– Sam mówiłeś, że on ma popapraną osobowość!
– Tak mówiłem?
– Jak czytałeś „Kanalizę”, nie pamiętasz? I jeszcze mówiłeś, że bohater nie musi być alter ego autora. Nie musi? Nie musi?
– Może. Z dużym prawdopodobieństwem. Chyba jest…
– Ależ ty jesteś ostrożny! Tu są sami swoi! Mów bez ogródek!
– Przecież mówię. Z tej jego sztuki, którą czytałem wtedy u was, a poza tym z innych sztuk, które przeczytałem z własnej inicjatywy, wynika mi właśnie taki borderline. Facet na pewno jest niesłychanie wrażliwy. Umiejętność obserwacji ma fenomenalną. Inteligencja powyżej przeciętnej. Brak mu natomiast czegoś, co nazwałbym opanowaniem, równowagą. On miewa emocje na najwyższym diapazonie. Żadnego umiarkowania. Kocha do szaleństwa albo nienawidzi do szaleństwa…
– Chwila, Grzegorzu – wtrącił komisarz. – Ja bym powiedział, że odwrotnie, gość nie ma żadnych uczuć! Najzimniejsza z zimnych ryb, jakie w życiu spotkałem!
– Jakbyś mi nie przerwał, to sam bym ci to powiedział. On ma taką huśtawkę. Albo ten najwyższy diapazon, albo zero, nic, lodowiec. Słuchajcie, ja bym wam mógł na temat tego zaburzenia wygłosić dwugodzinny wykład, a jeszcze chętniej zrobiłbym wam dwudniowe seminarium… jest o czym mówić. Co was może najbardziej interesować: z takiej huśtawki nastrojów mogą się wykrystalizować bardzo negatywne i niebezpieczne zachowania, facet będzie kipiał złością, atakował wszystkich jak leci, może podejrzewać najbliższych o wszystko, co najgorsze, a zwłaszcza działania przeciw sobie; czasem te wyolbrzymione podejrzenia prowadzą go prosto do granic paranoi.
– Może mu się to przerodzić w agresję?
– Może.
– Może wtedy zabić?
– Każdy z nas może, jak będzie miał wystarczająco silną motywację. Nie mówię już o nas, panowie, ale nawet tu obecna, śliczna i delikatna Ilonka, gdyby w grę wchodziło życie jej dziecka, prawdopodobnie potrafiłaby zabić. W jego obronie.
Ilonka zadrżała.
– Boże, co ty mówisz, nie umiem sobie tego wyobrazić! – No i dobrze. Nie rób tego. Porozmawiamy, jak będziesz miała dziecko. Bo rozumiem, że nie masz… na razie.
– Kopeć nie chciał – mruknęła.
– Głupi Kopeć. Wracając do naszych baranów, mówiłem, że każdy może zabić, o ile, powtarzam: o ile będzie miał wystarczająco silną motywację. Borderline w związku z wyolbrzymieniem swoich negatywnych emocji może ocenić sytuację w ten sposób, że będzie ją miał.
– Na przykład uzna, że zdrada żony to świetny powód nie do rozwodu, a do morderstwa – uzupełnił komisarz.
– Powiem wam jeszcze coś ważnego o borderline. Większość z nich, prawie wszyscy odczuwają paniczny strach przed porzuceniem. Dlatego niełatwo zawierają bliższe związki. Boją się. Słyszeliście, żeby Proch miał jakichś bliskich przyjaciół?
– Chyba nie – odpowiedział za wszystkich aspirant. – No ale żonę miał. Nie bał się?
– Na pewno się bał. Przezwyciężenie tego lęku musiało go wiele kosztować. Kiedy się więc dowiedział, że ona go zdradza, emocje mu ruszyły. I nie był w stanie ich powstrzymać.
Ilonka kręciła głową.
– Patrz, a myśmy myśleli, że to zwykły cham i narcyz.
– I słusznie. Tylko że jedno wynika z drugiego. Facet ma tak zawyżone poczucie własnej wartości, że całą resztę ludzkości traktuje z wysoka. Na pewno kariera literacka mu się przysłużyła. Odnosi sukcesy, to potwierdza jego wysokie mniemanie o sobie, więc gardzi innymi, którzy w jego pojęciu stoją niżej.
