Выбрать главу

— Joanna Lander? — spytała pielęgniarka. — Nie przyszła tu dzisiaj. A gdzie twoje kapcie? — zwróciła się do Maisie. — Szybko. Do łóżka — łagodnie ponagliła dziewczynkę. — Już.

— Ale mogę porozmawiać z panem doktorem, prawda? Siostro Barbaro?

— Tylko przez chwilę — zgodziła się Barbara, zaganiając Maisie do pokoju i pomagając jej położyć się na łóżku. Podniosła barierkę z boku łóżka.

— Masz odpoczywać — przykazała.

— Może powinienem… — zaczął Richard.

— Co to znaczy alzacki? — spytała Maisie.

— Alzacki? — powtórzyła zaskoczona Barbara.

— Chodzi mi o Ullę. — Maisie zwróciła się do Richarda. — Tego psa z Hindenburga.

Pielęgniarka uśmiechnęła się do lekarza i poklepała Maisie po stopie ukrytej pod kocem.

— Nie wychodź z łóżka — nakazała.

— Zdaje się, że chodzi o owczarka niemieckiego — objaśnił Richard.

— No jasne — zgodziła się dziewczynka. — Przecież Hindenburg był niemiecki. Wybuchł podczas lądowania w Lakehurst. Lakehurst leży w New Jersey. Mam zdjęcie.

Maisie opuściła barierkę z boku łóżka, wygramoliła się na ziemię i schyliła przy szafce.

— Jest w mojej książce. — Sięgnęła do różowej płóciennej torby, ozdobionej z boku wizerunkiem Barbie, i wyciągnęła książkę ze zdjęciem Góry Świętej Heleny na okładce i tytułem Katastrofy dwudziestego wieku.

— Może pan położyć ją na łóżku? Zabronili mi podnosić ciężkie przedmioty.

— Jasne — stwierdził Richard. Podniósł książkę i położył ją na kocu. Maisie otworzyła ją, stojąc przy łóżku.

— Dziewczynka i dwóch małych chłopców uległo poparzeniu. Dziewczynka zmarła. — Maisie się zadyszała. — Ale Ulla przeżyła. O proszę, jest zdjęcie.

Pochylił się nad książką, spodziewając się ujrzeć fotografię psa, lecz zobaczył zdjęcie ogarniętego płomieniami Hindenburga.

— Dostałam tę książkę od pani Joanny. — Maisie przewracała strony. — Są w niej opisy rozmaitych katastrof. O, tu jest powódź w Johnstown.

Posłusznie pochylił głowę nad fotografią domów roztrzaskanych o most. Przez okno jednego z budynków wystawało drzewo.

— Pewnie ty i pani doktor jesteście dobrymi przyjaciółkami?

Przytaknęła, cały czas wertując stronice.

— Przyszła do mnie, kiedy mnie reanimowano — objaśniła rzeczowo. — Wtedy okazało się, że obydwie lubimy katastrofy. Widzi pan, ona bada doświadczenia graniczne.

Kiwnął głową.

— Miałam migotanie komór. Jestem chora na kardiomiopatię — oznajmiła swobodnie. — Wie pan, co to takiego?

Owszem, pomyślał. Poważne uszkodzenie serca, niemożność prawidłowego pompowania krwi, duże prawdopodobieństwo pojawienia się migotania komór. To tłumaczy zadyszkę.

— Kiedy straciłam przytomność, usłyszałam taki dziwny dźwięk, a potem znalazłam się w tunelu — opowiadała Maisie. — Niektórzy ludzie przypominają sobie rozmaite rzeczy, twierdzą, że widzieli Jezusa i niebo, ale ja nie. Prawie nic nie widziałam, bo w tunelu było ciemno i mglisto. Pan Mandrake powiedział, że na końcu tunelu świeciło światło, ale ja go nie zauważyłam. Pani Joanna jest przekonana, że należy mówić tylko o tym, co się widziało, a nie o tym, co ktoś inny mówi, że się powinno widzieć.

— Ma rację. Pan Mandrake też z tobą rozmawiał?

— Aha. — Maisie przewróciła oczyma. — Spytał mnie, czy widziałam oczekujących na mnie ludzi, a ja powiedziałam, że nie, bo nie widziałam, więc on powiedział: „Postaraj się sobie przypomnieć”. Pani Joanna mówi, że nie można tak robić, bo ludzie niekiedy wymyślają sobie coś, co się nie wydarzyło. Ale pan Mandrake mówił: „Postaraj się sobie przypomnieć. Widziałaś światło, prawda, kochanie?” Nie znoszę, kiedy ktoś mówi do mnie „kochanie”.

