Выбрать главу

Luke podążył wzrokiem ku temu, na co patrzyła, i z przerażeniem stwierdził, że do ścian obok miejsc do siedzenia przymocowane są dwa komplety łańcuchów, z rodzaju tych, jakich zwykle używa się w sądzie, żeby pozbawić swobody ruchów przestępców oskarżonych o czyny kryminalne, z obejmami na nadgarstki i kostki. Jeden komplet znajdował się przy ławce, drugi przy leżance.

– Ty siadasz tutaj – rozkazał Petey Rosicie. – Nie spuszczaj ze mnie oka – zwrócił się do C.B. – jak będę zakładał jej kajdanki.

– Nikogo nie spuszczam z oka – z naciskiem odrzekł C.B.

– Pan tam, panie Reilly.

Gdybym był sam, podjąłbym ryzyko i próbował odebrać mu broń, pomyślał z gniewem Luke, ale nie mogę narażać życia Rosity. W chwilę później siedział już na ławce, zakuty w łańcuchy, naprzeciwko Rosity usadzonej na leżance.

– Powinienem był zapytać, czy któreś z was nie chce skorzystać z wygódki i iść za potrzebą, ale teraz już będziecie musieli poczekać – oznajmił C.B. beztrosko. – Nie chcę się spóźnić na pogrzeb wuja. Niezależnie od wszystkiego, ja jestem głównym żałobnikiem. A Petey musi się pozbyć waszego samochodu. Kiedy wrócimy, przyniesie wam coś na lunch. Ja oczywiście nie będę głodny. Wuj zapłacił za mój dzisiejszy posiłek, pamięta pan o tym, prawda, panie Reilly?

Gdy Petey zgasił światło, C.B. otworzył drzwi, które po chwili zamknęły się z trzaskiem za wychodzącymi, a Luke i Rosita usłyszeli zgrzyt klucza obracającego się w zardzewiałym zamku.

Uwięzieni w ciemnym mroku kołyszącej się łodzi, oboje przez chwilę milczeli w obliczu grożącego im niebezpieczeństwa, którego realność pojęli teraz w pełni.

W pewnym momencie Rosita spytała cicho:

– Panie Reilly, co z nami będzie?

– Już nam powiedzieli, że chodzi im o pieniądze. Jeżeli istotnie tylko tego chcą, obiecuję, że je dostaną.

– Mnie nie opuszcza tylko jedna myśl – o moich chłopaczkach. Opiekunki, która stale się nimi zajmuje pod moją nieobecność, nie będzie aż do przyszłego tygodnia, a nie mam zaufania do zastępującej ją dziewczyny. Dzisiaj wieczorem wybierała się na potańcówkę. Chociaż bardzo ją prosiłam, nie zgodziła się zostać przy dzieciach przez cały dzień. Obiecałam, że nie wrócę do domu później niż o trzeciej.

– Nie zostawi przecież chłopców samych.

– Pan jej nie zna, panie Reilly, ona nie zrezygnuje z tych tańców – odparła stanowczo Rosita przez ściśnięte gardło. – Muszę się dostać do domu. Koniecznie muszę się dostać do domu.

Regan otworzyła oczy, zaspana usiadła na łóżku, spuściła nogi na ziemię i ziewnęła. Jej sypialnia w mieszkaniu rodziców przy Central Park South dawała jej takie samo miłe poczucie zadomowienia, jak tamta, w domu rodzinnym w New Jersey, gdzie się wychowywała. Jednakże dzisiaj Regan nie była w nastroju do delektowania się uroczym klimatem wnętrza, utrzymanego w harmonijnie dobranych, brzoskwiniowo-seledynowych barwach. Miała wrażenie, że długo spała, gdy jednak spojrzała na zegarek, z zadowoleniem spostrzegła, że zaledwie dochodzi druga. Musi zatelefonować do szpitala i dowiedzieć się, jak się czuje matka, potem powinna skontaktować się z ojcem. Uświadomiła sobie, że niezależnie od przykrego wrażenia, jakie wywarła na niej wiadomość o wypadku matki, i skutków nieprzespanej nocy w czasie lotu do Nowego Jorku, odczuwa jakiś nieokreślony niepokój. Szybki prysznic dobrze mi zrobi, pomyślała, dopiero potem wyruszę na miasto.

Zadzwoniła do mieszczącej się w pobliżu restauracji – „La Parisienne” – i zamówiła swój zwykły zestaw śniadaniowy: sok pomarańczowy, kawę oraz bajgiel zapiekany z serem. Za to właśnie uwielbiam Nowy Jork, orzekła w duchu. Kiedy wyjdę spod prysznica, posłaniec z jedzeniem już będzie dzwonił do drzwi. Poczuła się lepiej, gdy silny strumień gorącej wody zaczął siec jej ramiona i plecy. Szybko umyła włosy, wyszła z łazienki, włożyła szlafrok, a głowę zawinęła w turban z ręcznika.

