Konstruktor filmował jeszcze kilka minut oddalający się statek, po czym zawrócił w kierunku zabudowań bazy.
Suzy i Zina czekały już na niego.
Sanie pomknęły.
Minęli niewielki pagórek i zaczęli zjeżdżać w głgb rozległej kotliny. Na jej dnie rysował się wyraźnie czarny kadłub Dżdżownicy. Dziób jej był już na kilka metrów pogrążony w lodzie, za rufą zaś wznosił się kopiec śniegu. Maszyna drążyła tunel w lodzie, przerzucając skruszony materiał poza siebie transporterem, rurą biegnącą wewnątrz jej metalowego cielska. Naraz z rury wylotowej wystrzeliła fontanna wody, rozrzucając na wszystkie strony lodowe okruchy. Śnieżny obłok wzbił się w górę. Widocznie Kondratiew włączył na próbę urządzenie topiące.
Statek szybko pogrążał się w lód.
— Siedem!.. — zawołał Jaro nawiązując łączność radiową z Igorem. — Co ci się tak śpieszy?! Czyżbyś chciał nam zostawić Suzy?
— Może…
Dżdżownica zamarła w bezruchu.
Suzy, Jaro i Zina wyszli z sanek i podążyli ku rufie statku.
— Nie zapomnijcie przywieźć dla mnie zęba jakiegoś urpiańskiego mamuta — zaśmiała się Zina.
Ale Jaro nie miał już ochoty do żartów.
W dolnej części rufy podniosła się nieduża klapa włazu i w otworze zabłysnął hełm Kondratiewa. Brabec ujął geologa za ramiona, pomagając przyjacielowi wydostać się z otworu.
Po chwili Igor stanął na lodzie.
— No, już czas! — rzekł krótko.
Podszedł do Ziny, objął ją wpół i przycisnął mocno do siebie. W oczach córki zobaczył łzy.
— Powiedz mamie… — zaczął i urwał. — Zresztą… nic… Zobaczymy się za dwadzieścia dni.
Jaro kręcił się nerwowo, patrząc w ziemię. Również Suzy nie umiała ukryć wzruszenia. Przekładała z ręki do ręki walizęczkę, wreszcie podeszła do włazu i postawiła ją w otworze. Myśli jej były w tej chwili przy Władzie… Czy ujrzy go kiedykolwiek?… Wszak za chwilę rozpoczyna wraz z Igorem najniebezpieczniejszą fazę badań. Dotychczas, pomijając wypadki Zoe i Renego, wszystkie prace odbywały się w warunkach względnego bezpieczeństwa, przy stałej łączności z innymi członkami ekspedycji. Teraz mieli się opuścić głęboko pod ziemię, poza zasięg łączności radiowej i ultradźwiękowej, zdani wyłącznie na własne siły.
— Wsiadajmy! — przerwał milczenie Igor. Suzy uścisnęła Jaro i Zinę.
— Do zobaczenia za dwadzieścia dni w okolicy Ciemnej Plamy.
Na czworakach wpełzła do wnętrzna długiej i ciasnej rury prowadzącej w głąb statku. Po przebyciu kilku metrów, popychając przed sobą walizęczkę, dotarła do śluzy.
Tu musiała poczekać na Igora, który zjawił się po kilku minutach. Bez słowa przesunął dźwignię, zamykając klapę włazu i włączając urządzenia regulujące ciśnienie i skład powietrza.
W chwilę później, już bez kombinezonów i hełmów, ruszyli w głąb machiny, przeciskając się wśród niezliczonych urządzeń energetycznych, chemicznych i mechanicznych. Doszli wreszcie do pomieszczeń laboratoryjnych i mieszkalnych. Składały się one tylko z czterech wąskich kabin. Ściany, sufity i podłogi były tak zapełnione przyrządami i najniezbędniejszym sprzętem, że przypominały raczej zatłoczony magazyn niż wnętrze statku. Zresztą trudno mówić o swobodnym poruszaniu się w kabinach, których wysokość rzadko gdzie przekracza półtora metra. Na głowach trzeba tu było nosić elastyczne hełmy, chroniące czaszkę przed ciągłymi uderzeniami.
Jedyne przestronniejsze pomieszczenie, choć tak samo niskie, stanowił magazyn przeznaczony na próbki skał i skamieniałości, które spodziewano się znaleźć. Magazyn nie był jednak zupełnie pusty, bo umieszczono tam zapas kilkudziesięciu sond iglicowych do przesyłania meldunków w okresie, gdy głębokość osiągnięta przez Dżdżownicę uniemożliwi kontakt radiowy i ultradźwiękowy.
