Boscy zamieszkali między wielkimi sosnami. Na ich gałęziach suszyły się pieluchy. Obok Boskich roztasowały się siostry Malakówny. Mąż młodszej poszedł do AK. Starszej – do Jędrusiów”. Paweł z Izydorem zbudowali kobietom ziemiankę.
Wcale się nie umawiając, ludzie rozmieścili się tak, jak mieszkali w Prawieku. Zostawili nawet puste miejsce między Krasnym a Cherubinem. W Prawieku stoi tam dom Florentynki.
Któregoś dnia na początku września do tej leśnej osady przyszła Kłoska ze swoją córką. Widać było, że dziewczynka jest chora. Ledwo powłóczyła nogami. Była posiniaczona i miała wysoką gorączkę. Paweł Boski, który pełnił w lesie obowiązki lekarza, podszedł do nich ze swoją torbą, w której miał jodynę, bandaż, tabletki przeciw biegunce i zasypkę sulfamidową, ale Kłoska nie pozwoliła mu się zbliżyć do córki. Poprosiła kobiety o gorącą wodę i parzyła jej zioła. Misia dała im koc. Wyglądało na to, że Kłoska chce zostać z nimi, więc mężczyźni sklecili jej domek w ziemi.
Wieczorem, gdy las milkł, wszyscy siedzieli przy nikłych ogniskach i nadsłuchiwali. Czasem noc rozbłyskała, jakby gdzieś w pobliżu szalała burza. Potem słyszeli przytłumiony przez las niski, straszny pomruk.
Bywali odważni, którzy szli do wsi. Po ziemniaki, co dojrzewały w przydomowych ogródkach, po mąkę albo po prostu dlatego, że nie mogli znieść życia w niepewności. Najczęściej chodziła stara Serafinowa, której już na życiu nie zależało. Czasem szła z nią któraś z synowych, i to od jednej z nich Misia usłyszała:
– Nie masz już domu. Została kupa gruzów.
Czas Złego Człowieka
Odkąd ludzie z Prawieku uciekli do lasu i żyli tam w wykopanych ziemiankach, Zły Człowiek nie mógł sobie znaleźć w lesie miejsca. Ludzie wciskali się wszędzie, w każdy zagajnik, na każdą polankę. Kopali torf, szukali grzybów i orzechów. Odchodzili na bok poza pośpiesznie zakładane obozy, żeby załatwiać się wprost na krzak poziomek albo na świeżą trawę. W cieplejsze wieczory słyszał, że spółkowali w krzakach. Ze zdziwieniem patrzył, jak liche budowali schronienia i ile im to zajmowało czasu.
Obserwował ich teraz całymi dniami, a im dłużej na nich patrzył, tym bardziej się ich bał i nienawidził. Byli hałaśliwi i fałszywi. Bez przerwy poruszali gębami i wyrzucali z siebie dźwięki, które nie miały sensu. Nie były ani płaczem, ani krzykiem, ani pomrukiem zadowolenia. Ich mowa nic nie znaczyła. Wszędzie zostawiali po sobie ślady i zapachy. Byli bezczelni i nieostrożni. Kiedy nadeszły te złowrogie grzmoty, a w nocy niebo zabarwiało się na czerwono, popadali w panikę i rozpacz, nie wiedzieli, dokąd uciec i gdzie się schronić. Czuł ich strach. Cuchnęli jak szczur, gdy wpadł w pułapkę Złego Człowieka.
Zapachy, które ich otaczały, drażniły Złego Człowieka. Lecz były wśród nich także wonie przyjemne, choć nowe: zapach pieczonego mięsa, gotowanych ziemniaków, mleka, kożuchów i futer, zapach kawy z cykorii, popiołu i ziaren żyta. Były też wonie straszne, niezwierzęce, czysto ludzkie: szarego mydła, karbolu, ługu, papieru, broni, smarów i siarki.
Zły Człowiek stanął kiedyś na krawędzi lasu i popatrzył na wieś. Była pusta, ostygła jak padlina. Niektóre domy miały zburzone dachy, inne powybijane Szyby. We wsi nie było ani ptaków, ani psów. Nic. Taki widok spodobał się Złemu Człowiekowi. Skoro ludzie weszli do lasu, Zły Człowiek wszedł do wsi.
Czas Gry
W książeczce Ignis fatuus, czyli Pouczająca gra na jednego gracza tak zaczyna się opis Trzeciego Świata:
„Między Ziemią a Niebem istnieje Osiem Światów. Wiszą nieruchomo w przestrzeni, jak wietrzące się pierzyny.
