Выбрать главу

— Możemy spróbować znowu odciąć mu głowę — zaproponował Boddony.

— To był bardzo marny żart — upomniała go Sacharissa.

— Żart? A czyja się śmieję?

Otto wstał. Przeklinające krasnoludy wisiały na jego chudym ciele.

— Choć burza huczy vkoło nas, do valki ruszmy waz… — Jest silny jak tur! — zawołał Dobrogór.

— Zaraz… Może by pomogło, gdybyśmy się przyłączyli! — Sacharissa sięgnęła do torby i wyjęła cienką niebieską broszurę. — Zabrałam to dziś rano z misji przy alei Jatek. To ich śpiewnik! I… — Znów pociągnęła nosem. — Takie to smutne… Nazywa się „Chodzić w słońcu” i jest takie…

— Chcesz, żebyśmy tu sobie pośpiewali? — zirytował się Dobrogór, gdy wyrywający się Otto podniósł go w powietrze.

— Żeby go wesprzeć moralnie! — Sacharissa otarła oczy chusteczką. — Przecież widzicie, że stara się z tym walczyć! A w dodatku oddał za nas życie!

— Tak, ale wziął je sobie z powrotem!

William schylił się i wyjął coś ze szczątków ikonografii Ottona. Chochlik uciekł, ale namalowany obrazek był widoczny, choć raczej słabo. Może uda się zobaczyć…

Okazało się, że to niezbyt udany ikonogram człowieka, który przedstawiał się jako brat Szpila. Jego twarz była tylko białą plamą w blasku światła, którego ludzie nie widzą. Ale cienie poza nim…

Przyjrzał się bliżej.

— O bogowie…

Cienie poza nim żyły…

* * *

Padał deszcz ze śniegiem. Brat Szpila i siostra Tulipan, ślizgając się, biegli poprzez zamarzające krople. Za nimi w półmroku rozbrzmiewały gwizdki.

— Szybciej! — wrzasnął Szpila.

— Te …one worki są ciężkie!

Teraz gwizdki odezwały się także z boku. Pan Szpila nie był przyzwyczajony do takich wybryków. Strażnicy nie powinni być entuzjastyczni ani zorganizowani. Bywał już ścigany przez strażników, kiedy realizacja planu nie całkiem się udawała. Ich zadaniem było zrezygnować na drugim rogu ulicy i dyszeć ciężko. Teraz pan Szpila naprawdę się irytował. Ci strażnicy zachowywali się nie tak, jak należy.

Wyczuł z jednej strony otwartą przestrzeń. Wypełniały ją wirujące, mokre płatki, a z dołu dochodził powolny, mlaszczący odgłos, jakby bardzo złego trawienia.

— Jesteśmy na moście! Niech pan je wrzuci do rzeki! — polecił.

— Myślałem, że chcemy znaleźć…

— Nieważne! Pozbędziemy się ich wszystkich! Od razu! I po kłopocie!

Siostra Tulipan burknęła coś w odpowiedzi i wyhamowała z poślizgiem przy balustradzie. Dwa piszczące, skowyczące worki poleciały w dół.

— Czy to brzmiało jak …ony plusk? — spytała siostra Tulipan, wytrzeszczając oczy w padającym śniegu.

— Kogo to obchodzi? A teraz biegiem!

Pan Szpila zadrżał, ruszając pędem przed siebie. Nie wiedział, co się stało w tej budzie, ale miał wrażenie, jakby przeszedł po własnym grobie.

Czuł, że ściga go teraz nie tylko straż. Przyspieszył.

W niechętnej, ale perfekcyjnej harmonii — bo nikt nie potrafi tak śpiewać jak grupa krasnoludów, nawet jeśli pieśń to Obym czystą wodę pił[13] — krasnoludy zdawały się koić nerwy Ottona.

Poza tym dotarła wreszcie straszliwa i czarna kaszanka ratunkowa. Dla wampira była tym, czym tekturowy papieros dla terminalnego nałogowca nikotynowego. Ale przynajmniej miał w co wbić zęby. Kiedy William wreszcie oderwał wzrok od grozy cieni, Sacharissa ocierała Ottonowi czoło.

— Och, i znovu tak bardzo mi vstyd, nie viem, gdzie oczy podziać…

William podniósł obrazek.

— Otto, co to takiego?

W cieniach były usta rozchylone w krzyku. W cieniach były oczy szeroko otwarte. Nie poruszały się, kiedy się na nie patrzyło, ale kiedy człowiek spojrzał na obrazek po raz drugi, miał wrażenie, że nie są dokładnie w tym samym miejscu.

Otto zadrżał.

