— Jestem naprawdę zdziwiony — oświadczył pan Cartwright.
— Nie mam pojęcia, skąd oni wiedzą o takich rzeczach.
— Człowiek zaczyna się zastanawiać, co się naprawdę dzieje i o czym nikt nam nie mówi — dodał pan Windling.
William słuchał tego przez chwilę, aż w końcu nie mógł już dłużej wysiedzieć.
— Coś ciekawego w azecie? — zapytał niewinnie.
— Kobieta przy Kicklebury twierdzi, że jej mąż został porwany przez elfy — odparł pan Mackleduff, unosząc „SuperFakty”. Nagłówek głosił bardzo wyraźnie:
ELFY UKRADŁY Ml MĘŻA!
— Wymyślili to sobie! — oświadczył William.
— Niemożliwe — odparł Mackleduff. — Jest przecież nazwisko i adres tej pani, o tutaj. Nie napisaliby tego czarno na białym, gdyby to było kłamstwo. Prawda?
William zerknął na nazwisko i adres.
— Znam tę kobietę!
— Sam pan widzi!
— To przecież ona w zeszłym miesiącu mówiła, że jej mąż został zabrany przez wielki srebrny talerz, który spłynął z nieba — tłumaczył William, który miał dobrą pamięć do takich historii. Niewiele brakowało, a umieściłby ją w swoim liście jako „Z zabawniejszych wieści”, ale po zastanowieniu zrezygnował. — A pan, panie Prone, mówił, że przecież wszyscy wiedzą, jak to jej mąż uciekł z pewną damą imieniem Flo, która pracowała jako kelnerka w Domu Żeberek Hargi.
Pani Arcanum rzuciła Williamowi ostre spojrzenie, sugerujące, że kwestia nocnej kradzieży sprzętów kuchennych może być w każdej chwili ponownie otwarta, niezależnie od dodatkowego jajka.
— Nie pochwalam takich rozmów przy stole — poinformowała lodowato.
— W takim razie to oczywiste — stwierdził pan Cartwright.
— Musiał wrócić.
— Ze srebrnego talerza czy od Flo? — zainteresował się William.
— Panie de Worde!
— Tylko pytałem. Aha, widzę, że podają nazwisko człowieka, który ostatnio włamał się do jubilera. Szkoda, że to Załatwione Duncan, biedaczysko.
— Notoryczny przestępca, o ile zrozumiałem — rzekł pan Windling. — Jestem zdumiony, że straż go nie aresztuje.
— Zwłaszcza że codziennie ich odwiedza.
— A po co?
— Gorący posiłek i łóżko na noc — wyjaśnił William. — Widzi pan, Załatwione Duncan przyznaję się do wszystkiego. Grzech pierworodny, morderstwa, drobne kradzieże… wszystko. Kiedy sytuacja go przyciśnie, usiłuje donieść na siebie dla nagrody.
— W takim razie powinni coś z nim zrobić — uznała pani Arcanum.
— O ile wiem, zwykle dają mu kubek herbaty. — William milczał przez chwilę, po czym zapytał: — Jest coś ciekawego w tym drugim piśmie?
— Och, wciąż próbują przekonywać, że Vetinari tego nie zrobił — odparł pan Mackleduff. — A król Lancre pisze, że kobiety w Lancre nie rodzą węży.
— Przecież by się nie przyznał, prawda? — rzuciła pani Arcanum.
— Vetinari musiał coś zrobić — uznał pan Windling. — Gdyby nie, to dlaczego pomagałby straży w śledztwie? Niewinny człowiek tak się nie zachowuje moim skromnym zdaniem[12].
— Wydaje mi się, że liczne dowody każą wątpić w jego winę — odparł William.
— Naprawdę? — spytał pan Windling, sugerując tym słowem, że zdanie Williama jest znacznie skromniejsze niż jego. — W każdym razie, jak rozumiem, dzisiaj spotykają się przywódcy gildii.
— Pociągnął nosem. — Pora już na zmiany. Prawdę mówiąc, przydałby nam się władca trochę bardziej wrażliwy na głosy zwykłych ludzi.
William zerknął na pana Długoszyba, krasnoluda, który spokojnie kroił grzankę na małe kawałki. Może nie zauważył… Może nie było czego zauważać, a William przesadzał w swoich reakcjach. Jednak długie lata wysłuchiwania opinii lorda de Worde wyczuliły jego słuch. I ten słuch podpowiadał, kiedy takie określenia jak „poglądy zwykłych ludzi” — same w sobie niewinne i godne szacunku — używane są w znaczeniu, że kogoś należy wychłostać.
— Co pan ma na myśli? — zapytał.
— To… miasto robi się za duże — stwierdził pan Windling. — Za dawnych czasów bramy miejskie zamykano, zamiast trzymać je otwarte dla wszystkich bez wyjątku. A ludzie nie musieli zamykać drzwi do domów.
— Nie mieliśmy niczego, co warto było kraść — zauważył pan Cartwright.
— To prawda. Teraz krąży tu więcej pieniędzy — zgodził się pan Prone.