– Wytłumacz mi jedno, Grzegorzu – poprosił aspirant. – Mówisz, że namiętności nim targają, ale wszyscy go jednak mają za rybę. Zimną. Aż tak się gostek maskuje?
– Podejrzewam, że jest mistrzem maskowania. Mamusia, a może i tatuś… ale mamusia na pewno nieraz go sztorcowała za ujawnianie emocji.
Chłopczyna tryskał entuzjazmem, a mamusia go przez łeb – przytaknęła Ilonka, która darzyła matkę Sebastiana Proch – Proszkowskiego szczerą antypatią. – Słuchajcie, panowie detektywi. Proponuję przyjąć chwilowo takie założenie, że Paproch wykonał wszystkie trzy egzekucje, bo podejrzewam, że dla niego to były egzekucje, mam rację, Grzesiu?
– Niewykluczone.
– I zastanówmy się, jak mógł to zrobić, dobrze?
Trzej panowie skinęli głowami, aspirant i komisarz wyciągnęli z kieszeni notesy – aspirant nieco wymiętoszony, komisarz czyściutki i schludny.
– Zrobimy to chronologicznie – powiedział komisarz. – Numer jeden, rzekome samobójstwo tatusia.
– Powód miał. – Grzegorz postukiwał palcami o blat stolika. – Ojciec od nich odszedł, a Paproch mało że czuł się odrzucony, to obwiniał go za pozostawienie z matką, która też go odrzuciła. Nadążacie?
– Nadążamy. – Ilonce znowu skrzyły się oczy. Komisarza odrywało to od meritum sprawy, lecz spróbował się skupić.
– Poza tym – ciągnął lekarz – pamiętajmy, że jest to człowiek inteligentny, porównuje siebie z innymi i może być w dużym stopniu świadom swoich problemów. O to też mógł obwiniać ojca.
– O zmarnowane życie – uściśliła Ilonka.
– Coś w tym rodzaju.
– On ma w domu sporą bibliotekę psychologiczną czy może psychiatryczną – wtrącił aspirant. – Jeśli czyta te wszystkie książki, to naprawdę wie, co się z nim dzieje.
– W dniu śmierci ojca – podjął wątek komisarz – był w teatrze na próbie. Jak słusznie Ilonka nam przypomniała, w teatrze na próbie bywa raczej ciemno. Mógł więc nasz Paproch wyjść z teatru, pojechać szybko samochodem na Geodetów, wjechać windą na górę, poprosić ojca o spotkanie… O ile wiemy, uznano jego alibi za dostateczne, więc pewnie nikt nie sprawdzał mu billingu. Ja na jego miejscu zadzwoniłbym nie na komórkę ojca, tylko na jego wewnętrzny.
– Mógł zadzwonić z holu – wtrąciła Ilonka. – Wykorzystał moment jakiegoś zamieszania w holu, może ktoś zajmował wtedy uwagę portiera… Żaden billing tego nie wykaże. Tak samo jak nie było wiadomo, kto dzwonił do naszej szefowej o wpół do szóstej, bo Żożo skorzystał z wewnętrznej linii.
Mądra dziewczynka. Pojechał na górę, spotkał się z ojcem, wykorzystał z kolei moment, kiedy nikogo nie było w pobliżu i wypchnął go za okno.
– A gdyby ktoś szedł? – powątpiewał aspirant.
– To by się nic nie stało. Musiał być pomyślny splot okoliczności. Gdyby go nie było, Paproch by po prostu zrezygnował.
– Czyli miał motyw i miał możliwość zabicia ojca – podsumowała Ilonka. – Prosimy o punkt drugi, panie komisarzu.
– Tak jest, pani redaktor. Punkt drugi jest trudniejszy. Zabójstwo pani Eweliny Proszkowskiej, żony. Pan Proch – Proszkowski, znakomity dramaturg, zostaje zaproszony do programu społeczno – literackiego czy jakoś tak. Ponieważ jego własna małżonka wprowadza swoje porządki w oddziale telewizji, którym kieruje, mąż jest zmuszony przyjść na próbę. Michał, masz te nasze wszystkie notatki w sprawie czasów?