Dziesięć sekund później, z twarzą lśniącą od wilgoci, otwierała drzwi młodzieńcowi z zamówionym posiłkiem. Udawał, że nie zauważył, jak Regan wygląda, co było miłe; zresztą wykonując taką pracę, niejedno musiał widzieć. Gdy wręczyła mu sowity napiwek, odwdzięczył się jej promiennym uśmiechem.

Zaraz rozpakowała bajgiel i z filiżanką w ręce wykręciła numer telefonu szpitalnego pokoju matki. Przy matce powinna czuwać pielęgniarka, ale nikt nie odbierał telefonu. Pewnie dzwonek jest wyłączony, pomyślała, i wybrała numer pokoju pielęgniarek na parterze.

Wydawało jej się, że kilka minut czeka na odebranie telefonu przez pielęgniarkę matki. Wreszcie odezwał się przyjazny, rzeczowy i uspokajający głos Beverly Carter. Przyszła dzisiaj na swój dyżur rano, właśnie wtedy, gdy Regan miała wychodzić. Choć rozmawiały ze sobą krótko, Regan natychmiast poczuła sympatię do szczupłej czarnoskórej kobiety, mniej więcej czterdziestoletniej, którą doktor polecił jako jedną z najlepszych pielęgniarek, przyjmujących prywatne zlecenia.

– Cześć, Beverly. Jak się miewa moja mama?

– Od twego wyjścia śpi.

– Ja też spałam od wyjścia od niej – zaśmiała się Regan. – Jak się obudzi, powiedz jej, że dzwoniłam. Czy mój ojciec się odezwał?

– Do tej pory nie.

– To dziwne. Ale miał w planie pogrzeb. Zatelefonuję do niego. Powiedz mamie, że zawsze może zadzwonić do mnie na komórkę.

Następnie Regan połączyła się z domem pogrzebowym. Telefon odebrał Austin Grady, zastępca dowódcy w firmie „Szczątki Reilly’ego”, jak Regan i jej matka żartobliwie nazywały zakłady pogrzebowe ojca. Pierwsze słowa wypowiedział jak zwykle, odpowiednio modulowanym, przytłumionym głosem.

– Austin, mówi Regan.

Jego głos od razu zabrzmiał weselej.

Regan zawsze zadziwiało, w jaki sposób Austin potrafi tak szybko przełączać biegi, dostosowywać zachowanie do wymogów zawodu. Jak twierdził Luke, doskonale nadawał się do tego rodzaju pracy. Niczym chirurg był w stanie wyłączyć się i nie ulegać towarzyszącym owemu szczególnemu zajęciu emocjom.

– Czy jest tam mój ojciec?

– Nie. Nie rozmawiałem z nim od wczesnego ranka, kiedy dzwonił po samochód. Biedna twoja mama. – Słowa współczucia wypowiedziane były z autentycznym przejęciem. – Co jeszcze się wydarzy? Wiem, jak twój ojciec cieszył się na tę wyprawę na Hawaje. Słyszałem, że zahaczyła nogą o dywanik, który jej kupiłaś w Irlandii.

– Rzeczywiście – potwierdziła Regan, czując, jak na nowo zalewają fala wyrzutów sumienia z powodu owego nieszczęsnego zakupu. Jej najlepsza przyjaciółka. Kit, zawsze mawiała: „Poczucie winy jest nieustannie otrzymywanym darem”.

– Austin, ojciec mówił nam, że będzie u was, gdyż ma uczestniczyć w dzisiejszym pogrzebie. I w ogóle się nie pokazał?

– Nie, ale ceremonia udała się doskonale. Ten staruszek planował ją od lat. Pewnie twój ojciec doszedł do wniosku, że wcale nie musi przychodzić na pogrzeb: – Austin zachichotał. – Właśnie teraz wszyscy żałobnicy delektują się obiadem serwowanym im za darmo po drugiej stronie miasta. Nieboszczyk zostawił ogromną część swego majątku Kwiecistym. Stawili się w restauracji co do jednego i w ogóle robią wrażenie dużej, szczęśliwej rodziny. Odziedziczony spadek wystarczy na zakup konewek do podlewania wszystkich roślin w całym stanie New Jersey.

– Mieli szczęście.

– Twój ojciec zapisał w swym rozkładzie zajęć na dzisiaj wizytę u dentysty o wpół do czwartej. Nie sądzę, żeby o niej zapomniał.

– Dzięki, Austin. – Regan rozłączyła się i wybrała numer telefonu komórkowego Luke’a. Po kilku sygnałach usłyszała nagranie na automatycznej sekretarce. Gdy tak słuchała głosu ojca proszącego o pozostawienie wiadomości, coraz silniej ulegała wrażeniu, że być może dzieje się coś niedobrego. Ojciec od wielu godzin nie dał znaku życia, nawet nie dowiadywał się o samopoczucie matki.