Sula czuła, że się jeży, i postanowiła nie dać nic po sobie poznać.
— Caroline — poprawiła go. — Już nie jestem Caro. W kącikach oczu lorda Richarda igrało rozbawienie.
— Ty mnie w ogóle nie pamiętasz.
— Chyba nie. — Opanuj się, nakazała sobie. Ci ludzie chcą ci okazać przyjaźń.
Lord Richard miał biały uśmiech i bardzo niebieskie oczy.
— Wsadziłem cię na twojego pierwszego kucyka, w naszym ogrodzie na Meerii.
— Ach, to ty? — Oczy Suli się rozszerzyły.
— Chyba się aż tak nie zmieniłem. Uprawiasz jeszcze jeździectwo?
— Już od wieków nie.
Lord Richard spojrzał na swego ojca, potem na Sulę.
— Ciągle mamy stajnie na Meerii. Gdybyś zechciała tam pojechać i trochę pojeździć, z radością byśmy cię gościli. Mamy też wspaniałe miejsca do wędkowania.
Lord Durward skinął głową.
— Dziękuję — odparła Sula. — Może kiedyś skorzystam z zaproszenia. Ale tyle czasu minęło…
Lord Richard zwrócił się do swej wysokiej zgrabnej towarzyszki o ciemnych migdałowych oczach i pięknych błyszczących, czarnych długich włosach.
— To moja narzeczona lady Terza Chen, a to Caroline, lady Sula.
— Bardzo mi miło. Widziałam panią na wideo. — Głos lady Terzy miał niskie, kojące brzmienie, a uścisk wyciągniętej niespiesznie dłoni był ciepły i serdeczny.
Sula wiedziała, że za wcześnie na zazdrość, na nienawiść do tej kobiety za emanujący z niej luz, spokój i świadomość pozycji społecznej, ale jednak te uczucia dały o sobie znać. Spadaj, mała; sądzisz, że uda ci się wejść między mnie a mężczyznę, który mnie wsadził na mojego pierwszego w życiu kucyka? — pomyślała Sula.
— Jaki piękny naszyjnik — powiedziała, bo akurat ta uprzejmość przyszła jej do głowy.
Lord Richard zwrócił ku narzeczonej pełen uwielbienia wzrok.
— Chciałbym powiedzieć, że ja go podarowałem, ale Terza sama go wybrała. Ma znacznie lepszy gust niż ja.
Sula spojrzała na Richarda.
— Szczęściarz z ciebie — stwierdziła.
Ale nie znaczyło to, że chętnie nie popsułaby tego związku.
Przystojny, dobrze zbudowany mężczyzna w mundurze konwokata prowadził lady Amitę, żonę lorda Durwarda. Przedstawiono go jako lorda Chen, ojca lady Terzy. Sula dość mgliście znała hierarchię parowskich klanów, ale rozumiała, że Chen są na szczycie. Lord Chen, lord Richard i lord Durward zaczęli się ścigać w komplementach dla lady Terzy, a Sula dodawała od siebie entuzjastyczne uprzejme uwagi. Potem lord Chen zwrócił się do Suli, wypowiadając kilka równie miłych zdań na temat jej rodziców oraz akcji ratunkowej „Północnego Zbiega”.
Co za sympatyczne towarzystwo, pomyślała Sula.
— Problem polega na tym, że sprawa „Północnego Zbiega” jeszcze się będzie dla mnie ciągnęła przez pewien czas — rzekła. — Musiałam złożyć zeznanie u prokuratora, ale nadal zawracają mi głowę adwokaci, reprezentujący ubezpieczyciela Blitshartsa. Chcą dowieść, że to było samobójstwo.
— Ale nie było, prawda? — spytała lady Amita.
— Nie znalazłam żadnych dowodów ani za, ani przeciw. — Sula starała się nie drżeć na wspomnienie widoku wnętrza jachtu.
— To bardzo skomplikowane — powiedziała lady Amita — ale cieszę się, że to pani dostała medal, a nie ten okropny człowiek.
— Jaki okropny człowiek, lady? — spytała Sula, zaintrygowana.
— Ten, który gadał przez cały czas akcji ratunkowej. Miał taki straszny głos.
— Och. — Sula zamrugała. — To lord Gareth Martinez — wyjaśniła.
— W wiadomościach powtarzają, że jest parem. — Lady Amita mówiła to z ironiczną miną. — Ale nie wyobrażam sobie, żeby par miał tak okropny akcent. Z pewnością my nie znamy nikogo takiego. Miał głos przestępcy z „Nieprzekupnej Siódemki”.
Lord Durward poklepał żonę po ramieniu.