— Doktor Lander tak się do ciebie nie zwraca?

— Nie — oznajmiła dobitnie dziewczynka i znowu się zadyszała. — Ona jest fajna.

Oto konkretna informacja. Doktor Lander niewątpliwie nie należała do naukowców szukająch dowodów na potwierdzenie z góry założonych tez. Poza tym najwyraźniej zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa konfabulacji na temat doświadczeń granicznych. I w dodatku przyniosła dziewczynce książkę, pomijając jej zbyt osobliwą treść jak na prezent dla dziecka.

— Niech pan popatrzy — podjęła Maisie. — To wielka powódź melasy. Doszło do niej w tysiąc dziewięćset dziewiętnastym roku.

Wskazała na ziarniste, czarno-białe zdjęcie czegoś, co przypominało plamę ropy.

— Te wielkie cysterny z melasą — to taki syrop — wyjaśniła, a Richard potaknął — te wielkie cysterny pękły i cała melasa się wylała, topiąc wszystkich dookoła. Dwadzieścia jeden osób. Nie wiem, czy zginęły wtedy jakieś dzieci. Trochę to dziwne tak się utopić w syropie, prawda? — Jej oddech stał się świszczący.

— Zdaje się, że pielęgniarka kazała ci leżeć w łóżku — zganił dziewczynkę.

— Zaraz się położę. Jaka jest pana ulubiona katastrofa? Mnie się najbardziej podoba Hindenburg — zwierzyła się Maisie, ponownie otwierając książkę na stronie ze zdjęciem płonącego pojazdu, spadającego ogonem w dół. — Ten członek załogi wspinał się po balonie, kiedy doszło do wybuchu, i wszyscy spadli, ale on złapał się metalowych elementów. — Wskazała na rusztowania widoczne między płomieniami.

— To są rozpórki — wyjaśnił Richard.

— Poparzył sobie całe ręce, ale nie puścił. Muszę opowiedzieć o nim pani Joannie, jak tylko przyjdzie.

— Powiedziała, kiedy się pojawi?

Wzruszyła ramionami, schylona nad zdjęciem, właściwie przywierając do niego nosem, jakby między płomieniami wypatrywała nieszczęsnych członków załogi. Albo psa.

— Nie wiem, czy ona wie, że jeszcze tu jestem. Poprosiłam siostrę Barbarę, aby wysłała wiadomość na pager. Czasami go wyłącza, ale zawsze do mnie przychodzi, gdy się dowiaduje, że tu jestem — powiedziała Maisie. — Mogę panu pokazać jeszcze dużo zdjęć Hindenburga. O, tu jest kapitan. Zginął. Wiedział pan, że…

— Maisie, muszę już iść — przerwał Richard.

— Niech pan zaczeka, nie może pan teraz odchodzić. Wiem, że wkrótce się tu zjawi. Zawsze przychodzi, gdy tylko…

Barbara wsunęła głowę przez drzwi.

— Panie doktorze? Mam dla pana wiadomość.

— No widzi pan — triumfowała Maisie, jakby potwierdziły się jej słowa.

— Zdaje się, że kazałam ci wracać do łóżka — skarciła ją Barbara, a Maisie pośpiesznie wdrapała się na materac. — Panie doktorze, Tish Vanderbeck prosiła, żeby panu przekazać, że się skontaktowała z doktor Lander i poprosiła ją o przyjście na internę.

— Dziękuję. Maisie, muszę iść porozmawiać z panią doktor Lander. Miło się z tobą gawędziło.

— Zaraz, nie może pan teraz odejść — powtórzyła Maisie. — Jeszcze nie opowiedziałam panu o dziewczynce i małych chłopcach.

Wyglądała na szczerze zawiedzioną, a on nie chciał się znowu rozminąć z doktor Lander.

— No dobrze — ustąpił. — Jedna krótka historia i potem znikam.

— W porządku — zgodziła się. — Tak więc ludzie musieli skakać, bo wszystko płonęło. Dziewczynka skoczyła, ale chłopcy za bardzo się przestraszyli i jednemu z nich zaczęły się palić włosy, więc jego matka go wyrzuciła. A ten pan z załogi poparzył sobie ogniem ręce, ale nie puścił. — Podniosła głowę. — Jak pan myśli, jakie to uczucie? Płonąć?