Выбрать главу

Awina odezwała się:

— Nie rozumiem do czego mój pan zmierza, ani dlaczego dawne ofiary, które zdawały się satysfakcjonować mojego pana przez tak wiele pokoleń, i przeciw którym nigdy nie protestował…

— Módl się, abyś mogła przejrzeć, Awino. Ślepota może doprowadzić do śmierci, wiesz o tym.

Awina zamknęła usta i oblizała wargi końcem języka. Zaczai rozumieć, że mętne stwierdzenia wywołują w nich panikę, wtedy wyobrażają sobie najgorsze.

— Idź i powiedz wodzom i kapłanom, że chcę zebrać ich na naradzie — rozkazał — w czasie, jaki potrzebuje mężczyzna na przejście powoli dookoła wioski. Powiedz też pracującym, aby zaprzestali walenia młotami podczas narady.

Awina z krzykiem wybiegła ze świątyni i w przeciągu pięciu minut wszyscy oficjałowie, oprócz tych, którzy akurat byli na polowaniu, znaleźli się w hallu. Ulisses zasiadł na twardym i zimnym granitowym tronie i powiedział im, czego chce. Wyglądali na zaszokowanych, ale żaden nie śmiał się przeciwstawić. Odezwał się Aytheera.

— Panie, czy mogę spytać, co ostatecznie zamierzasz zrobić z tym przymierzem?

— Po pierwsze mam zamiar skończyć tę bezsensowną wojnę. Po drugie, zabrać zarówno Wufów, jak i Wagaronditów, najlepszych wojowników, na wyprawę przeciw Wurutanie.

— Wurutana! — zaszmerali z niemałym przestrachem.

— Tak, Wurutana! Dziwicie się? Czyż nie spodziewacie się, że dawne przepowiednie się spełnią?

— O tak, Panie — odpowiedział Aytheera. — Tylko teraz, kiedy nadszedł czas, trzęsą się nam kolana i brzuchy nas bolą.

(Wufowie uważali, że miejscem odwagi są jelita).

— Ja was poprowadzę przeciw Wurutanie — powiedział Śpiewający Niedźwiedź, zastanawiając się, czym jest Wurutana i co trzeba zrobić, by go pokonać. Próbował zdobyć o nim jak najwięcej informacji, nie dając im poznać stanu swojej niewiedzy. Uważał, że nie powinien tłumaczyć się „skamieniałymi” myślami w przypadku Wurutany. Wolno mu było to robić w innych, mniej ważnych sprawach, lecz Wurutana był tak istotny, że nie mógł zapomnieć najmniejszego szczegółu o nim. Tak przynajmniej myśleli Wufowie.

— Wyślecie posłańca do najbliższej wioski Wagaronditów z wieścią o moim nadejściu — kontynuował, pozostawiając im znalezienie praktycznej metody zbliżenia się do śmiertelnego wroga. — Powiecie im, że przychodzę z wizytą, i że prowadzimy więźniów, całych, choć może trochę rannych, i uwolnimy ich. Wtedy Wagarondici wypuszczą Wufów, jeżeli jakichś trzymają. Potem zbierzemy się na wielkiej naradzie i udamy do innych wsi Wagaronditów. W końcu, wybiorę spośród Wagaronditów wojowników, którzy będą-nam towarzyszyć w wyprawie przez równiny na Wurutanę.

Świątynia była jasno oświetlona. Otwarto dwoje wielkich drzwi, a dziura w jednym końcu jeszcze nie była zakryta. Światło wydobywało spod krótkiego, gładkiego futra grymasy twarzy i ukradkowe spojrzenia. Niebieskie, zielone, żółte i pomarańczowe kocie oczy spoglądały przebiegle. Ogony biły z boku na bok, dodatkowo zdradzając podniecenie.

Spodziewali się, że poprowadzi ich na ostateczną wojnę przeciw Wagaronditom. Teraz proponował pokój, a co gorsza, będą musieli podzielić się swoim bogiem z odwiecznym przeciwnikiem.

Śpiewający Niedźwiedź zabrał ponownie głos.

— Waszym prawdziwym wrogiem jest Wurutana, a nie Wagarondici. Idźcie i róbcie, jak nakazałem.

