Zanim komisarz zdążył zaprotestować przeciwko nazywaniu go każdym pierwszym lepszym, dama trzasnęła garem o stół aż zachlupało w środku i rozszedł się apetyczny zapach sosu grzybowego, po czym odwróciła się majestatycznie i wyszła, trzaskając również drzwiami.
– Och…
Ilonka z wrażenia padła na kuchenny taboret. Oczy miała wielkie jak spodki i chyba nie bardzo wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.
Komisarzowi zrobiło się trochę zimno i jakby przestało go ciągnąć do kolacji z Ilonką.
– Przepraszam cię, Tomek. To moja sąsiadka…
– Zorientowałem się. Ale chyba nie tylko sąsiadka. Miałem wrażenie…
Aż go skręciło na myśl o tym, że zwalista jejmość mogłaby zostać teściową Ilonki, nawet gdyby miała jej podsuwać pod nos smakołyki. I kim, na Boga, jest kretyn pod tytułem Donio?
Ilonka oprzytomniała.
– Jakiekolwiek miałeś wrażenie, było one mylne – oświadczyła i zerwała się z taboretu. – Nieuprawnione, tak się teraz mówi. Nieuprawnione. – Pospiesznie grzebała w torbie. – Zaraz ci wszystko wyjaśnię, tylko wykonam telefon, to będę miała więcej danych. Jest. Czekaj. Sześć, zero, dwa, osiem… Halo! Marieta? To ja, Ilonka. Możesz rozmawiać, czy na przykład coś ci się rodzi?… No dobrze, powiedz, czy rozmawiałaś z Doniem?… Czekaj chwilkę, dam na głośnik, bo coś robię. – Spojrzała na komisarza i przyłożyła sobie palec do ust, po czym przerzuciła rozmowę na głośniczek.
– Donio jest ze mną – mówiła nieznajoma Marieta odrobinę jakby podniecona. – Nie jestem w pracy, jestem w domu. Ilonka, słuchaj, jesteś niezwykła. Dzwoniłam do tego Manchesteru, do pana Kociołka. Oni się rozwijają, chcą być serwisem vauxhalla…
– Wiem – przerwała Ilonka niecierpliwie. – To znaczy, że jest praca dla Donata?
– Mógłby zaczynać od jutra! Powiedz mu, że powinien to zrobić!
Komisarz miał w tej chwili uszy jak słoń.
– Donio, jesteś? Tu Ilonka.
– No jestem – odpowiedział głos męski, zdaniem komisarza raczej rozlazły. – Ilona, co wy tu knujecie z Marietką?
Komisarz zanotował z pewną przyjemnością fakt, że nieznany Donio Marietę zdrobnił, a Ilonkę nie.
– Donio! Sam pomyśl. Macie szansę na dobrą pracę, zarobicie tyle pieniędzy, że tu w życiu wam się to nie uda, będziecie razem, na wejściu możecie mieć dom albo przynajmniej bardzo porządne mieszkanie, no i mama nie będzie wam robiła wstrętów!
– Czego nie będzie robiła mama?
– Nie będzie wam przeszkadzać! Sam wiesz, że twoja mama nie chce się zgodzić na Marietę! Kochasz ją?
– Kogo? – nie zrozumiał Donio. – Mamę?
– Marietę! Mamę to wiem, że kochasz. Każdy kocha mamę!
– No, kocham Marietkę, przecież ci mówiłem…
– Ona też cię kocha. I co, tak ją zostawisz?
– Czekaj, Ilona. Skąd wiesz, że Marietką mnie kocha?
– Chryste Panie! Bo mi powiedziała! Tobie nie powiedziała?
Komisarz, już zorientowany w sytuacji i odprężony, znów w nadziei na kolację z Ilonka, zaczynał się właśnie doskonale bawić.
– Chyba nie…
– Marieta, powiedz mu to natychmiast!
– Jak to, natychmiast? Przez telefon? Przy świadkach?
– Przy jednym świadku – zełgała swobodnie Ilonka. – I to ja jestem telefoniczna, a nie Donat! Mów mu zaraz, bo przecież jeszcze chwila i on się nie zdecyduje na ten wyjazd!
– Marietką, co ona mówi?