— Użyłem vszystkich vęgorzy, jakie miałem — powiedział. — I…?

— Są straszne — westchnęła Sacharissa, odwracając wzrok od udręczonych cieni.

— Czuję się fatalnie — oświadczył Otto. — Najvyraźniej były za silne…

— Wytłumacz nam, Otto!

— No vice… ikonograf nie kłamie. Słyszeliście o tym?

— Oczywiście.

— Tak? Zatem… przy mocnym ciemnym śvietle obrazek napravdę nie kłamie. Ciemne śviatło odsłania pravdę przed ciemnymi oczami umysłu… — Odczekał chwilę i westchnął. — Cóż, znovu nie ma złovieszczego gromu, co za strata. Ale przynajmniej moglibyście popatrzeć lęklivie na cienie.

Wszystkie głowy odwróciły się w stronę cieni w kącie, pod dachem. To były zwyczajne cienie, kryjące w sobie najwyżej kurz i pająki.

— Ale tam jest tylko kurz i… — zaczęła Sacharissa.

Otto uniósł dłoń.

— Droga pani… przecież tłumaczyłem. W zensie filozoficznym pravda może być tym, co tam jest metaforycznie…

William jeszcze raz przyjrzał się obrazkowi.

— Miałem nadzieję, że uda zię tak dobrać filtry i inne dodatki, żeby usunąć te, no… niepożądane efekty — mówił Otto. — Niestety…

— To się robi coraz gorsze — poskarżyła się Sacharissa. — Zabawne jarzyny mnie po tym nachodzą.

Dobrogór pokręcił głową.

— To bezbożne dzieło — stwierdził. — Masz przestać przy tym majstrować, zrozumiano?

— Nie sądziłem, że krasnoludy są religijne — zdziwił się William.

— Bo nie jesteśmy — odparł Gunilla. — Ale bezbożność potrafimy rozpoznać od razu i teraz właśnie na nią patrzę. Mówię ci, Otto, nie życzę sobie więcej tych… tych… przedruków ciemności.

William się skrzywił. Ukazuje prawdę? — pomyślał. Po czym możemy poznać prawdę, kiedy ją zobaczymy? Efebiańscy filozofowie twierdzą, że zając nie zdoła prześcignąć żółwia, i potrafią to udowodnić. Czy to jest prawda? Słyszał, jak pewien mag tłumaczył, że wszystko zbudowane jest z malutkich liczb pędzących dookoła tak szybko, że stają się materią. Czy to prawda? Myślę, że ostatnio zdarzyło się wiele rzeczy, które nie są tym, czym się wydają, i sam nie wiem, czemu tak myślę, ale myślę, że nie taka jest prawda…

— Tak. Musisz z tym skończyć, Otto — rzekł.

— Słusznie jak licho — poparł go Dobrogór.

— Wracajmy do normalności i weźmy się za azetę, co?

— Chodzi o taką normalność, w której jakiś zwariowany kapłan zaczyna porywać psy, czy taką, w której wampir dłubie przy piekielnych cieniach? — zapytał Gowdie.

— Chodzi mi o normalność przed tym wszystkim.

— Ach, rozumiem. Znaczy, jak za dawnych czasów… Wkrótce jednak w pokoju prasowym zapanowała cisza, choć od czasu do czasu znad biurka naprzeciwko dobiegało chlipnięcie. William napisał tekst o pożarze. To było łatwe. Potem spróbował wymyślić jakieś sensowne sprawozdanie z ostatnich wydarzeń, ale nie potrafił wyjść poza pierwsze słowo. Napisał „Dziś”. To słowo, na którym można polegać, niewątpliwie prawdziwe. Niestety, wszystko pozostałe, na czym mógł polegać, wyglądało raczej marnie.

Miał zamiar… jaki? Informować ludzi? Tak. Irytować ludzi? No, w każdym razie niektórych. Nie sądził jednak, że nie sprawi to żadnej różnicy. Azeta wychodziła i nie miała znaczenia.

Ludzie zwyczajnie godzili się ze wszystkim. Jaki sens ma kolejny tekst o sprawie Vetinariego? No owszem, wystąpi w nim wiele psów, a ludzie zawsze się interesują historiami o zwierzętach.

— A czego się spodziewałeś? — odezwała się Sacharissa, jakby czytała mu w myślach. — Myślałeś, że ludzie wyjdą na ulice? Z tego, co słyszałam, Vetinari nie jest szczególnie miłym człowiekiem. Więc w powszechnej opinii pewnie zasłużył na to, żeby go zamknęli.

вернуться

13

W innych okolicznościach byłoby to równie prawdopodobne jak krowy  śpiewające  Oby mnie pokrył sos

smakowity.