Выбрать главу

Ocaleni wyczołgali się spod wielkiego cielska. Zabrali zapasy, po czym Ulisses podpalił statek, aby nie wpadł we wrogie ręce. Nie widział w pobliżu ludzi-nietoperzy, ale nie chciał ryzykować. Jeżeli istniała jedna rzecz, której z pewnością nie pragnął, to aby Dhulkhulicy nauczyli się budować własne sterówce.

Ruszyli równiną w kierunku gór, za którymi leżało państwo Neshgajów. Pozostałe statki już dawno ich minęły. Ich silniki, pracując pod wiatr, szybko się męczyły, a statki musiały wrócić, zanim roślinne mięśnie umrą z wyczerpania.

Dwa dni później zobaczyli wielkie cygaro sterowca zbliżające się do nich, jak obiecano im przez radio.

Kiedy statek znalazł się w zasięgu wzroku, Kafbi, oficer Vroomawów powiedział do Ulissesa:

— Mieliśmy szczęście się wyrwać, panie. Cały kraj brodzi we krwi. Kiedy nas nie było, niewolnicy i Vroomawie powstali przeciw Neshgajom. Panuje chaos. Neshgajowie utrzymują pewne części kraju a rebelianci pozostałe. Resztę statków zniszczyli na lotnisku Neshgajowie, ale nam się udało uciec. Wtedy przylecieliśmy po was. Niewolnicy i Vroomawie oczekują ciebie, chcą, abyś poprowadził ich do zwycięstwa. Twierdzą, że jesteś bogiem ludzi, i że twoim przeznaczeniem od niepamiętnych czasów jest uwolnić ich i uwolnić świat od potworów o głowach słoni.

Drzewo wkrótce o tym usłyszy, jeżeli już się nie dowiedziało. Zbierze Dhulkhulikhów i zbierze hordy na nim żyjące; uderzy, kiedy ludzie i Neshgajowie będą sobie skakać do gardeł. Gdyby tylko ludzie odłożyli to powstanie, aż do chwili, gdy ich największy wróg zostanie pokonany… Ale myślące stworzenia nie kierują się zimną logiką, w każdym razie nie za często.

— Władca i wysoki kapłan nie żyją — ciągnął Kafbi. — Rządzi teraz Shegnif Wielki Wezyr. Trzyma się ze swoimi siłami w pałacowym kompleksie. Jak dotąd nie udało nam się do niego dostać.

Ulisses westchnął. Dwadzieścia milionów lat rozlewu krwi, bólu i okropieństw było za nim. I wyglądało na to, że więcej jest przed nim, gdyby miał jeszcze tak długo żyć.

Niech tak będzie.

Stał na wielkiej równinie z A winą u boku. Jej ogon ocierał się o jego prawą łydkę, kiedy czekała nerwowo na manewr statku. Odezwała się:

— Mój panie, co zrobimy, kiedy pokonamy Neshgajów?

Poklepał ją po ramieniu:

— Podoba mi się twój optymizm. „Kiedy” pokonamy, a nie „Jeżeli”, prawda? Zastanawiam się, co bym zrobił bez ciebie.

Poczuł w żołądku ucisk. Już tyle razy mogła zginąć, i musiałby radzić sobie bez niej.

— Nie ma powodu, dla którego niewolnicy i Vroomawie mieliby zdziesiątkować siebie, po to tylko aby wymordować wszystkich Neshgajów. Myślę, że byłoby znacznie lepiej, gdybyśmy zawarli rozejm i zorganizowali nowe społeczeństwo, w którym Neshgajowie nie byliby ani panami, ani niewolnikami, ale byliby równi ludziom. Potrzebni są nam, tak jak my im w walce z Drzewem. Musimy pomyśleć o kompromisie Awino. Szukać kompromisu to nie słabość. Siła leży w przymierzu.

— Niewolnicy i Vroomawie pragną zemsty — odpowiedziała. — Cierpieli przez setki lat pod panowaniem Neshgajów. Teraz chcą im odpłacić.

— Rozumiem to — odparł. — Ale cierpiący mogą zapomnieć o przeszłości, jeżeli przed nimi pojawiła się nowa, dobra przyszłość.

— Mogą?

— Muszą. W moich czasach starzy wrogowie zapominali o zadanych ranach i obelgach, a nawet stawali się przyjaciółmi.

— Mój panie — powiedziała, zakołysawszy się tak, że otarła się o niego biodrem, a jej ogon uderzał go w nogi. Popatrzyła na niego z ukosa. — Wkrótce będziesz mówić o kompromisie z Drzewem! Naszym odwiecznym wrogiem, niszczycielem!

Kto wie? Pomyślał. Skoro jeden umysł może nawiązać kontakt z drugim, to dlaczego nie z umysłem roślinnym? Kto wie?