No, ona wie, co mówi. Donio, ja naprawdę cię kocham…
– O kurde – wyrwało się z młodej piersi niewidzialnego Donata. – Ja przecież ciebie też kocham… Marietka!
– Tylko jeśli zostaniemy tutaj, twoja mama zrobi wszystko, żebyśmy się nie mogli widywać. A już na pewno nie pozwoli nam się pobrać.
– Kurde, Marietka, naprawdę wyjdziesz za mnie?
– Pewnie, że wyjdę…
Odgłosy, które nastąpiły, świadczyły o gwałtownym wybuchu uczuć amanta.
Ilonka i komisarz popatrzyli na siebie, a oczy w tym momencie błyszczały obojgu.
– Ty, Ilona…
– Jestem, jestem.
– Masz u mnie wszystko, co chcesz. Ona mi ani razu nie powiedziała, że mnie naprawdę kocha, ja jej się bałem oświadczyć, a teraz wszystko sobie powiedzieliśmy, przez ciebie…
– Dzięki tobie – poprawiła przytomnie Marieta.
– No, dzięki tobie. Ty naprawdę jesteś fajna szmula, Ilona. Naprawdę. Słuchaj, ja biorę tę robotę, Marietka idzie pracować do szpitala, do tej swojej koleżanki, co to mi o niej opowiadała… Przyjedziesz do Anglii na nasz ślub?
– Jasne, że przyjadę – odrzekła Ilonka entuzjastycznie, myśląc sobie, że na pewno nie, bo przecież będzie tam mamuśka Donata. – A nie zmienicie zdania?
– Nie ma takiego numeru – oświadczył godnie Donio. – Matka będzie musiała się pogodzić z sytuacją.
– Może kiedyś weźmiemy ją do siebie – wtrąciła szlachetnie Marieta. – Ilonka, a ty zawsze będziesz miała u nas metę. Pamiętaj, zawsze!
– No to fajnie – Ilonka dążyła do zakończenia rozmowy, jakże owocnej. – To ja się teraz biorę do robienia kolacji, bo też mam gościa. O cholera…
– Nas tam ktoś słyszał u ciebie? – W głosie Donia było tyleż niezadowolenia, co zawstydzenia.
Przepraszam, nie chciałam, żebyście wiedzieli, ale mi się wypsnęło. To mój przyjaciel, od niego mam te namiary na warsztat w Manchesterze. Pośrednio. No, już się nie gniewajcie.
– Jak twój przyjaciel, to się chyba nie będziemy gniewać – zdecydowała wielkodusznie Marieta.
Ilonce coś się przypomniało.
– Czekajcie, nie rozłączajcie się! Donio, a wziąłeś pod uwagę, że w Manchesterze jest Manchester United?!
Donat wydał gwałtowny okrzyk, świadczący o tym, że nie brał tego szczęścia pod uwagę.
– No to trzymajcie się, dzieci – powiedziała Ilonka, bardzo zadowolona ze znalezienia argumentu, który mógł bardzo zasadniczo ugruntować sukces jej działań.
Uwolni się od mamy Karachulskiej!
– No to już teraz wszystko wiesz – powiedziała pospiesznie do komisarza. – Pani Karachulska, którą zresztą poznałeś, hehe, umyśliła sobie, że nas połączy. Donata i mnie. Jezu, co tu się działo! Czatowali na mnie, jak wracałam z pracy, i przynosili mi żarcie. Tak jak teraz. Ona rewelacyjnie gotuje, ta moja potencjalna teściowa. Potem Donio mi się przyznał do Manetki i udawaliśmy, że jest u mnie, a on pędził do niej. Domyślasz się, że mamunia kontroluje każdy jego krok. Ja mu dawałam alibi. Tylko że to się zrobiło męczące. Tu na miejscu w życiu by nie pozwoliła synusiowi ożenić się z Marieta, a ja mam znajomych w Anglii, więc skombinowałam im namiar na ten Manchester, a resztę słyszałeś.
– Słyszałem. Podobało mi się, że powiedziałaś, że jestem twoim przyjacielem.
– Bo jesteś, nie?
– Oczywiście. Ale oni to zrozumieli chyba trochę inaczej.
