Ilonka jednak nie chciała rozmawiać na ten, jakże newralgiczny, temat. Od pewnego czasu i ona, i Tomasz mieli dubeltowe szczoteczki do zębów, a w łazience każdego z nich wisiały dodatkowe ręczniki. Przeważnie to on nocował u niej, chociaż zdarzyło się kilka razy, że spali w dźwiękowym sanktuarium Tomasza. Gizmo już nie zjadał żadnych kabli; dostał nowy zestaw zabaweczek, które zamieszkały w bezpośredniej bliskości świętych głośników – bez uszczerbku dla tych ostatnich.
Komisarz Tomasz Ogiński doznawał uczucia, którego nie doświadczył jeszcze nigdy w życiu, a nawet był skłonny przypuszczać, że nigdy nie będzie ono miało do niego dostępu. Było to przemożne wrażenie, że bez Ilonki w zasięgu ręki świat nie nadaje się w ogóle do zamieszkania.
Uczucia Ilonki były nieco bardziej umiarkowane. Może dlatego, że miała już przedtem jednego męża, który ją ostatecznie rozczarował, i podświadomie broniła się przed zaangażowaniem. Nie myślała o tym w taki sposób, ale bała się zaryzykować ponowne odrzucenie.
Zaangażowanie w fascynujący kryminał urozmaicało jej życie do tego stopnia, że mogła odłożyć decyzje w sprawach sercowych na jakiś czas.
Dwadzieścia minut po telefonie do Procha zadzwoniła do niej Ela Stępiewska. Ilonka natychmiast włączyła głośnik, aby komisarz mógł uczestniczyć w rozmowie.
– Jezu, Ilonka, spociłam się jak mysz! Ten facet to ewidentny morderca, ja ci mówię. To po prostu słychać w tym zimnym głosie! Nie dziwię się, że pisze takie obrzydliwe rzeczy!
– Dogadaliście się?
– Tak. Oczywiście on zagrał sobie gwiazdora, ja się dostosowałam. Strasznie mu się podlizywałam, on chyba to lubi, chociaż udaje, że wcale nie. Będzie do ciebie dzwonił. Ilonka, ja cię proszę, informuj mnie na bieżąco! Pamiętaj, że wam pomogłam!
– Kochana, masz jak w banku! A poza tym dostaniesz materiał, jakiego świat nie widział. O ile policja ci go da. No to całuski, Elunia!
– Tylko uważaj na siebie, ja bym się go bała. Całuski. Ilonka i komisarz spojrzeli na siebie z zadowoleniem.
– To teraz czekamy – zaczął Tomasz i nie skończył. Komórka dzwoniła znowu. – On?
– On. Halo, Ilona Dymek, słucham.
– Sebastian Proch – Proszkowski. Pani redaktor, rozmawiałem z Warszawą. Zgadzam się. Kiedy pani chce to kręcić?
– Kiedy tylko panu będzie odpowiadać. My jesteśmy do dyspozycji. No, chyba żebyśmy nie dostali kamery, ale w tym tygodniu mogę mieć ekipę właściwie codziennie i w przyszłym też. Czy ma pan już jakieś propozycje?
Jutro nie. Pojutrze może pani?
– Prawdopodobnie tak. Za chwilę do pana oddzwonię, sprawdzę, czy nie ma problemów z ekipą.
– Bardzo proszę. Czekam. Klik.
– O kurczę!
– Ilonka, jesteś pewna, że chcesz zaryzykować?
– A co ja ryzykuję? Jasne, że chcę. Czekaj, naprawdę muszę sprawdzić kamerę…
Kamera była zarezerwowana, aczkolwiek dyspozytura nie została dokładnie wtajemniczona w zamiary policji. Dyrektor Mikło wiedział z grubsza, że chodzi o jakąś prowokację, ale nie miał pojęcia wobec kogo. W telewizji poza Ilonką wiedziały wszystko Wika i Lalka, no i, rzecz jasna, ekipa.
Skład ekipy ustalono bardzo starannie, to znaczy że weszli do niej sami przyjaciele Ilonki. Oprócz Pawła za kamerą, dźwiękowca Piotrusia i kierowcy Karola był z nimi jeszcze komisarz Ogiński. Karol przeistoczył się w asystenta operatora, a komisarz miał zagrać kierowcę. Ponieważ Proch znał go doskonale, przed wyjazdem na zdjęcia dali popracować policyjnemu charakteryzatorowi, po czym komisarzowi wyrosły dodatkowe włosy w kolorze siwym, takaż broda i dodatkowe krzaczaste rzęsy. Pozwoliło to zakryć twarz, na której pojawiły się liczne zmarszczki.
