Выбрать главу

Czemu niby nie miałbym tu zaglądać? — pytał sam siebie, wpatruj ąć się z lękiem w ciemność wokoło. Gliny już o mnie zapomniały,, to było tak dawńo temu, już — policzył na palcach — cztery miesiące, a teraz idzie piąty, grudzień. Gliny nigdy nie ciągną sprawy dłużej niż góra parę tygodni, chyba że ktoś zastrzeli burmistrza lub ukradnie milion Bolców. Jak długo nikt go nie widział, był bezpieczny. Dwakroć już zapuszczał się w te okolice, ale gdy tylko zbliżał się do znajomych ulic, zatrzymywał się i zawracał. Albo nie padało dość mocno, albo wokoło kręciło się zbyt wielu ludzi. Ale tej nocy było inaczej — śnieg padał wkoło jednolitą kurtyną i zdawał się coraz gęstszy, nikt go nie zobaczy. Będzie mógł spokojnie dostać się na „Columbia Victory”, dojść do domu i obudzić ich. Są jego rodziną, ucieszą się na jego widok niezależnie od tego, co zrobił; wyjaśni im, że to wszystko było ukartowane i że jest niewinny. I dadzą mu jeść! Splunął w ciemność. Dostawali przydziały na czworo i matka zawsze miała jakieś zapasy. Naje się do syta. Owsianka, przynajmniej resztki, a może nawet świeżo ugotowana i gorąca. No i ubrania, matka musi mieć je wszystkie. Weźmie trochę ciepłych rzeczy i parę ciężkich, butów po ojcu. Niczym nie ryzykuje, przecież nikt go nie zauważy. Zostanie tylko na kilka minut, może pół godziny, ale to góra, potem pójdzie sobie. Warto.

Na Dwudziestej Ulicy przeszedł pod estakadą i skierował się do pirsu 61. Przypominający remizę budynek przy molo napchany był ludźmi, nie miał dość odwagi, by przejść tamtędy. Lecz wokół budynku biegła wąska ścieżka, którą znał dobrze, lecz nigdy nie pokonywał jej po zmroku. Był to właściwie rząd wystających z wody pali, śliskich teraz od śniegu. Przesuwał się powoli, starannie przygotowując każdy krok i tuląc plecy do ściany budynku. W dole fale obijały się o nabrzeże; gdyby spadł, byłby bez szans, czekałaby go zimna, mokra śmierć. Roztrzęsiony przesunął stopę i omal nie potknął się o grubą cumę. Ponad nim wznosiły się niewidoczne w ciemności obrzeża Shiptown. Była to prawdopodobnie najdłuższa droga, by dostać się na „Columbia Victory”, co oznaczało, że powinna być najbezpieczniejsza. Nikogo nie było w zasięgu wzroku, gdy wślizgiwał się na trap i dalej na pokład.

Przeszedłszy już ponad połowę drogi przez miasteczko statków, Billy poczuł, że wszystko będzie w porządku. Pogoda mu sprzyjała, przez cały czas padało równie intensywnie, a śnieg był najlepszą ochroną. Był sam na pokładach, w trakcie swej wędrówki nie mijał nikogo, nikt go nie widział. Obmyślał sobie to wszystko od bardzo dawna. Gdyby szedł normalną drogą, ktoś musiałby usłyszeć, jak próbuje budzić swoją rodzinę waląc w drzwi. Nie był tak głupi. Gdy dotarł na miejsce, wyciągnął zza pazuchy specjalnie przygotowany drut, który wydarł ze stacji zapłonowych pół tuzina samochodów już parę tygodni temu. Koniec z ciężarkiem wywiesił za burtę i ostrożnie rozkołysał go, aż zastukał w drewnianą pokrywę zaślepiającą pokój matki i siostry. Zapukał raz, drugi. Dźwięk był tłumiony przez śnieg, ginął w zgrzytach i trzeszczeniu zakotwiczonej floty. Lecz w pokoju musiał brzmieć dość głośno, by kogoś obudzić.

Niecałą minutę później serce zabiło mu żywo, gdy z trzaskiem pokrywa odsunęła się, potem zniknęła wewnątrz. Wciągnął drut. W otworze pojawiła się ciemna plama głowy jego siostry.

— Co się dzieje? — wyszeptała. — Kto tam?

— Starszy brat — wysyczał po kantońsku. — Wpuść mnie.

24

— Tak bardzo żal mi Sola — powiedziała Shirl. — To było okrutne.

— Nie było — stwierdzi Andy, przyciągając ją blisko w ciepłym łóżku i całując. — Myślę, że on nie przeżywał tego wszystkiego tak bardzo jak ty. Był już stary, niejedno widział w życiu, robił różne rzeczy. Dla niego wszystko, co dobre i istotne dawno już minęło i nie sądzę, by cieszył go świat taki, jaki jest dzisiaj. Spójrz, zdaje się, że słońce wyjrzało? Śnieg przestał padać i chyba się rozjaśnia.