— Możecie mi wierzyć, że niektórzy z tych zdegenerowanych prowincjonalnych parów są gorsi od przestępców.
— Lord Gareth jest zupełnie inny. — Sula odruchowo broniła Martineza. — Według mnie to prawdziwy geniusz — dodała szybko. Oczy lady Amity rozszerzyły się.
— Naprawdę? Mam nadzieję, że nigdy nie natkniemy się na tego rodzaju geniuszy.
Lord Durward spojrzał na nią dobrotliwie.
— Moja droga, będę cię przed tym chronił.
Okazało się, że głównym punktem programu ma być pokaz talentów lady Terzy przed wybranymi członkami klanu Li oraz ich znajomymi. Po kolacji, podanej na zastawie neo-Gemmelware z motywami owoców i orzechów, zaproszono wszystkich na tyły pałacu do małego, przytulnego teatru, zbudowanego na kształt podwodnej groty. Na ścianach i proscenium tysiące muszelek tworzyły bogate wzory, a zielononiebieskie oświetlenie wzmacniało efekt naturalności. Lady Terza usiadła przed małym zespołem kameralnym i zagrała na harfie. Według oceny Suli grała bardzo dobrze, całkowicie skoncentrowana na muzyce, z twarzą skupioną, niemal zaciekłą — przeczyło to zewnętrznemu wizerunkowi, jaki demonstrowała wcześniej w salonie wobec rodziny i znajomych.
Sula prawie nic nie wiedziała o muzyce kameralnej, zawsze traktowała ją z lekceważeniem jako gatunek muzyki, w której trzeba układać własne słowa. Ale Terza wykonywała utwór z takim oddaniem, że Sula pojmowała jego sens, czuła, że muzyka w nią wstępuje, pieści, stymuluje, przyżega nerwy, tańczy w żyłach. To dzięki temu, że Terza w szczególny sposób wstrzymywała oddech przed pauzą, potem zadowolona skłaniała głowę, gdy akord milkł, jej oczy patrzyły gdzieś w dal podczas skomplikowanego ataku na instrument, a w wolniejszych pasażach ruchy stawały się sugestywnie senne.
Po zakończeniu utworu zapadła cisza, a potem Sula przyłączyła się do aplauzu.
— Cieszę się, że miałam okazję zaprosić orkiestrę — wyznała lady Amita w czasie przerwy. — Podczas żałoby nie ma zbytniego popytu na muzyków.
Dotychczas Sula nie zwróciła uwagi na ten aspekt żałoby.
— To cenne, że dała im pani pracę — stwierdziła.
— Terza mi to zasugerowała. Ma wśród muzyków wielu przyjaciół i martwi się o nich. — Na twarzy lady Amity pojawił się niepokój. — Oczywiście nie wyobrażamy sobie, żeby po ślubie spędzała tak wiele czasu z… — w porę powstrzymała się taktownie — z tym rodzajem ludzi.
Przerwa się skończyła i orkiestra wznowiła grę. Sula obserwowała estradę, a potem spojrzała w drugi koniec widowni, gdzie siedzieli Maurice Chen z lordem Richardem i ze świecącymi oczami patrzyli na pełną wdzięku skupioną harfistkę. Sula przypuszczała, że jej własne dokonania nigdy nie wzbudzą takiego podziwu. Była dobrym pilotem i błyskotliwym matematykiem, ale zniszczyła wszelką nadzieję na związek z jedyną osobą, która potrafiła docenić ten szczególny zestaw talentów.
To wcale nie oznaczało, że w ogóle miała jakieś poważne szanse z Martinezem, a już na pewno nie z kimś takim, jak lord Richard. Dawno odkryła, że swym wyglądem przyciąga pewnych mężczyzn do chwili, gdy ich rodzice odkrywają, że Sula nie ma pieniędzy ani perspektyw, i wtedy odciągają młodych ludzi gdzie indziej. I tak się dziwnie składało, że wówczas stawała się atrakcyjna dla ich ojców, którzy kiedyś ożenili się, by mieć dzieci lub przysłużyć się rodzinie, a teraz — owdowiali lub rozwiedzieni — szukali u schyłku życia nieco radości, pięknej towarzyszki przy boku, by wzbudzać zazdrość.
Gdyby Sulę interesowali starsi mężczyźni, zapewne dobrze by się ustawiła, ale w ich skomplikowanym, pogmatwanym świecie byłaby zagubiona. Wyrastała w innym niż oni środowisku i miała mniej od nich doświadczenia. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby grać rolę rozpieszczanej, głupiutkiej lalki wystawianej na pokaz, zabawnej w łóżku, którą odsyła się do sklepu albo fryzjera, gdy dzieje się coś ważniejszego.