Выбрать главу

W przerwach pomiędzy spotkaniami utrzymywali kontakty listowne, odwiedzali się nawzajem, albo lecz to dotyczyło jedynie Wielkiego Mistrza – porozumiewali się poprzez telepatycznie wysyłane dekrety i polecenia.

No i teraz właśnie Lorenzo otrzymał polecenie.

Księżna Theresa Holstein – Gottorp, z Habsburgów. To ją należało zgładzić.

Takie zero, kompletne nic.

No cóż, zadanie jest nadzwyczaj proste. Brat Lorenzo był mimo wszystko wdzięczny, że nie będzie musiał rozprawić się z tą młodszą, z Tiril Dahl. To by dopiero było upokarzające, polować na dziewczynę z gminu! Ktoś jego pokroju?

Promień słońca padł na starannie wypolerowany nosek jego buta. Lorenzo uniósł głowę i stał przez chwilę z płaszczem podróżnym w ręku. Oczy tkwiły głęboko pod ściągniętymi brwiami.

Dziewczyna pozbawiona jakiegokolwiek znaczenia, a mimo to stoi za nią jakaś diabelska siła. Pobożny Lorenzo znał tylko jedną złą siłę, nie był w stanie wyobrazić sobie innego przeciwnika niż diabeł.

Iluż to rycerzy Zakonu Świętego Słońca utraciło życie z jej powodu?

Georg Wetlev. Mondstein. Heinrich Reuss von Gera. Hańbiąca śmierć! Potężny Horst von Kaltenhelm żył co prawda, ale w jakim stanie?

Niepojęte!

Tak wielkiej siły nie posiada żadna kobieta, nie może jej posiadać! Kobiety to istoty pozbawione wartości! Nie powinny były zostać stworzone!

A w ogóle…

Lorenzo ponownie przerwał swoje przymusowe pakowanie. Szkoda, że nie mógł być przy tym, kiedy Heinrichowi Reussowi wymierzano najwyższą karę! Chętnie by popatrzył na upokarzającą, zadawaną w wymyślnych torturach śmierć: Lecz dla uczestników spotkania – siedem razy po trzech rycerzy – nadszedł czas przełomu, choć teraz ich liczba została zredukowana do siedemnastu, tak że trzeba zdobyć nowicjuszy, by hierarchia mogła być zachowana.

Teraz nadszedł też czas przełomu dla Lorenza, musiał wyjechać z pięknej Genui na północnym wybrzeżu Italii.

Pełen uzasadnionych skarg i żalów rozpoczynał Lorenzo swoją wyprawę na północ. Służący załadowali jego skrzynie i kufry na statek, który miał go przewieść przez Gebel al Tarik [1] i dalej przez niebezpieczne Biskaje ku nieskończenie dalekim duńsko – niemieckim brzegom Szlezwika – Holsztynu. Bracia zakonni bowiem nie nadążali za częstymi i pospiesznymi przeprowadzkami księżnej i byli przekonani, że znajduje się ona nadal w zamku Gottorp, jak przystoi pogrążonej w żałobie wdowie.

Wielki Mistrz obiecał pomóc Lorenzowi przez wywarcie z oddali psychicznej presji na tę nędzną kobietę. Ale Mistrz wyrażał się ze znacznie mniejszym niż zwykłe entuzjazmem na temat tej swojej niezwykłej umiejętności. Może w nią wątpił? Nie, to z pewnością niemożliwe! Czyż nie sprowadził tym sposobem do siebie Heinricha Reussa? To prawda, sprowadził, Tiril Dahl jednak nie przybyła na jego uporczywe wołania.

Ta okropna, nic nie znacząca dziewczyna naprawdę ma związki ze złymi siłami. Brat James powiedział o niej: „A damsel of no importance”, i miał rację.

A przecież ścigano ją od wielu lat, czynił to cały rycerski zakon.

Strażnicy Świętego Słońca.

Na myśl o Słońcu, tej złocistej, promiennej kuli, dreszcz pomieszanej z lękiem rozkoszy przeniknął brata Lorenza. Słońce, cel, a zarazem środek.

W ciągu dziejów istniało wiele ezoterycznych zakonów. Były zakony żyjące w klasztorach, jak franciszkanie i cystersi, oraz zakony rycerskie, jak joannici, templariusze, krzyżacy i wieję, wiele innych, mniej znanych. Wszystkie przeznaczone dla mężczyzn, rzecz jasna. Większość z nich pochodzi z czasów wypraw krzyżowych i wyrosła z chrześcijaństwa. Lecz Zakon Świętego Słońca nie ma z chrześcijaństwem nic wspólnego. Jest zgromadzeniem bardzo starym, a prawdziwy jego wiek zna chyba tylko sam Wielki Mistrz. Bracia zakonni, rycerze, jak lubią siebie nazywać, pochodzą z różnych krajów. To niezbędne, skoro chcą osiągnąć ten niewypowiedziany cel, do którego wszyscy dążą. Trzeba zbierać informacje w różnych stronach świata. Bowiem wszędzie pozostały teraz już tylko szczątki pierwotnej wiary.