W tydzień później wyszedł północną bramą na twardo ubitą ścieżkę między polami zboża a ogrodami. Starsi ludzie i młodsi wojownicy zostali we wsi; kobiety z dziećmi podążały za nimi, pokrzykując i wymachując rękami. Za nim szło trzech muzyków — dobosz, flecista i chorąży. Bęben wykonany był z drewna i skóry. Flet stanowiła wydrążona kość jakiegoś dużego zwierzęcia. Na sztandar składała się długa włócznia, do której pod kątem prostym przymocowano pióra i wyprawione głowy — ptaka, podobnego do orła, rysia, gigantycznego królika i konia. Symbolizowały one cztery klany, czy też fratrie Wufów. Klany zamieszkiwały każdą wieś i właśnie system klanowy wiązał z sobą plemiona ludzi-kotów. O ile rozumiał, to traktaty pokojowe oraz unie układano między klanami poszczególnych wiosek, a nie plemionami. Dlatego, od jakiegoś czasu, klany królika z różnych wsi nie walczyły między sobą, w przeciwieństwie do klanów rysia i konia. Wkrótce jednak i one zawarły pokój. Klany orłów, które dotychczas były neutralne, także przystąpiły do zjednoczenia. Dopiero wówczas wioski Wufów stworzyły zjednoczony front przeciw Wagaronditom. Ulisses tego systemu nie pojmował; wydawał się skomplikowany i właściwie bez szans przetrwania, ale Wufowie uważali go za jedyny naturalny.

Za chorążym i muzykami, grającymi muzykę atonalną, szedł arcykapłan i dwóch pomniejszych kapłanów. Mieli na sobie coś w rodzaju pióropuszy i masywne paciorki; w dłoniach nieśli różdżki. Dalej szła grupa dwudziestu pięciu młodych wojowników, przystrojonych w pióra, koraliki oraz namalowane na twarzach i piersiach zielone, czarne i czerwone szewrony. Następnie kroczyła grupa sześćdziesięciu starszych żołnierzy. Wszyscy wojownicy uzbrojeni byli w kamienne noże, tomahawki i włócznie. Nieśli także łuki oraz kołczany ze strzałami. Korciło ich, aby wypróbować je na Wagaronditach. Właściwie dotyczyło to tylko młodszych wojowników. Starsi ukrywali swoją pogardę do nowej broni jedynie, kiedy Ulisses znajdował się w zasięgu słuchu, ale on słyszał znacznie lepiej, niż myśleli.

Po jednej ze stron, równolegle do młodszych wojowników, szło dwunastu jeńców. Oni także nieśli broń, lecz, jak na ludzi, którzy powinni być szczęśliwi, wyglądali bardzo ponuro. Śpiewający Niedźwiedź zapewnił ich, iż nie popadną w niełaskę u swoich za to, że dali się wziąć do niewoli. Początkowo Wagarondici protestowali; twierdzili, że nie będzie im wolno iść do Szczęśliwej Krainy Wojny (to tłumaczenie Ulissesa bardziej wyrafinowanego określenia).

Ulisses zawyrokował, że nie mają wyboru. Co więcej, sprawy teraz wyglądają inaczej. On — kamienny bóg, zdecydował, że pozwoli im iść po śmierci do Szczęśliwej Krainy Wojny, pod warunkiem, że nie będą się niemądrze upierać. Zamilkli, lecz nadal nie mogli spokojnie zaakceptować nowego porządku rzeczy.

Pochód kroczył szybko wśród falujących wzgórz, ścieżką wydeptaną przez pokolenia wojowników i myśliwych. Wzdłuż drogi rosło wiele ogromnych drzew liściastych oraz brzóz i dębów, lecz nie tyle, by stworzyć las. Były też ptaki: sójki, wrony, kruki, wróble i szmaragdowomiodowe kolibry; skrzydlate wiewiórki — lisio rude lub czarne jak soból; lis połyskiwał srebrno; z pnia, z wysokości pięćdziesięciu stóp spoglądało na nich stworzenie o jasnych oczach, podobne do łasicy; rudy szczur umknął po kłodzie; a wysoko na wzgórzu, pięćdziesiąt jardów na prawo, siedział brązowy kolos i przyglądał się. To roślinożerny niedźwiedź, nikogo nie zaczepi, jeżeli zostawi się go samego. Żywi się zbożem i owocami z ich ogrodów, jeżeli są bez straży.

Ulisses chłonął oczyma zimne, niebieskie niebo, a w płuca wciągał chłodne, świeże powietrze. Wielkie zdrowe drzewa, zdrowe ptaki i zwierzęta, zieleń wszędzie dookoła, ani śladu spalin i poczucie wielkiej przestrzeni. To wszystko w tej chwili czyniło go szczęśliwym. Mógł zapomnieć o niepokoju, o tym, że — być może — jest jedynym żywym człowiekiem. Mógł zapomnieć… Zatrzymał się. Z tyłu chorąży wykrzyknął rozkaz, dźwięki bębna i fletu ucichły, a wojownicy urwali szepty.

Czegoś mu brakowało. Czego?

Nie czego. Kogo?

Zwrócił się do Aytheery.

— Awina, twoja córka. Gdzie ona jest?