– Zrozumieli, jak chcieli. Im teraz tylko jedno w głowie. Wreszcie się dogadali.
– Wiesz co…
– Chcesz wody z gazem? Albo wina?
– Nie, Ilonko. Chcę ci coś powiedzieć.
– Wal. A ja upiekę te parówki.
Komisarz był gotów znienawidzić Bogu ducha winne parówki do końca życia.
– Ilonko, zostaw te parówki, błagam.
– Już muszę je piec, bo mi się ciasto rozmroziło.
– A ten piecyk ma możliwość nastawienia czasu pieczenia? Tak, żeby się sam wyłączył?
– Ma, ale ja nie umiem go ustawić.
– Pokaż, ja potrafię.
Komisarz ustawił wyłącznik czasowy, pozwolił Ilonce wstawić parówki do piecyka i zdecydowanym gestem wziął ją w ramiona.
– Kocham cię i żeby nie było, że ci nie powiedziałem…
Parówki odgrzali sobie na śniadanie, ale nie były najsmaczniejsze.
W czasie śniadania zadzwonił pan Teodor.
– Pani Ilonko, mogłaby pani do mnie podjechać?
– Tak, panie Todziu, jadę. Będę za pół godziny.
– Kto to jest pan Todzio? – spytał komisarz nieco rozkojarzonym głosem. – Ilonka, ilu ty masz tych wielbicieli? Pan Donio, pan Todzio… wszyscy jacyś dziwni.
– Tabun mam ich cały, ponieważ jestem niezwykle atrakcyjną – odrzekła swobodnie. – Ale o pana Todzia możesz się nie martwić, to lakiernik samochodowy. Dał mi ten namiar na Manchester, a poza tym mam do niego jeszcze jeden interes i muszę go zaraz odwiedzić. Mogę cię po drodze podrzucić do twojej firmy, o ile wszyscy twoi koledzy nie umrą ze śmiechu na widok mojego Zygfryda.
– Moi koledzy co najwyżej umrą z zazdrości.
Wyszli po kilku minutach, a wychodząc, natknęli się, oczywiście, na panią Karachulską, ciskającą w nich spojrzeniami jak pociski rakietowe.
– Spotkamy się dzisiaj? – Komisarz miał głos absolutnie miękki i wysiadając z jeepa pod komendą wojewódzką policji, był o setki mil od wszystkich przestępstw i przestępców świata.
– Chcesz?
– Ilonka, przestań…
– Dobrze, przestanę. Ja też chcę. Zdzwonimy się, bo nie wiem, o której będę wolna.
– Kocham cię.
Ilonka nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się tak, że komisarzowi zaparło na moment dech w piersiach. Pomachała mu ręką i wyprysnęła spod komendy z dużym szwungiem – jak to ona.
– Ohoho – powiedział z uznaniem aspirant Brzeski. – Nasza piękna Ilonka podwozi cię do roboty? O tej porze?
Było za trzy ósma.
– Proch dostał „Nike” za swoją „Kanalizę”, słyszałeś już?
– To się nazywa wymijająca odpowiedź – roześmiał się aspirant. – Słyszałem. Mam ci gratulować?
– Jemu pogratuluj – mruknął komisarz. Nie miał ochoty na rozmowy o Ilonce. Niepokoiło go, że ani razu nie powiedziała wyraźnie, że go kocha.
Ilonka zaparkowała, jak zwykle, na podwórku pana Teodora. Czekał na nią, jak się okazało, z zaparzoną kawą i świeżymi pączkami z pobliskiej cukierni.
– Ale pan jest kochany, panie Todziu! Kurczę, nawet pączki! Że też się panu chciało tak wcześnie wstawać i do Pasicha latać!
– Ja zawsze wcześnie wstaję, pani Ilonko – uśmiechnął się lakiernik. – Mojej żonie takie pączki nosiłem. Ona też lubiła kawkę rano. Pani mąż nie nosi?
– To pan nie wie, że ja się rozwiodłam z Kopciem? Ale on wstawał wcześnie tylko w jednym celu: żeby jechać na ryby. I złowił sobie w końcu taką złotą rybkę, z którą mnie puścił w trąbę.