelki wypadek… Słuchaj, facet jest psychopata. Grzegorz mówi, że bohater sztuki na pewno, a autor niekoniecznie, ale ja bym za autora pięciu groszy nie dała. Moim zdaniem on byłby zdolny do tego, żeby ją udusić. Chociażby z zazdrości. W tej sztuce bohater dusi żonę z zazdrości, a potem z lubością opisuje, jak wyglądała i tak dalej. Jeżeli gość nie jest absolutnie genialnym pisarzem, to musiał przeżywać coś takiego. Tomek… ja naprawdę mam ten „Dialog” przy sobie, kupiłam specjalnie, poczytaj przy makaronie, proszę. Jestem strasznie ciekawa twojej opinii…

– To się nazywa „Dialog”?

– Nie, w „Dialogu” jest opublikowane. Nazywa się ślicznie, „Kanaliza”. Grzegorz uważa, że facetowi chodziło o skanalizowanie emocji wywołanych nadwrażliwością na presję otaczającego nas świata. Albo coś w tym rodzaju. Moim zdaniem skanalizował je dosyć okropnie. Poczytasz? Chociaż może nie, bo jeszcze cię to zbrzydzi i nie będziesz mógł jeść spokojnie…

– Daj, ja nie jestem przesadnie wrażliwy…

Kelnerka właśnie przyniosła im zamówione dania i komisarz pogratulował sobie, że zamówił łatwe w obsłudze tagliatelle, a nie wijące się wściekle spaghetti, z którym trzeba walczyć obiema rękami. W tej sytuacji lewa ręka posłużyła mu do przytrzymywania egzemplarza.

Ilonka gmerała w swoim talerzu, a serce jej śpiewało. Nie próbowała zdefiniować przyczyn tej radości, tylko poddawała jej się bez reszty. Ponieważ komisarz zatopił się w lekturze i nie zwracał uwagi na nic, łącznie z nią samą, obserwowała go swobodnie – pierwszy raz mogła go porządnie obejrzeć, bo przecież w normalnych kontaktach nie wypadało się wgapiać w człowieka jak sroka w kość.

W miarę jak patrzyła, Tomasz Ogiński podobał jej się coraz bardziej. Tak naprawdę wcale nie był podobny do Zakościelnego, tyle że miał podobny owal twarzy. Był starszy, miał bardziej wystające kości policzkowe, był starannie ogolony (Ilonka nie przepadała za seksownym ponoć kilkudniowym zarostem), no i przede wszystkim ogólnie jasny, a nie ciemny. Ilonka wolała jasnych.

No i to nazwisko.

Skończył swój makaron, ale nie oderwał się od lektury. Kelnerka przyszła po talerze, więc Ilonka zamówiła kawę dla obojga. Komisarz czytał dalej. Wypił kawę i odłożył „Dialog”.

– O – brzy – dli – we – powiedział szczerze i wykrzywił się szpetnie. – Obrzydliwe – powtórzył. – Dlaczego ja wcześniej nie poczytałem sobie jego twórczości, to nie wiem. A nie, wiem. Hani nie było w bibliotece, a samemu mi się tam nie chciało szperać. Patrz, przyznaję ci się do zaniedbania służbowego. Nie mów tego moim szefom. Ale widzisz, moja droga, on miał alibi. Sześciu ważniaków potwierdziło, że był w knajpie wtedy, kiedy jego żona przenosiła się w zaświaty. Ja go też nie lubię, zwłaszcza po tym, co przeczytałem. Jednak nie ma powodu, żeby go podejrzewać o zamordowanie własnej żony. Od której był w dużym stopniu zależny finansowo.

Ilonka chciała powiedzieć, że ona by go podejrzewała na podstawie tej sztuki, zamiast tego jednak wypsnęło jej się zupełnie co innego:

– Kto to jest Hania?

Komisarz spojrzał na nią zaskoczony.

– Jaka Hania? Ach, moja Hania z biblioteki? To stara przyjaciółka, jeszcze ze szkoły. Pracuje w dziale informacji w Książnicy i kiedy potrzebuję czegoś na jakiś temat, ona mi to wyszukuje. Jak to w dziale informacji.