— Ale to była bezsensowna śmierć. Gdyby nie poszedł na tę demonstrację…

— Daj spokój Shirl, nie rozpaczaj. Co się stało, to się nie odstanie. Lepiej pomyśl, co będziemy robić dzisiaj? Czy możesz wyobrazić sobie Grassioliego dającego mi cały wolny dzień ot tak, z sympatii?

— Nie, to straszny człowiek. Pewna jestem, że ma po temu jakieś inne powody i poznasz je, gdy pójdziesz jutro do pracy.

— Zaczynasz myśleć jak ja — roześmiał się. — Przygotujmy sobie jakieś śniadanie i pomyślmy o tych wszystkich dobrych rzeczach, którymi możemy się dzisiaj zająć.

Wstał i poszedł zapalić ogień. Podczas gdy się ubierała, szybko sprawdził raz jeszcze drugi pokój, by upewnić się, że wszystkie rzeczy Sola zostały usunięte z pola widzenia. Ubrania były schowane w szafie, trzeba było jeszcze uporządkować półki i złożyć książki na ubraniach. Łóżko musiało zostać, zwinął jednak koce, a poduszkę wepchnął do szafy. Teraz łóżko przypominało raczej kanapę. Powinno być dobrze. W najbliższych tygodniach sprzeda te rzeczy jedną po drugiej na pchlim targu, za książki powinien dostać całkiem dobrą cenę. Przez jakiś czas będą jeść lepiej, a Shirl nie musi wcale wiedzieć, skąd są te pieniądze.

Wiedział, że będzie mu brakowało Sola. Siedem lat temu, kiedy po raz pierwszy wynajął ten pokój, było to dogodne dla obu. Sol wyjaśnił mu później, że do podziału pokoju i wynajęcia połówki zmusiły go rosnące ceny żywności. Nie chciał jednak mieszkać z byle kim. Przyszedł do komendy i powiedział o możliwości przeprowadzki, a Andy, który mieszkał w policyjnych barakach, skorzystał z tego od razu. Tak więc Sol zyskał równocześnie źródło dochodów i uzbrojoną ochronę. Z początku nie było między nimi przyjaźni, to przyszło z czasem. Pomimo różnicy wieku byli sobie naprawdę bliscy. Wystarczy myśleć młodo, by być młodym, jak mawiał zawsze Sol, który żył właśnie zgodnie z tą zasadą. Aż dziwne, ile spośród tych dziwnych rzeczy, które Sol mówił, utkwiło Andy’emu w pamięci. I zamierzał je zapamiętać. Nie, nie był sentymentalny. Sol zresztą pierwszy by go wyśmiał i skwitował tym, co sam zwykle nazywał podwójnym pierdnięciem. Pragnął po prostu zachować przyjaciela w pamięci.

Dzięki zaglądającemu przez okno słońcu i piecykowi, chłód zniknął i pokój nabrał przytulności. Andy włączył telewizor i znalazł jakąś muzykę — niezupełnie taką, jaką lubił, ale odpowiadającą gustom Shirl. Był to program zatytułowany „Fontanny Rzymu”, napis jaśniał na ekranie na tle bijących fontann. Weszła Shirl; przerywając jej rozczesywanie włosów, wskazał na odbiornik.

— Nie chce ci się pić od tego widoku? — spytał. — Raczej sprawia, że tęsknię za dobrym prysznicem. Założę się, że śmierdzę jak nieboskie stworzenie.

— Słodko jak perfumy — powiedział przyglądając się jej z przyjemnością, gdy przysiadła na parapecie i znów zajęła się włosami, a słońce zalało ją złotą poświatą. — A co byś powiedziała, gdybyśmy w ogóle urwali się dzisiaj i pojechali sobie na piknik? — spytał nagle.

— Przestań! — krzyknęła. — Nie cierpię głupich żartów przed śniadaniem!

— Nie, ja nie żartuję. Poważnie proponuję, by ruszyć się stąd na chwilę. — Przysunął się do okna i zerknął na stary termometr, który Sol przybił niegdyś do ramy na zewnątrz. Większość farby i cyfr dawno zlazła., ale Sol wydrapał nowe na ich miejsce. — Jest już pięćdziesiąt w cieniu, i mogę się założyć, że w ciągu dnia dojdzie do pięćdziesięciu pięciu. Jeśli w połowie grudnia w Nowym Jorku zdarza się taki dzień jak ten, to trzeba go wykorzystać. Jutro może być pięć stóp śniegu. Gdybyśmy tak wzięli resztę pasty sojowej i zrobili kanapki. Tramwaj wodny odchodzi o jedenastej; moglibyśmy podjechać wozem policyjnym.