Trzeci Świat stworzył Bóg bardzo dawno. Zaczął od mórz i wulkanów, a skończył na roślinach i zwierzętach. Ponieważ jednak w stwarzaniu nie ma nic wzniosłego, tylko trud i praca, Bóg zmęczył się i zniechęcił. Świeży świat wydał mu się nudny. Zwierzęta nie rozumiały jego harmonii, nie podziwiały go, nie chwaliły Boga. Jadły i rozmnażały się. Nie pytały Boga, dlaczego zrobił niebo niebieskie, a wodę mokrą. Jeż nie dziwił się swoim kolcom ani lew swoim zębom, ptaki nie zastanawiały się nad swoimi skrzydłami.
Taki świat trwał bardzo długo i śmiertelnie znudził Boga. Zszedł więc Bóg na ziemię i każde napotkane zwierzę na siłę zaopatrywał w palce, dłonie, twarz, delikatną skórę, rozum i zdolność dziwienia się – zamieniał zwierzęta w ludzi. Lecz zwierzęta wcale nie chciały być zamienione w ludzi, bo ludzie wydawali im się straszni jak monstra, jak potwory. Zmówiły się więc, złapały Boga i utopiły go. I tak już zostało.
W Trzecim Świecie nie ma ani Boga, ani ludzi”
Czas Misi
Misia włożyła na siebie dwie spódnice, dwa swetry, głowę okutała chustą. Cicho, żeby nikogo nie obudzić, wykradła się z ziemianki. Las tłumił monotonną kanonadę dalekich dział. Wzięła plecak i już miała ruszać, gdy zobaczyła Adelkę. Dziecko podeszło do niej.
– Idę z tobą. Misia była zła.
– Wracaj do ziemianki. Już. Ja zaraz przyjdę. Adelka chwyciła się kurczowo jej dwóch spódnic i zaczęła płakać. Misia wahała się. Potem wróciła do ziemianki po kożuszek córki.
Gdy stanęły na skraju lasu, myślały, że zobaczą Prawiek. Ale Prawieku nie było. Na tle ciemnego nieba nie widać było najmniejszej smużki dymu, nie świeciły żadne światła, nie szczekały żadne psy. Tylko na zachodzie, gdzieś nad Kotuszowem, niskie chmury migotały brązowo. Misia zadrżała i przypomniał jej się jakiś dawny sen, w którym tak właśnie było. „Śnię – pomyślała. – Leżę na pryczy w ziemiance. Nigdzie nie poszłam. To mi się śni.” A potem pomyślała, że musiała usnąć jeszcze wcześniej. Wydało jej się, że leży na swoim nowym podwójnym łóżku, a obok śpi Paweł. Nie ma żadnej wojny. Śni jej się długi koszmar, że Niemcy, że Rosjanie, że front, że las i ziemianki. To pomogło – Misia przestała się bać i wyszła na Gościniec. Mokre kamienie na drodze zachrzęściły pod jej butami. Wtedy Misia pomyślała z nadzieją, że usnęła jeszcze wcześniej. Że znużyło ją monotonne kręcenie korbką młynka i usnęła na ławce przed młynem. Ma kilka lat i śni jej się teraz dziecinny sen o dorosłym życiu i wojnie.
– Chcę się obudzić – powiedziała głośno.
Adelka spojrzała na nią zdziwiona, a Misia zrozumiała, że żadne dziecko nie byłoby w stanie wyśnić rozstrzelania Żydów, śmierci Florentynki, partyzantów, tego, co zrobili Rucie, bombardowań, wysiedleń, paraliżu matki.
Spojrzała w górę: niebo było jak denko konserwy, w której zamknął ludzi Bóg.
Minęły jakiś ciemny zarys, a Misia domyśliła się, że to ich stodoła. Zeszła na pobocze i wyciągnęła rękę w ciemność. Dotknęła szorstkich desek płotu. Usłyszała jakieś niewyraźne dźwięki, dziwne i przytłumione.
– Ktoś gra na harmonii – powiedziała Adelka. Stanęły przed furtką i Misi mocno zabiło serce.
Jej dom stał, czuła to, choć go nie widziała. Czuła przed sobą jego czworokątną potężną bryłę, czuła jego ciężar i sposób, w jaki wypełniał przestrzeń. Po omacku otworzyła furtkę i weszła na ganek.
Muzyka dobiegała z wnętrza. Drzwi z ganku do przedpokoju były zabite deskami, tak jak je zostawili. Poszły więc do kuchennego wejścia. Muzyka stała się wyraźna. Ktoś grał na harmonii skoczne piosenki. Misia przeżegnała się, chwyciła mocno Adelkę za rękę i otworzyła drzwi.
Muzyka umilkła. Zobaczyła swoją kuchnię pogrążoną w dymie i mroku. Na oknach wisiały koce. Przy stole, pod ścianami, nawet na kredensie siedzieli żołnierze. Któryś z nich nagle wycelował w nie karabin. Misia powoli podniosła ręce.