Выбрать главу

– Nie jest ci zimno? – pytał Michał. Kręciła głową.

Potem Michał kończył palić i odchodził. Genowefa zostawała w fotelu i patrzyła na ogród Papugowej, na piaszczystą polną drogę, która wiła się między plamami zieleni i żółci. Potem patrzyła na swoje stopy, kolana, biodra – były tak samo dalekie i tak samo do niej nie należały, jak piaski, pola i ogrody. Jej ciało było utłuczoną figurką z kruchej ludzkiej materii.

Dziwiło ją, że jeszcze porusza palcami, że pozostało jej czucie w opuszkach bladych rąk, które od miesięcy nie zaznały pracy. Wadia te dłonie na zmartwiałych kolanach i gmerała nimi w fałdach spódnicy..Jestem ciałem” – mówiła do siebie. A w ciele Genowefy, jak rak, jak pleśń, rozrastał się obraz zabijania ludzi. Zabijanie polega na odebraniu prawa do ruchu, życie jest przecież ruchem. Zabijane ciało nieruchomiało. Człowiek jest ciałem. I wszystko, czego człowiek doświadcza, ma początek i koniec w ciele.

Któregoś dnia Genowefa powiedziała Michałowi:

– Jest mi zimno.

Przyniósł jej wełnianą chustę i rękawiczki. Poruszała palcami, lecz już ich nie czuła. Nie wiedziała więc, czy się poruszają, czy nie. Gdy podniosła wzrok na Gościniec zobaczyła, że wrócili zmarli. Ciągnęli Gościńcem od Czernicy do Jeszkotli niby wielka procesja, niby pielgrzymka do Częstochowy. Lecz pielgrzymkom towarzyszy zawsze gwar, monotonne pieśni, płaczliwe litanie, szuranie podeszew o kamienie. Tutaj panowała cisza.

Były ich tysiące. Maszerowali nierównymi, łamiącymi się szeregami. Szli w lodowatej ciszy, szybkim krokiem. Byli szarzy, jakby pozbawieni krwi.

Genowefa szukała wśród nich Elego i córki Szenbertów z niemowlęciem na rękach, ale zmarli sunęli zbyt szybko, żeby można było im się przyjrzeć. Dopiero potem zobaczyła syna Serafinów, i to tylko dlatego, że szedł najbliżej niej. Miał w czole ogromną, brązową dziurę.

– Franek – wyszeptała.

Odwrócił głowę i, nie zwalniając kroku, spojrzał na nią. Wyciągnął do niej rękę. Jego usta poruszyły się, ale Genowefa nie usłyszała żadnego słowa.

Widziała ich cały dzień, do wieczora, i pochód nie malał. Sunęli nadal, kiedy zamknęła oczy. Wiedziała, że Bóg też im się przygląda. Widziała jego twarz -była czarna, straszna, pełna blizn.

Czas dziedzica Popielskiego

W roku czterdziestym szóstym dziedzic Popielski wciąż jeszcze mieszkał w pałacu, choć było wiadomo, że to już nie potrwa długo. Jego żona wywiozła dzieci do Krakowa i teraz kursowała tam i z powrotem, przygotowując przeprowadzkę.

Wydawało się, że dziedzicowi jest wszystko jedno, co się wokół niego dzieje. Grał. Siedział w bibliotece dniami i nocami. Spał na kozetce. Nie przebierał się, nie golił. Kiedy jego żona wyjeżdżała do dzieci, nie jadł. Czasem trzy, cztery dni. Nie otwierał okien, nie odzywał się, nie wychodził na spacer, nawet nie schodził na dół. Raz czy dwa razy przyjechali do niego z powiatu w sprawie nacjonalizacji. Mieli teczki pełne nakazów i pieczątek. Walili do drzwi i szarpali dzwonkiem. Wtedy podszedł do okna, spojrzał na nich z góry i zatarł ręce.

– Wszystko się zgadza – powiedział chropawym, odwykłym od mówienia głosem. – Przechodzę na następne połę.

Czasem dziedzic Popielski potrzebował swoich książek.

Gra wymagała od niego różnych informacji, ale nie miał z tym kłopotów – wszystko mógł znaleźć we własnej bibliotece. Ponieważ w Grze istotną rolę pełniły sny, dziedzic Popielski nauczył się śnić na zamówienie. Mało tego, powoli uzyskiwał nad snami kontrolę, robił w nich, co chciał, zupełnie inaczej niż w życiu. Świadomie śnił na zadany temat i zaraz tak samo świadomie budził się po drugiej stronie, jakby przeszedł przez dziurę w płocie. Potrzebował chwili, żeby oprzytomnieć, a potem zaczynał działać.