W miarę zbliżania się do przedniej części statku, pogrążonej już w lodzie, pomieszczenia przybierały położenie coraz bardziej ukośne. Schodzenie w dół po pochyłych podłogach ułatwiały specjalne przyssawki, wzmagające przyczepność butów, oraz liczne klamry i poręcze. Niemniej gimnastyczne wyczyny przy wchodzeniu do wnętrza statku dawały przedsmak trudów, jakie czekały Igora i Suzy. Wszak Dżdżownica znaczną część swej podziemnej drogi miała przebywać w takim właśnie położeniu, nierzadko posuwając się nawet zupełnie pionowo w dół lub w górę.
Kabina kierownicza przybrała już w tej chwili pozycję niemal „nurkującą”. Pięć ekranów, umieszczonych ukośnie w przedniej ścianie, świeciło nisko w dole. Tylko dwa obrotowe fotele z pulpitami kierowniczymi znajdowały się w normalnej pozycji, gdyż samoczynnie przybierały one położenie zgodne z kierunkiem ciążenia.
Igor, który niejednokrotnie kierował tego rodzaju statkami jeszcze na Ziemi, szybko usadowił się w fotelu. Po chwili i Suzy zajęła miejsce obok.
W niewielkim, jasnym prostokącie ekranu telewizora rysowały się wyraźnie sylwetki Jara i Ziny, zajętych montażem przywiezionej na saniach podręcznej stacji przesyłowej.
Wyżej, na dwóch dużych ekranach, pokrytych siatką współrzędnych, widoczne było położenie przestrzenne Dżdżownicy. Statek podziemny symbolizowała mała czerwona kreseczka w centrum ekranów. Na prawym ekranie, dającym obraz przekroju pionowego wzdłuż osi statku, koniec kreseczki wygięty był łukiem w dół. Nad nią rozciągał się czarny obszar symbolizujący atmosferę. Lewy ekran był jeszcze całkowicie ciemny, gdyż więcej niż połowa statku znajdowała się na powierzchni.
Suzy wskazała ręką na dolną część prawego ekranu. W pobliżu kreski oznaczonej liczbą 120, poniżej ciemnego pasa wyobrażającego lód, rozciągał się jaśniejszy obszar o wyraźnie warstwowej strukturze.
— To już skała?
— Ta cienka, szara warstwa to zamarznięta gleba. Niżej piasek i zlepieńce[24] — odrzekł Igor. — No, ruszamy!
Położył Jłoń na pulpicie kierowniczym i nacisnął guzik. Rozległ się przytłumiony szum i strzałki mierników zadrgały. Igor ujął pewnie gałkę dźwigni ruchu i przesunął ją o kilka centymetrów w dół. Wskazówka szybkościomierza zmieniła położenie z zera na 10 cm/s.
Czwarty, nawiększy ekran jakby ożył. Na jego białej powierzchni, poprze-tykanej z rzadka ciemnymi plamkami, zaczął się ruch. W polu widzenia podziemnego oka przesuwały się warstwy lodu. Na ekranie widniał obraz jakby przekroju ośrodka, który mieli przebyć. Przekroju dokonanego w płaszczyźnie prostopadłej do kierunku ruchu i oddalonej o trzy metry od dzioba statku. Plamki znikały, ukazywały się nowe, znów znikały, aby za moment pojawić się w innym miejscu.
Od czasu do czasu ekran nieznacznie szarzał. Widocznie lądolód narastał stopniowo, z przerwami, w których na jego pokrytej firnem powierzchni gromadziły się miejscami cienkie warstwy naniesionych wiatrem pyłów mineralnych. Później znowu nowe opady śnieżne pokrywały grubym całunem te ciemniejsze warstwy. Śnieg pod ciśnieniem zmieniał się w firn, którego powierzchnię przy-sypywały nowe pyły.
W miarę jak Dżdżownica pogrążała się coraz głębiej, ciemniejsze warstwy powtarzały się częściej. Igor zmniejszył prędkość statku do 5 cm/s, przechodząc z topienia na mechaniczne kruszenie lodu, aby pobierać próbki w możliwie naturalnej postaci i kolejności.
Statek zagłębił się już w lód zupełnie i ekran z sylwetkami ludzi w skafandrach wygasł.
Na pulpicie zapłonęło zielone światełko.
— Igor! Suzy! Jak tam odbiór? — rozległ się głos Brabca.
— Bardzo dobry! — odpowiedziała Suzy. — Już zmontowaliście stację przesyłową?