– Zabrałem przewidująco – oświadczył zadowolony z siebie aspirant i wygrzebał z kieszeni kupkę pomiętych karteluszków. – Proszę uprzejmie. Próba skończyła się o siedemnastej dziesięć. Pani Proszkowska w towarzystwie prezenterki Karoli Pućko wyszła ze studia o siedemnastej piętnaście. Goście rozchodzili się do siedemnastej trzydzieści. Jako jeden z ostatnich wyszedł Paproch. Poszedł do klubu Trójkąt na Starym Mieście. Ma świadków na to, że był tam sporo przed szóstą. Piechotą tyle mniej więcej tam się idzie.
– Ale mógł wziąć taksówkę – dopowiedziała Ilonka. – Wtedy mógłby wyjść później. Nie sprawdzaliście taksówek pod tym kątem, co?
– Sprawdzaliśmy. Nie znaleźliśmy w żadnej kompanii taksówki, która by wiozła przed szóstą do Trójkąta gościa podobnego do naszego klienta. Więc założyliśmy, że Proch poszedł do Trójkąta na kamasz, a jego żona w tym czasie udała się do siebie na dziesiąte piętro, porozmawiała z prezenterką i sekretarką, o wpół do szóstej odebrała telefon wewnętrzny i zeszła na dół. W studiu czekał na nią Żożo Buczek. Schowali się gdzieś w okolicy tej trybunki dla publiczności, ona jest dosyć wysoka i obszerna. Prawdopodobnie weszli też na chwilę za horyzont, bo ślady ich nóg tam znaleźliśmy. Jak to określił nasz przyjaciel Żożo, trochę się popieszczochali i zadzwoniła komórka dyrektorki. Żożo zszedł do garażu, stwierdził, że jego samochód nie wyje, wrócił i zastał Proszkowską nieżywą w pudle. Tu nam się zaczynają niekonsekwencje, bo według jego wyliczenia czasu, jakieś pięć po wpół do szóstej się spotkali, dziesięć po zadzwonił ten telefon, potem garaż, a o siedemnastej czterdzieści pięć Proszkowska nie żyła, reflektorów w pudle nie było, a jemu się wydawało, że kogoś słyszy, więc zatrzasnął pudło nogą i prysnął. Zakładamy, że naprawdę coś usłyszał i że był to Bulwieć, który przyszedł nie wiem po co… może zamknąć studio, które już nie było potrzebne, widział zabójstwo i postanowił wyciągnąć z tego korzyści, więc nic nikomu nie powiedział. I teraz, niestety, jest kompletna kicha.
– Właśnie – przyświadczył komisarz. – Twoja, Ilonko, szefowa za kwadrans szósta nie żyła, co na własne oczy zobaczył Żożo, a pięć minut później strażnik widział, jak wyjeżdżała samochodem z garażu. O cholera. Ciekawe, czy widział ją, czy tylko jej samochód!
Ilonka podskoczyła z emocji.
– Tomek! Michał! Grzesiu! Wiem, jak było! Wiem! Jestem genialna! Czy zauważyliście, jak ona lubiła się ubierać?
– My nie – odrzekł za siebie i kolegę komisarz. – Poznaliśmy ją już… after, że tak powiem.
– Ja ją trochę znałem before – uśmiechnął się Grzegorz, który umiał wyciągać wnioski. – Ona lubiła się owijać w masę szmatek. I zazwyczaj nosiła ogromne kapelusze. Ilonko, czy ona samochód prowadziła w kapeluszu czy bez?
– Właśnie! Ty też jesteś genialny! Zawsze prowadziła w kapeluszu, zresztą wszyscy się z tego śmiali, bo musiały jej zasłaniać widok te ronda i te szale! Ale przecież po firmie w tym nie chodziła. No więc wjeżdżała do garażu w kapeluszu i zostawiała go z reguły na tylnym siedzeniu! Lalka ma miejsce w garażu i Pfaffa ma, obie jej zaglądały do auta, bo te kapelusze były obiektywnie śliczne! I moim zdaniem tak to poszło: Paproch wcale nie po szedł do Trójkąta tak od razu, tylko został w telewizorni, bo podejrzewał żonę, albo i wiedział, że się spotyka z Buckiem. Zobaczył któreś z nich, poszedł za tym którymś do studia, a tam sami wiecie, miziu, miziu, szlag go trafił, zadzwonił do żony, tylko jeszcze nie wiemy, z czego i na co…