Gra dawała mu więc wszystko, czego potrzebował, a nawet więcej. Po cóż miałby wychodzić z biblioteki?

Tymczasem urzędnicy z powiatu zabrali mu lasy, wyręby, grunty orne, stawy i łąki. Przysłali pismo, w którym poinformowano go jako obywatela młodego socjalistycznego państwa, że nie należy już do niego cegielnia, tartak, gorzelnia i młyn. W końcu także i pałac. Byli uprzejmi, wyznaczyli mu nawet termin zdania mienia. Jego żona najpierw płakała, potem się modliła, w końcu zaczęła pakować rzeczy. Wyglądała jak gromnica, taka była chuda i woskowoblada. Posiwiałe nagle włosy świeciły w półmroku pałacu zimnym, także bladym światłem.

Dziedziczka Popielska nie miała pretensji do męża, że zwariował. Martwiła się, że będzie musiała sama decydować, co można wziąć, a co zostawić. Gdy jednak podjechało pierwsze auto, dziedzic Popielski, blady i zarośnięty, zszedł na dół z dwiema walizkami w rękach. Nie chciał pokazać, co tam ma.

Dziedziczka pobiegła na górę i przez chwilę skupionym wzrokiem oglądała bibliotekę. Miała wrażenie, że niczego nie brakuje, nie było żadnego pustego miejsca na półce, nie ruszono żadnego obrazu, bibelotu, nic. Przywołała robotników, a oni wrzucali książki do kartonowych pudeł jak leci. Potem, żeby było szybciej, zgarniali je z półek całymi szeregami. Książki rozkładały swoje nielotne skrzydła i bezwładnie padały na stos. Kiedy zabrakło pudeł, robotnicy dali spokój, zabrali pełne kartony i poszli. Dopiero potem okazało się, że wzięli wszystko od A do L.

W tym czasie dziedzic Popielski stał przy aucie i z zadowoleniem wdychał świeże powietrze, które go oszołamiało po miesiącach siedzenia w zamknięciu. Chciało mu się śmiać, cieszyć, tańczyć – tlen buzował w jego gęstej, niemrawej krwi i rozdymał przyschnięte tętnice.

– Wszystko jest dokładnie tak, jak ma być -powiedział do żony w aucie, gdy jechali Gościńcem do drogi kieleckiej. – Wszystko, co się dzieje, dzieje się dobrze.

A potem dodał jeszcze coś takiego, że i szofer, i robotnicy, i dziedziczka spojrzeli po sobie wymownie:

– Ósemka trefl rozstrzelana.

Czas Gry

W książce Ignis fatuus, czyli Pouczająca gra na jednego gracza, która jest instrukcją Gry, przy opisie Czwartego Świata znajduje się następująca historia:

„Bóg tworzył Czwarty Świat w zapamiętaniu, które niosło mu ulgę w jego boskim cierpieniu.

Kiedy stworzył człowieka, oprzytomniał – takie wrażenie ten na nim zrobił. Porzucił więc dalsze stwarzanie świata – bo czyż mogło być coś doskonalszego? – i teraz, w swym boskim czasie, podziwiał własne dzieło. Im głębiej sięgał wzrok Boga w ludzkie wnętrze, tym gorętsza rozpalała się w Bogu miłość do człowieka.

Lecz człowiek okazał się niewdzięczny, zajął się uprawą ziemi, płodzeniem dzieci, i nie zwracał uwagi na Boga. Wtedy w boskim umyśle pojawił się smutek, z którego sączyła się ciemność.

Bóg zakochał się w człowieku bez wzajemności.

Boska miłość, jak każda inna, bywa uciążliwa. Człowiek zaś dojrzał i postanowił uwolnić się od natrętnego kochanka. «Pozwól mi odejść – powiedział. -Daj mi poznać świat na mój własny sposób i zaopatrz mnie na drogę.»

«Nie poradzisz sobie beze mnie – rzekł Bóg człowiekowi. – Nie odchodź.»

«Daj spokój» – powiedział człowiek, a Bóg z żalem przychylił mu gałąź jabłoni.

Bóg został sam i tęsknił. Śniło mu się, że to on wygnał człowieka z raju, tak bardzo bolała go myśl, iż został porzucony.

«Wróć do mnie. Świat jest straszny i może cię zabić. Spójrz na trzęsienia ziemi, na wybuchy wulkanów, na pożary i potopy» – grzmiał z deszczowych chmur.