Выбрать главу

– Regan, spotkamy się tutaj znowu około siódmej – powiedział. – A jak już pocieszymy twoją mamę, to wybierzemy się na dobrą kolację na mieście.

Zauważył wyraz twarzy żony i uśmiechnął się do niej.

– Wymyślanie motywów zbrodni zawsze było kluczem do twoich sukcesów, kochanie. Wszyscy recenzenci tak twierdzą. – Pomachał obu kobietom ręką. – Do zobaczenia wieczorem, dziewczęta.

Ale tej zapowiedzi Luke nie był w stanie zrealizować.

Po drugiej stronie miasta, w mieszkaniu numer 16B przy Central Park South, trwały prace przy bożonarodzeniowych dekoracjach. „Przybierz dom swój ostrokrzewem…” śpiewała Alvirah Meehan nieco fałszywie, umieszczając miniaturowy wianuszek wokół oprawionego w ramkę zdjęcia Willy’ego i jej samej, odbierających czek na 40 000 000 dolarów wygranych na loterii, który to papierek już na zawsze odmienił ich życie.

Zdjęcie przywoływało żywo w pamięci wspomnienie owego magicznego wieczoru trzy lata temu, kiedy to ona siedziała w ich małym saloniku przy alei Flushing w Queens, a Willy, na wpół drzemiąc, odpoczywał w swym starym klubowym fotelu. Alvirah moczyła nogi w cebrzyku z gorącą wodą po ciężkim dniu pracy, który spędziła na sprzątaniu domu pani O’Keefe. Willy natomiast wrócił dopiero co całkiem wyczerpany, gdyż naprawiał pękniętą rurę, z której tryskały strugi zabarwionej rdzą wody na świeżo uprasowane rzeczy w pralni chemicznej, mieszczącej się na parterze bloku. I nagle lektor w telewizji zaczął wyczytywać wylosowane na loterii numery.

Na pewno teraz wyglądam inaczej, pomyślała wpatrzona w swe zdjęcie Alvirah, kręcąc głową. Miedziano-rude włosy, które przez tyle lat farbowała sama w łazienkowej umywalce, przeobraziły się za sprawą Madame Judith w delikatnie cieniowane, złoto-kasztanowe. Dzięki zaś baronowej Min von Schreiber, jej szykownej przyjaciółce, już dawno odszedł w niebyt spodnium ze sztucznego włókna w kolorze szkarłatu. Oczywiście, dolna szczęka Alvirah nadal była taka sama, jako efekt zamysłu Pana Boga, gdy ją modelował, ale jeśli chodzi o ubranie, to zeszła z rozmiaru szesnastego na czternasty. Nie ulegało żadnej wątpliwości – teraz wyglądała o dziesięć lat młodziej i lepiej niż za dawnych lat.

Wtedy miałam sześćdziesiąt lat, a wydawało się, jakbym się zbliżała do siedemdziesiątki. Teraz mam sześćdziesiąt trzy i nikt nie dałby mi jednego dnia więcej niż pięćdziesiąt dziewięć, zapewniała się Alvirah w duchu, bardzo z siebie zadowolona. Jeśli natomiast chodzi o Willy’ego na fotografii, to mimo swego kupionego na wyprzedaży granatowego garnituru i nieciekawego krawata wyglądał przystojnie i dystyngowanie. Z burzą siwych włosów i żywymi, niebieskimi oczami, zawsze przypominał wszystkim zmarłego, legendarnego przewodniczącego Izby Reprezentantów, Tipa O’Neilla.

Biedny Willy, westchnęła. Co za pech, że poczuł się tak kiepsko. Każdemu trudno byłoby znieść myśl, że tuż przed świętami Bożego Narodzenia dopadnie go ból zęba. Ale doktor Jay się z tym upora. Największym błędem było zwrócenie się do innego dentysty, kiedy doktor Jay przeniósł się do New Jersey, dumała Alvirah. Tamten namówił Willy’ego na wstawienie implantu, choć poprzedni się nie sprawdził, a obecny wręcz go wykańczał. No cóż, może być gorzej, uprzytomniła sobie. Weźmy choćby to, co się przytrafiło Norze Regan Reilly.

Alvirah usłyszała przez radio, że autorka kryminałów, a w dodatku jej ulubiona pisarka, wczoraj wieczorem złamała nogę we własnym mieszkaniu, mieszczącym się w sąsiednim budynku. Zawadziła obcasem o frędzle dywanika. To samo, przypomniała sobie Alvirah, przytrafiło się babci. Tylko że babcia nie nosiła pantofli na obcasach. Nastąpiła na ulicy na wyzutą gumę, która przykleiła się do jej ortopedycznego buta i gdy potem frędzle dywanu przyczepiły się do podeszwy, staruszka rozciągnęła się jak długa na podłodze.