– Zasłużony kierowca tuż przed emeryturą – skomentował to Paweł. – Jedziemy, dziadku. Jak ci na imię?
– Tomek.
– Nie zmienisz jakoś? A jak mu się skojarzy?
– Może być Igor. Igor mu się na pewno nie skojarzy. Pomimo, że miejsce akcji miało być obficie obstawione uzbrojonymi fachowcami poprzebieranymi za różnych gamoni, komisarz uparł się, że sam będzie w bezpośredniej bliskości Ilonki. Znakomity dramaturg najprawdopodobniej potrafi zabijać błyskawicznie i bez oporów. Komisarz nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że Ilonce miałaby się stać jakakolwiek krzywda.
Wyjechali z telewizji o dziewiątej rano – teoretycznie mieli robić zdjęcia w sześciu miejscach, dwa to były wnętrza, a cztery pozostałe plenery, więc należało zacząć w miarę wcześnie. Dzień zdjęciowy w listopadzie kończy się praktycznie o trzeciej po południu.
Sebastian Proch – Proszkowski czekał na nich pod domem. Mieszkał na ambitnym osiedlu przy ulicy Ku Słońcu. Ekipa rozstawiła się od razu, bo Ilonka chciała zaraz nagrać jedno wejście. Proszkowski trochę się złościł, bo on miał inne plany, ale przekonała go, że należy oszczędzać czas.
Piotr przypiął im mikroporty i po dwa mikrofony… na wszelki wypadek. Na ogół nie bywał aż tak skrupulatny, ale dzisiaj wszyscy pracowali bardzo starannie. Paweł miał wszystkie kasety nowe, ale poprzewijane, żeby nie było niespodzianek. Torby z zapasowymi bateriami urywały ręce Tomaszowi, który musiał je dźwigać. Karol w charakterze asystenta operatora dysponował drugą kamerą i miał rejestrować całość w ogólniejszych planach i z efektowym dźwiękiem.
– Panie Sebastianie – zaczęła Ilonka, kiedy już wszyscy byli ustawieni na tle ulicy, z ładnym bocznym światłem (komisarz musiał się przed wyjazdem na zdjęcia nauczyć trzymać blendę, spory okrągły kawał materiału srebrnego po jednej i złotego po drugiej stronie, a także składać ją jednym zgrabnym ruchem, co wcale nie było łatwe). – Jesteśmy na ulicy o pięknej i symbolicznej nazwie, Ku Słońcu. Tutaj pan mieszka, więc tu jest w pewnym sensie pana miejsce na ziemi. – W porę powstrzymała się przed użyciem określenia „mała ojczyzna”, przypomniawszy sobie, że pracuje dla oprawy, a nie dla propagandy. – W pańskich sztukach trudno odnaleźć jakiekolwiek słońce…
– Uważa pani, że nasze życie pełne jest słońca? – W głosie Sebastiana Proch – Proszkowskiego brzmiała gorycz. Najwyraźniej oczekiwał odpowiedzi.
– Owszem, tak właśnie uważam – uśmiechnęła się łagodnie.
– To znaczy, że jest pani bardzo młoda albo kompletnie… przepraszam…
– Głupia – wtrąciła spokojnie Ilonka ku uciesze ekipy, która robiła swoje z kamienną twarzą.
To pani powiedziała. Ale ja nie będę się z panią sprzeczał. Co do nazwy tej ulicy, proszę zauważyć, że mieści się przy niej największy cmentarz w Europie. To dobry symbol. Człowiek myślący, który widzi wokół siebie tyle nienawiści, tyle zła, nie będzie uważał, że życie jest piękne. Życie, proszę pani, jest złe. Ludzie są źli. Matki nienawidzą swoich dzieci. Ojcowie nienawidzą synów. Córki stają się ladacznicami, zanim uda im się skończyć szkołę podstawową.