Ich ezoteryczne umiejętności odnoszące się do zagadek ziemi są ogromne. Jest to wiedza, którą dziedziczą po dawno minionych czasach, teraz już żaden z nich nie wie, jak odległe to czasy. Ale wielka tajemnica, którą znają tylko bracia zakonni, tajemnica Słońca, jest tą siłą, która pcha ich z gwałtowną, przerażającą energią do poszukiwania dwóch ostatnich brakujących fragmentów.

Dlatego trwa ów nieustanny pościg za nic nie znaczącą Tiril Dahl.

Dlatego teraz ścigana jest również jej matka.

Theresa von Holstein – Gottorp, z domu Habsburgów, jest w gruncie rzeczy nieistotnym ogniwem. Ale mogłaby, najzupełniej przypadkowo, stać się groźna. Dlatego musi zostać wyeliminowana.

Tiril natomiast wprost przeciwnie. Tiril jest groźna. Od wielu lat poszukiwano jej bezskutecznie i w końcu znalazła się w Bergen. Ale później raz po raz wyślizgiwała im się z rąk.

Muszą ją pochwycić. Żywą. I to jak najszybciej. Teraz czas zaczyna naglić.

Wielki Mistrz był jedynym, który trzymał w ręku wszystkie wątki tajemnicy, z wyjątkiem owych dwóch, znajdujących się u Tiril. Wszystkie pozostałe jednak należały do niego. Strzegł ich pożądliwie i nie chciał się podzielić nawet częścią swej wiedzy ze współbraćmi. Teraz jednak zaczynał się starzeć. Mógł żyć jeszcze co najwyżej dwadzieścia lat. Ale wtedy będzie bardzo stary, nawet potwornie stary.

Jak dalej tak pójdzie, to zabierze tajemnice ze sobą do grobu.

Dla tego wszystko musi się stać jeszcze za jego życia.

Rycerze zakonni rozmyślają oczywiście o buncie. Rozważają, czy by go nie zmusić do wyjawienia prawdy, do przekazania jej komuś młodszemu.

Na przykład mnie, bratu Lorenzo, powtarzał w myślach nieszczęsny podróżnik, przewieszony przez reling statku, dręczony morską chorobą na stosunkowo dziś spokojnym obszarze Biskajów.

Z całego serca i żołądka pragnął teraz znajdować się znowu na lądzie, ale też nie opuszczało go poczucie, że życzyłby sobie być członkiem Zakonu, któremu okazywano by więcej zaufania. Tak jak bratankowi Wielkiego Mistrza. Chodziło nie o to, że ów bratanek wiedział specjalnie dużo, ale o to, że Wielki Mistrz był z nim wprost obrzydliwie szczery. Pewnego dnia Lorenzo będzie musiał coś z tym zrobić. Może nasypie, na przykład, bratankowi czegoś do wina?

Bo przecież najwyższym rangą po starcu był właśnie Lorenzo. I nikt nie ma prawa wciskać się pomiędzy niego a Wielkiego Mistrza!

Żebyż tak można było wydobyć prawdę z tego starca! Poznać tajemnicę.

Tylko że nikt nie miał prawa powstać przeciwko Wielkiemu Mistrzowi. Jeden z rycerzy zakonu tak uczynił. Próbował wyciągnąć wszystko od Mistrza. Najpierw pochlebstwem i ostrożną przebiegłością. Próbował przekonywać, że w razie odejścia Mistrza bracia zakonni pozostaną bezradni.

Okazało się jednak, że była to głupia taktyka. Mistrz nie chciał słyszeć o niczym, co nastąpi po jego odejściu.

Dlatego niecierpliwy brat zakonny spróbował czegoś, co można określić jako metodę nacisku. Dawał do zrozumienia, że w razie czego można będzie sięgnąć nawet do tortur.

Nigdy nie powinien był tego robić. Przerażony Lorenzo (który w gruncie rzeczy sprzyjał zuchwałemu buntownikowi) był świadkiem, jak oczy Wielkiego Mistrza pociemniały. Potem rozjarzyły się niczym płonące węgle, miotały skry, a przeciwnika dosięgły śmiertelne promienie. Wypaliły mu oczy, oślepiły.

Ów brat zakonny żył teraz jako niewidomy, bełkoczący żebrak w swoich rodzinnych stronach, we Francji. Nikt nie rozumiał, co mówi, w poparzonych rękach, którymi tamtego dnia starał się zasłonić oczy, nie mógł utrzymać pióra, by zapisać swoje myśli i w ten sposób przekazać wiedzę o groźnej sile Wielkiego Mistrza. Biedak został, oczywiście, wykluczony z Zakonu Świętego Słońca.

вернуться

[1] Cieśnina Gibraltarska (przyp. tłum.).