– Cześć, złotko. – Willy wyszedł z sypialni do holu. Prawy policzek miał spuchnięty, a wyraz jego twarzy dowodził wymownie, że nieszczęsny implant nadal nie daje mu spokoju.

Alvirah wiedziała, jak rozpogodzić męża.

– Willy, czy wiesz, czym się pocieszam?

– Cokolwiek to jest, podziel się tym ze mną.

– Wiadomo, że doktor Jay usunie ten implant i do wieczora poczujesz się lepiej. Czy to nie znaczy, że jesteś w korzystniejszej sytuacji niż biedna Nora Regan Reilly, która będzie kuśtykać o kulach przez kilka tygodni?

Willy pokiwał głową i zdobył się na słaby uśmiech.

– Alvirah, czy był w ogóle taki przypadek, kiedy mnie coś bolało, żebyś mi nie powiedziała, jaki to ze mnie szczęściarz? Gdybym zaraził się dżumą, to też byś mi kazała użalać się nad kimś innym.

– Chyba tak – zgodziła się ze śmiechem Alvirah.

– Kiedy zamawiałaś samochód, czy wzięłaś pod uwagę wzmożony przedświąteczny ruch? Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że niepunktualne stawienie się na wizytę u dentysty mogłoby mnie zmartwić, ale dzisiaj boję się spóźnić.

– Naturalnie, że wzięłam to pod uwagę – zapewniła go żona. – Będziemy tam grubo przed trzecią. Doktor Jay wciśnie cię jakoś, zanim zjawi się ostatni pacjent. Przed świątecznym weekendem kończy wizyty wcześniej.

– Jest dopiero parę minut po dziesiątej. – Willy sprawdził czas na swoim zegarku. – Szkoda, że nie może mnie przyjąć już teraz. Kiedy ma przyjechać samochód?

– O wpół do drugiej.

– Zacznę się szykować.

Alvirah patrzyła ze współczuciem, jak jej ślubny od czterdziestu lat małżonek znika z powrotem w sypialni. Nie miała wątpliwości, że wieczorem będzie się czuł o niebo lepiej. Ona zrobi jakąś smaczną jarzynową zupę na kolację, a potem obejrzą sobie na wideo „Życie jest piękne” *. Dobrze, że odłożyli wycieczkę do lutego. Będzie przyjemnie spędzić w tym roku święta w zaciszu domowym.

Alvirah rozejrzała się po pokoju i z uznaniem pociągnęła nosem. Uwielbiam zapach sosny, pomyślała. A choinka wyglądała wspaniale. Ustawili ją na tle sięgającego od podłogi do sufitu okna, wychodzącego na Central Park. Gałęzie uginały się od ozdób, które zbierali przez lata – niektóre przetrwały w pełnej krasie, inne były już nieco sfatygowane, ale wszystkie cieszyły oko. Alvirah przesunęła na czoło duże, okrągłe okulary, podeszła do podręcznego stolika i wzięła z niego ostatnie, nieotwarte jeszcze pudełko ze świecidełkami.

– Nigdy zbyt wiele ozdób na choince – skonstatowała na głos.

Jeszcze trzy dni do świąt, myślała dwudziestosześcioletnia Rosita Gonzalez, czekająca na Luke’a za kierownicą jednej z limuzyn, należących do przedsiębiorstwa Dom Pogrzebowy Reilly’ego. Samochód stał przed wejściem do szpitala przy Siedemdziesiątej Pierwszej. Dokonywała w myślach przeglądu prezentów kupionych dla swoich synków – pięcioletniego Bobby’ego i sześcioletniego Chrisa. Chyba o niczym nie zapomniałam, upewniała się w duchu. Bardzo pragnęła, żeby mieli jak najmilsze święta. Tak wiele się zmieniło w ciągu ostatniego półtora roku. Ojciec chłopców ich opuścił, choć nie była to żadna strata, a jej schorowana matka przeprowadziła się z powrotem do Puerto Rico. Teraz obaj malcy trzymali się kurczowo Rosity, jakby w obawie, że i ona także gdzieś zniknie.

Moje małe chłopaczki, pomyślała w przypływie czułości. Poprzedniego wieczoru poszli we troje kupić choinkę i dzisiaj po kolacji zamierzali ją ubrać. Następne trzy dni miała wolne, a pan Reilly dał jej z okazji świąt wysoką gratyfikację.

вернуться

* Film Franka Capry z 1946 roku.