Ciąg dalszy wypowiedzi Procha był mniej więcej podobny. Po trzech minutach rozmowy Ilonka, a z nią wszyscy członkowie ekipy powinni się poważnie zastanowić, czy by nie popełnić zbiorowego samobójstwa. W przypadku Procha samobójstwo w grę nie wchodziło, ktoś bowiem musiał ludziom nadal uświadamiać, że życie jest nic nie warte.
Operator nakręcił jeszcze portret Procha nadchodzącego właśnie od strony słońca i można było jechać dalej.
Kolejnym miejscem, tym razem wyznaczonym przez dramaturga, były Zakłady Chemiczne w Policach. Przez całą drogę ekipa milczała grobowo. Ilonka próbowała zagadywać swojego gościa, ale Proch nie miał ochoty z nią rozmawiać. Może dlatego, że chciała mu wmówić obecność słońca w naszym parszywym życiu.
Stanęli na wiadukcie, na tle ulubionej przez Ilonkę instalacji kwasu siarkowego.
– Bardzo ładne ujątko – mruknęła do Pawła, zaglądając w wizjer. – Wielki człowiek na tle wielkiej fabryki.
– Lubię klimaty industrialne – odmruknął operator. – Staniesz koło tego palanta, czy mam go filmować solo?
– Solo. Ja już sobie pograłam na dzień dobry i wystarczy.
Ponieważ to miejsce wybrał sam Proch, Ilonka nie trudziła się zadawaniem pytań, poprosiła go tylko o wypowiedź.
Jak było do przewidzenia, wszystko, co mówił, tchnęło głęboką niechęcią do człowieka, który zniszczył własną planetę i nadal zabija to, co z niej pozostało.
Nie wracali tą samą drogą, którą tu przyjechali, przez Pilchowo i Tanowo. Pojechali przez Stołczyn, co było oczywiste, piękniejszych bowiem slumsów w Szczecinie prawdo podobnie nie ma. Kolejna wypowiedź Procha na tle rozwalających się robotniczych kamienic była równie dołująca jak poprzednie. Upadek kondycji ludzkiej walił po oczach. Dochodziła pierwsza.
– Wszystko mamy ładnie po drodze – powiedziała Ilonka na poły do siebie i na poły do Procha. – Pan chce jeszcze na Łasztownię, prawda? Ja bym proponowała taki dziwokątek koło Kanału Zielonego, czy jak on tam się nazywa. Koło Heyki. Blisko domu misjonarek z Kalkuty. Bezdomni tam chodzą. I różni tacy ludkowie, dobrzy dla nas na przebitki.
– Może być. – Skinął głową laureat „Nike”, nawet nie siląc się na uprzejmość.
– Ale najpierw – ciągnęła Ilonka – pojedziemy w jedno miejsce, które my lubimy, to też będzie po drodze, tam się robi fajne, klimatyczne obrazki.
Zrobiła przerwę, żeby dać rozmówcy szansę zapytania o to miejsce, ale dramaturg spoglądał obojętnie za okno i wcale nie miał zamiaru z nią rozmawiać. Przyjęła to z pewną ulgą.
Dojechali do kapitanatu portu i skręcili w Storrady, potem ulicą Malczewskiego dojechali do placu Hołdu Pruskiego i zawinęli w lewo, w stronę zamku.
Teraz zaktywizował się dźwiękowiec, którego zadaniem było odwrócenie uwagi Procha od widoków za oknem.
– Ja przepraszam, może sprawdźmy mikroport, dopóki jesteśmy w ciepłym samochodzie… coś mi się nie podoba, tylko nie wiem, czy to baterie, czy może coś się dzieje z czipsami, to znaczy z mikrofonami… Mogę prosić o nadajnik?
Gadając wciąż mniej więcej do rzeczy, odpiął Proszkowskiemu nadajnik od paska, zmienił mu szybko baterię, przypiął go z powrotem i zajął się dwoma mikrofonikami umocowanymi do klap kurtki. Poprosił o próbę głosu. Wymienił po kolei oba mikrofony, wreszcie podziękował i stwierdził, że teraz wszystko wreszcie gra.
Stali pod estakadą.
Paweł i Karol wymienili kasety na nowe i włączyli kamery, zanim jeszcze wyszli z samochodu. Wysiedli pierwsi – Karol odszedł natychmiast parę kroków, żeby mieć plan ogólny, a Paweł skierował obiektyw na drzwi busa.