— Ale nie wszystkie tu zostają — przypomniał pan Windling. To przynajmniej było prawdą. „Wysyłanie pieniędzy do domu” stanowiło jedną z głównych gałęzi eksportowych miasta, a krasnoludy w niej przodowały. William wiedział również, że większa część tych pieniędzy wraca, ponieważ krasnoludy zaopatrywały się u najlepszych krasnoludzich rzemieślników, a najlepsi krasnoludzi rzemieślnicy pracowali ostatnio głównie w Ankh-Morpork. I oni też wysyłali pieniądze do domu. Fala złotych monet przetaczała się tam i z powrotem i rzadko kiedy miała czas, by znieruchomieć. Ale irytowała Windlingów tego miasta.
Pan Długoszyb w milczeniu sięgnął po jajko i umieścił je w kieliszku.
— W mieście żyje po prostu zbyt wielu mieszkańców — tłumaczył pan Windling. — Nie mam nic przeciwko… przybyszom, niebiosa świadkiem, ale Vetinari doprowadził to wszystko zbyt daleko. Wszyscy wiedzą, że potrzebujemy kogoś, kto będzie skłonny okazać większą stanowczość.
Coś brzęknęło metalicznie. Pan Długoszyb, wciąż patrząc na swoje jajko, sięgnął pod stół i wyjął z worka mały, ale imponująco toporzasty toporek. Obserwując jajko w skupieniu — jak gdyby miało mu uciec — wolno odchylił się do tyłu, znieruchomiał na moment, po czym machnął…
Ostrze zatoczyło srebrzysty łuk. Czubek jajka wzleciał niemal bezgłośnie, obrócił się w powietrzu kilka stóp nad talerzem, po czym wylądował obok kieliszka.
Pan Długoszyb z satysfakcją kiwnął głową, po czym rozejrzał się po znieruchomiałych twarzach.
— Przepraszam — powiedział. — Nie słuchałem.
W tym miejscu, jakby to ujęła Sacharissa, spotkanie się zakończyło.
W drodze na Błyskotną William kupił „SuperFakty” i zastanowił się — nie po raz pierwszy — kto pisze te teksty. Radzili sobie lepiej, niż sam by potrafił, to oczywiste. Kiedyś zastanawiał się nad wymyśleniem kilku niewinnych akapitów, gdy w mieście niewiele się działo, i odkrył, że to o wiele trudniejsze, niż można przypuszczać. Choćby nie wiadomo jak bardzo się starał, zawsze przegrywał ze zdrowym rozsądkiem i inteligencją. Poza tym Kłamstwo było Złe.
Zauważył niechętnie, że wykorzystali historię o gadającym psie. Och, i jeszcze jedną, której dotąd nie słyszał: jakaś dziwna postać została zauważona, gdy nocą krążyła nad dachami Niewidocznego Uniwersytetu — POŁ CZŁOWIEK, PÓŁ ĆMA? Pół wymyślony, pół wyssany z palca zapewne.
Ciekawe, że jeśli sądzić z wypowiedzi śniadaniowego jury, zaprzeczanie takim informacjom dowodziło tylko ich prawdziwości. Przecież nikt by sobie nie zadawał trudu zaprzeczania czemuś, co i tak nie istnieje, prawda?
Poszedł skrótem przez stajnie przy alejce Strumycznej. Podobnie jak ulica Błyskotną, Strumyczna istniała, by oznaczać tyły posiadłości i budynków. Ta część miasta nie miała realnej egzystencji innej niż coś, przez co człowiek przechodzi, by dotrzeć do bardziej interesujących miejsc. Nieciekawy zaułek składał się z magazynów o małych okienkach, rozpadających się szop i — co istotne — Stajni Hobsona.
Była wielka, zwłaszcza odkąd Hobson zdał sobie sprawę, że można dobudować kolejne piętra.
12
Oto najlepszy sposób, by opisać pana Windlinga wyobraźcie sobie, ze jesteście na naradzie I chcielibyście jak najszybciej wyjść, podobnie jak wszyscy pozostali Kiedy każdy widzi juz na horyzoncie zbliżające się Wolne Wnioski i składa równo dokumenty, nagle ktoś mówi „Chciałbym poruszyć pewną drobną kwestię, panie przewodniczący „, a wy, czując w brzuchu okropny, przerażający ucisk, wiecie, po prostu wiecie, ze narada potrwa dwa razy dłużej, z częstym odwoływaniem się do protokołów wcześniejszych zebrań Człowiek, który właśnie to powiedział i siedzi teraz z zadowolonym uśmiechem, pełen oddania dla pracy komitetu, jest tak bliski panu Windlingowi, jakby był jego bratem bliźniakiem Tym, co wyróżnia panów Windlingów wszechświata, jest fraza „moim skromnym zdaniem”, co do której wierzą, ze dodaje wagi ich tezom, a nie — jak jest w rzeczywistości — oznacza „to są małostkowe uwagi kogoś, kto ma towarzyski wdzięk rzęsy wodnej”